Bóg nie chciałby „wychowywać” w ten sposób. Mówienie, że epidemia jest karą za grzechy, to ogromne nadużycie
O posłudze kapłańskiej w czasach epidemii rozmawiamy z księdzem Dariuszem Bartochą SDB z parafii Matki Bożej Wspomożenia Wiernych i przełożonym Wspólnoty Salezjanów w Oświęcimiu.
Koronawirus już zbiera w Polsce śmiertelne żniwo. Wśród ofiar są kapłani. Boi się ksiądz?
Nie obawiam się o siebie ani o swoje życie. W naszej salezjańskiej wspólnocie w Oświęcimiu zachowujemy zalecane środki ostrożności. Bardziej martwi mnie to, że gdyby któryś z nas został zarażony, skutkowałoby to kwarantanną, odkażaniem wszystkiego, co jest na terenie kościoła, parafii, szkoły i oratorium, które prowadzimy. To oznaczałoby również brak mszy świętej u nas i dla sióstr zakonnych, u których jeden z nas jest kapelanem, a także brak posługi sakramentalnej dla chorych w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym, który prowadzą siostry. Skutki rozszerzają się więc na wiele osób zupełnie niewinnych, a być może jeszcze bardziej doświadczonych przez chorobę. Dlatego jeśli mam obawy, to właśnie tego typu. Nie chciałbym nikomu sprawić większych trudności niż te, które przeżywamy jako społeczeństwo. Kapłaństwo to „zawód” podwyższonego ryzyka, ponieważ mamy kontakt z wieloma wiernymi. Jednak bardziej niebezpieczny zawód wykonują lekarze, pielęgniarki czy ratownicy medyczni, którzy na co dzień spotykają się z chorymi. Dla księży przebywanie z drugim człowiekiem jest całym życiem. Obojętnie, czy ma to miejsce w sytuacji epidemii, czy w zwykłym dniu pełnym różnych spraw, czasem boleści, trudności, a nawet pretensji. Musimy sobie z tym radzić. Nie dostrzegam, by obecna sytuacja miała jakiś znaczący wpływ na moją posługę. Gdyby powiedziano nam, że możemy cały dzień spowiadać, przypuszczam, że byśmy spowiadali bez żadnego protestu, zachowując wszelkie zalecane reguły i nie myśląc o tym, że wśród stu penitentów może się trafić ktoś zakażony. Jednak wytyczne, którym się podporządkowujemy, są inne.
Kiedy otrzymuje ksiądz wezwanie do chorego, towarzyszy księdzu myśl, że może to być osoba zakażona?
Nie było u nas sytuacji w ostatnim czasie, że ksiądz zostałby nagle wezwany do chorego. Mamy praktykę posługi chorym raz w miesiącu, w pierwszy piątek. Tych chorych jest sporo, ale są to osoby, które ze względu na dolegliwości nie mogą uczestniczyć w liturgii. Natomiast nie ma chorych w stanie krytycznym. Zdarzyło mi się, że ktoś zadzwonił i zapytał, czy mógłbym przyjechać do spowiedzi. W takiej sytuacji pytamy, czy ta osoba jest w grupie ryzyka, czy jest zarażona, czy nie była za granicą, czy nie ma kwarantanny. Przy zachowaniu zalecanych środków ostrożności, chętnie służymy posługą sakramentalną i nie tylko. Wyznaczyliśmy jednego salezjanina, który ma dyżur i pomaga, jeśli ktoś potrzebuje zrobienia zakupów czy dostarczenia leków. Jednak takie prośby nie zdarzają się często. Społeczeństwo jest zorganizowane, pomagają bliscy, sąsiedzi. Częściej dzwonią nasi wychowankowie, by się wyspowiadać. Jeśli ktoś ma pilną potrzebę, jesteśmy otwarci. Jednak wszelkie zalecenia mówią, by nie organizować spowiedzi. Gdybyśmy ogłosili, że spowiadamy, byłoby wielu chętnych, a to oznaczałoby złamanie podstawowego wymogu, by nie gromadzić ludzi. Nie chcemy łamać prawa państwowego ani zaleceń wydanych przez księdza biskupa ordynariusza.
Jak wygląda duszpasterstwo w dobie koronawirusa?
Świat zewnętrzny narzucił wiele zmian naszej wspólnocie zakonnej i parafii w Oświęcimiu. Prowadzimy tu również szkołę średnią, internat i oratorium, dlatego przepisy i zalecenia wymuszające na nas działania przyszły wcześniej niż ograniczenia liturgiczne. Trzeba było zamknąć szkołę, pomyśleć o tym, co z pracownikami, kto pójdzie na urlop, komu dać wolne, w jaki sposób zorganizować tych, którzy u nas przebywają, jak zadbać o nauczycieli. Trzeba było także odwołać spotkania i zajęcia w oratorium młodzieżowym. Wkrótce potem przyszły zmiany związane z życiem liturgicznym. Kościół, który przedtem tętnił życiem, opustoszał. W naszej parafii funkcjonuje stały konfesjonał. Codziennie dodatkowo przyjeżdżali na dyżury księża z trzech dekanatów, by spowiadać wiernych. Zawsze ktoś tam był i nagle to też zostało odwołane. Stawialiśmy sobie wiele pytań, szukaliśmy rozwiązań, a gdy wydawało się, że coś ustaliliśmy, przychodziły decyzje, że jednak i to trzeba zmienić. Ciągle stoimy przed kolejną nowością, wyzwaniem, potrzebą odnalezienia się w nowej sytuacji w związku ze zmieniającymi się wytycznymi. Staramy się wypełnić czas. Porządkujemy różne rzeczy, poszukujemy czegoś, co można przygotować na przyszłość. Mamy wiele zajęć, nie tylko tych związanych z duszpasterstwem.
Co ksiądz czuje w pustym kościele, odprawiając mszę praktycznie bez wiernych?
To bardzo przykre doświadczenie. Szczególnie pamiętam mszę, którą odprawiałem w pierwszą niedzielę, kiedy zaczęło obowiązywać ograniczenie do 50 wiernych. Wkrótce zapadła decyzja biskupów, że zapraszamy tylko tych, którzy zamówili intencje. Tamtej niedzieli na Eucharystii o szóstej rano były cztery osoby. Dwoje wiernych, jedna siostra zakonna i nasz wychowanek. Odprawianie niedzielnej liturgii, która ma być uroczystym świętem dla całego zgromadzenia, w pustym kościele jest zupełnie niespotykanym doświadczeniem. Oczywiście można sobie układać w głowie wszelkie konieczności, natomiast odczucie jest przykre. Nie wiem, w jaki sposób będziemy przeżywali Wielkanoc, największe święta w chrześcijaństwie. Nasza wspólnota liczy 20 współbraci, więc nie będę sam, ale będzie to doświadczenie, które nikomu wcześniej nie było dane. Być może ktoś przeżywał taką „pojedynczą” mszę w zwykły dzień, ale na pewno nie w tak wielkie święta.
Czy uczestnictwo zdalne we mszy za pośrednictwem internetu, telewizji czy radia może zastąpić Eucharystię?
Taka sytuacja, w której wierny nie uczestniczy w niedzielnej mszy świętej jest przewidziana od dawna w życiu Kościoła. Wszyscy ci, którzy z różnych powodów, na przykład choroby czy opieki nad dzieckiem, nie są w stanie uczestniczyć we mszy św. niedzielnej, mogą ją obejrzeć lub wysłuchać za pośrednictwem mediów. I wtedy nie mają grzechu. Uczestnictwo przynajmniej w liturgii słowa jest ważne dla dobra duchowego. Obecnie jesteśmy w identycznej sytuacji: nie możemy pójść do kościoła na mszę. Jednak msza św. na odległość nie zastępuje pełnego uczestnictwa w Eucharystii, jest tylko łączeniem się duchowym, jest uczestniczeniem w liturgii słowa, jest przynajmniej nakarmieniem siebie Bożym słowem, które podają media. Musimy przyjąć tę niedogodność, a przy okazji być może pomyśleć też o osobach, które są w takiej sytuacji od długiego czasu. Na przykład o tych, którzy pracują za granicą w krajach, w których Kościół katolicki jest w mniejszości, albo są nieustannie w drodze jako kierowcy, są to też osoby, które żyjąc w związkach niesakramentalnych, nie mogą uczestniczyć w pełni w Eucharystii itp.
Są diecezje w Polsce, m.in. katowicka i gliwicka, w których kościoły decyzją biskupów zostały zamknięte. Co mają zrobić wierni, którzy odczuwają tęsknotę za Chrystusem, a nie są wpuszczani do środka?
Biskup bielsko-żywiecki również wydał list, w którym wyjaśnia, w jaki sposób zorganizować liturgię. Będziemy ją odprawiali tylko we własnym gronie. Diecezja przygotowała też dla wiernych specjalne modlitwy na każdy dzień Triduum, a także na błogosławieństwo pokarmów, które można przeżyć we własnej rodzinie. Sytuacja jest niestandardowa. Księża biskupi mają na względzie dobro wiernych. Nie chodzi o wprowadzanie zakazu dla samego zakazu. Mam nadzieję, że ci, którzy nie doświadczają obecnie uczestnictwa w Eucharystii, z jeszcze większym pragnieniem i większym uszanowaniem tej możliwości będą mogli z niej korzystać w późniejszym czasie.
Niektórzy uważają, że teraz, kiedy ludzi nie ma w kościele, a księża przenieśli się do internetu, wierni już nie wrócą.
Nie będę wyrokował w tej sprawie. Niekoniecznie tak będzie. Znaleźliśmy się w nowej sytuacji i jeśli przełkniemy wszystko to, co się teraz wydarzyło, będziemy mogli odpowiedzieć na pytania, których parę miesięcy temu nikt nie stawiał. Odwołam się do sytuacji szkolnej. W naszej placówce mamy tysiąc uczniów. W pierwszym odruchu myśleliśmy o zdalnym nauczaniu, ale kiedy się pomyśli, że w rodzinie jest troje czy czworo dzieci, że jeden z rodziców też jest nauczycielem, albo pracuje zdalnie i mają jeden albo dwa komputery, to przychodzi myśl: trzeba to zrobić inaczej. Pytania, które teraz będziemy sobie stawiać, pozwolą nam lepiej zrozumieć rzeczywistość w przyszłości. Nie przypuszczam, abyśmy się przenieśli do internetu, bo to jest tylko substytut liturgii. Kościół to wspólnota żywych ludzi. „Gdzie dwaj, albo trzej zgromadzeni w imię Moje, tam Ja jestem” - mówi Jezus. Sobór Watykański II naucza, że Chrystus jest obecny między innymi w zgromadzonej wspólnocie, a społeczność wirtualna nie do końca jest prawdziwą wspólnotą. Potrzebujemy realnej obecności.
Osoby starsze mówią: modliliśmy się w kościołach, kiedy wybuchały bomby, a teraz mamy zostać w domu? Czy nie jest tak, że sprawy duchowe cieszą się nadzwyczajną protekcją Pana Boga?
Każdy biskup, który musiał podjąć decyzję o zamknięciu kościoła lub ograniczeniach w sprawowaniu liturgii i wydać dekret wyjaśniający, w jaki sposób w jego diecezji mają być odprawiane msze święte, czynił to z wielkim bólem i po długich przemyśleniach. To bardzo trudne decyzje. Jednak sytuacja jest nadzwyczajna, z jaką się jeszcze nie spotkaliśmy. Zamknięcie kościołów to nie jest kwestia strachu czy obaw przed tym, że coś mi się stanie, czy nie. To jest kwestia odpowiedzialności za drugiego człowieka. To troska o bliźniego, o jego zdrowie i życie. Z tej troski wynikają te decyzje, a nie z innych pobudek. Ważne jest, by słuchać fachowców, ludzi kompetentnych w swoich dziedzinach.
Ostatnio głośno było o księdzu, który postanowił spowiadać w samochodzie. Co ksiądz sądzi o takich innowacjach?
Każdy pomysł, który służy drugiemu, a jest możliwy do zrealizowania przy zachowaniu środków ostrożności, będzie dobry. Ogłoszenie takiej formy spowiedzi w naszym sanktuarium mogłoby spowodować tłum wiernych. W Wielkim Tygodniu planowaliśmy na każdą godzinę czterech księży do konfesjonału. Wiemy, ile przychodzi osób. Samochodowy konfesjonał może być dobrym pomysłem w mniejszych miejscowościach, w społecznościach, które się znają i łatwiej im się zorganizować. W mieście takie rozwiązanie byłoby nieprzewidywalne w skutkach.
Co będzie, gdy sytuacja epidemii potrwa dłużej? Czy będą śluby online? Co z pierwszymi komuniami?
Sakramenty nie mogą być udzielane online. Możemy zrobić zdalne przygotowanie, na przykład kurs przedmałżeński. Po całej tej sytuacji Kościół wróci do tego, co było. Przypuszczam, że z nowymi pomysłami czy rozwiązaniami, które się teraz pojawiły, a które pomogą w jeszcze lepszym kontakcie. Zwykle proboszcz przekazywał informacje przez ogłoszenia duszpasterskie, nawet jeśli były także publikowane na stronie internetowej. Wierni słyszeli, co się wydarzy w ciągu tygodnia. Teraz, kiedy nie przychodzą na mszę w niedzielę, trzeba szukać innych dróg, bo nie wszyscy korzystają z internetu. To zrodziło nową sytuację duszpasterską. Wierzę, że po epidemii wrócimy do normalnego funkcjonowania.
Niektórzy rozpatrują epidemię w kontekście kary za grzechy.
Pan Bóg nie jest tym, który chciałby w taki sposób „wychowywać” lud wierny. Powiedzenie, że wirus jest karą za grzechy, jest ogromnym nadużyciem. W historii zdarzały się epidemie, które dziesiątkowały świat czy Europę, zabijając miliony ludzi. Jeśli jednak ktoś w sumieniu dostrzega coś niepokojącego, niech wyciągnie wnioski i się poprawi. Nie obciążajmy Pana Boga, przypisując mu celowe działania. Bóg nie chce nikogo skrzywdzić, doświadczając chorobą.
Epidemia może być szansą na nawrócenie?
Jeśli mamy wyciągać jakiekolwiek wnioski z obecnej sytuacji, czytajmy rzeczywistość w świetle Ewangelii. Dostrzegajmy pozytywne zmiany w zachowaniach, otwarcie na drugiego, chęć pomocy, bo takie gesty się pojawiają. Epidemia sprawia, że stajemy w sytuacjach granicznych. Wielu ludzi to bohaterowie, potrafią przezwyciężyć siebie i dawać więcej, niżby od nich wymagano. Mówię tu o całym sztabie tych, którzy walczą w szpitalach czy laboratoriach. Często pracują ponad siły, muszą podejmować decyzje, które są dla nich bardzo trudne również z punktu widzenia moralnego, bo bywa, że brakuje czasu albo środków, by pomóc wszystkim potrzebującym. Jeśli mamy wyciągać wnioski, wyciągnijmy pozytywne, zobaczmy, jak możemy być jutro lepsi.
Są kraje, w który dziennie umierają setki ludzi. Czego ludzie będą szukać u księży, jeśli sytuacja dramatycznie zmieni się także u nas?
Zawsze tego samego. Jeśli umiera człowiek, dla jego rodziny jest to sytuacja trudna i bolesna. Wierni oczekują od kapłana towarzyszenia w bólu, czasem zrozumienia tego, co się wydarzyło. Śmierć jest tajemnicą i nie za każdym razem da się ją w jakikolwiek sposób dotykać czy próbować wyjaśnić. Gdyby w Polsce była taka sytuacja, jak we Włoszech, czy będziemy w stanie towarzyszyć wiernym w momencie rozstania i pożegnania z bliskimi? Ci, którzy przeżywali śmierć kogoś bliskiego, wiedzą, że czym innym jest przeżywanie dni do pogrzebu, a czym innym jest przeżywanie czasu po. Czas między śmiercią a odprowadzeniem zmarłego na miejsce wiecznego spoczynku to ogromny niepokój, zagubienie, pustka i oczekiwanie na coś, co ma się dopiero wydarzyć. Pewien pokój przychodzi po pogrzebie. Włosi nie mogą towarzyszyć bliskim zmarłym, to potęguje ich ból.
Sens kapłaństwa opiera się na służeniu do końca. Czy w kontekście tego, co się dzieje, może się zdarzyć tak, że księża zostawią wiernych?
To, co się dzieje teraz, temu przeczy. Kapłaństwo jest skierowane przede wszystkim ku sprawowaniu sakramentów, co jest teraz mocno ograniczone, a także ku głoszeniu Bożego słowa - to jest bardziej dostępne, choć trudniej nam tworzyć wspólnotę. Przypomnijmy sobie stan wojenny. Wydawało się, że to koniec świata. Przez pierwsze dni nie potrafiliśmy się odnaleźć. Godzina milicyjna, zakazy, ograniczenia. Mam nadzieję, że dzisiaj, kiedy przeżywamy doświadczenie pustyni i pewnej niemożliwości, z większym szacunkiem będziemy podchodzili w przyszłości do przeżywania liturgii. W każdym z podejmowanych przez nas wysiłków chodzi o to, by być z wiernymi, wspierać ich, jak tylko się da. Nie przypuszczam, byśmy poczuli się w jakiś sposób niepotrzebni, by zmieniła się nasza rola. Nadal będziemy głosili Chrystusa słowem i czynami. My, jako salezjanie, jesteśmy z zasady optymistycznie nastawieni. Każdą sytuację staramy się odczytywać pozytywnie. Jako zakonnicy mamy pokazać radykalność życia ewangelicznego, nawet w ekstremalnym doświadczeniu służenia drugiemu. Nie opuściliśmy się nawzajem.