Nowa sztuka Teatru Polskiego w Bydgoszczy to majstersztyk. Od dawna pytania stawiane przez aktorów na scenie nie wybrzmiały tak mocno trafiając do serca.
Jeśli wobec sztuki współczesnej serwowanej nam ostatnio przez polskie teatry padał zarzut niezrozumiałych spektakli, które szokują golizną i obrazoburczością, to przedstawieniem „Bóg w dom” Teatr Polski w Bydgoszczy udowodnił, że wie, w którą zmierza stronę i po co. Dawno aktorzy nie pokazali takiego kunsztu i pasji w opowiadaniu o ważnym społecznie problemie jakim jest nienawiść do „obcych”. Trzeba było nie lada wyczucia „głosu ulicy”, aby skonstruować tak precyzyjne dialogi i odwagi, aby wygłosić je na scenie w taki sposób, aby trafiały prosto do serca odbiorcy.
O co chodziło twórcom?
- Rok po serii zamachów terrorystycznych w Paryżu, do których doszło 13 listopada 2015 r., trafiliśmy do stolicy Francji, a także do podparyskiego Saint Denis, uważanego za siedlisko radykalnych muzułmanów oraz Molenbeek-Saint-Jean, dzielnicy Brukseli, z której wywodzili się terroryści - opowiada Katarzyna Szyngiera, scenarzystka i reżyserka spektaklu. - Pojechaliśmy tam, aby przekonać się czy - jak donoszą media - miejscami tymi rzeczywiście zawładnęli islamscy radykałowie oraz zapytać mieszkańców, jak żyje się wśród terrorystów, w miejscach nękanych zamachami. Chcieliśmy dowiedzieć się też, w jakim stopniu polski strach przed muzułmanami jest uzasadniony.
Spektakl otwiera monolog księdza, który nawołuje do nienawiści „obcych”. Od razu na myśl przywodzi to bydgoskiego księdza Romana Kneblewskiego, ale duszpasterzy nazywających język nienawiści językiem miłości opinia publiczna poznała znacznie więcej. To księża pokroju scenicznego manifestacje przeciwko imigrantom chrzczą manifestacjami przeciwko najeźdźcom na chrześcijańską Europę. To oni przekonują, że większość imigrantów uciekających z krajów ogarniętych wojną stanowią młodzi terroryści „dobrze ubrani i posługujący się sprzętem elektronicznym, o jakim nie śniło się naszym chłopcom”. To tacy duchowni wraz z politykami przestrzegają przed otwarciem naszych serc na niedolę „obcych”, za którą kryje się przebiegła chęć zyskania „naszego socjalu” i szerzenie chorób pochodzących od zarażonych osobników. Walkę z tymi „odrażającymi” przybłędami trzeba toczyć mieczem miłości i prawdy - wyjaśnia ksiądz (w tej roli znakomity Paweł L. Gilewski) i przypomina, że istnieje porządek miłości: najpierw nasza rodzina, potem państwo, a dopiero później obcy, którym zresztą wszystkim i tak nie zdołamy pomóc. Czy warto wobec tego w ogóle z tą pomocą się wychylać? Czy lepiej zamknąć się w sobie, w swoich polskich problemach, a nie powtarzać błędy starej Europy, która nie może się teraz opędzić od terrorystów?
Jadą sprawdzić sami
Skoro tak, to sprawdźmy, co na to stara Europa - zdają się mówić twórcy, podobnie jak dojrzałe społeczeństwo mówi: „sprawdzam” i rozlicza polityków z nowomowy i popularyzowania krzywdzących stereotypów. Aktorzy przyjmują tym samym postawę badawczą, sceptyczną, ale są ciekawi, bo nie chcą, aby to inni mówili im, jak mają postępować. Chcą przekonać się na własnej skórze, nawet jeśli jako narzędzie mają swój niedoskonały język obcy, którym będą musieli się posługiwać i spróbować zrozumieć „czy szatan jest blisko”, czy to tylko pogłoski i spekulacje?
Bohaterowie sztuki „Bóg w dom” jadą do Francji i Belgii pogadać ze zwykłymi ludźmi dokumentując przeprowadzone rozmowy ze szczerością, jakiej często brakuje w świecie mediów. I to porusza w spektaklu-reportażu najbardziej. Widz ma wrażenie, że reporterom na nim zależy. Nikt tu nie robi nikogo w konia, nie liczy się sztuczne wywoływanie emocji u widza i czytelnika, ale prawda, która jest złożona. I mamy czas, aby ją pojąć. Być może z tego powodu widz odczuwa czasem znużenie spektaklem. Nikt bowiem nie wynalazł jeszcze metody, jak uczynić zdobywanie wiedzy, która nigdy przecież nie jest w ręku jednej tylko osoby, zajęciem przypominającym talent-show. Prawda czasem jest nudna, potrafi nas zaskoczyć, chwilami przestraszyć, ale przecież - gdy jesteśmy na nią otwarci - jest w stanie wskazać nam nowe drogi postępowania. Nie wskazują ich jednak aktorzy, to nie moralitet ani dydaktyczna wyliczanka. Widz sam zostaje z namnożonymi pytaniami, które padają podczas spektaklu (dlaczego wyzywasz muzułmanów od ścierwa, dlaczego chcesz polewać świńską krwią „ich ryje”, dlaczego chcesz wybić do cna to „plugastwo”, na ile twoja wiara jest prawdziwa, a na ile ulegasz silniejszym od ciebie w gębie?) I sam chce szukać rozwiązań, jak uczynić świat wokół siebie lepszym.
Zanim widz zdąży pokłócić się z tym, co mają do powiedzenia „obcy”, jest skazany na brawurowe i z pasją zagrane role Beaty Bandurskiej, Martyny Peszko i Macieja Pesty.
Nie umknie też jego uwadze, że prawdziwy dżihad oznacza „podjąć wysiłek” przeciwko własnemu ego, pysze i kłamstwu. Gdyby chrześcijanie postępowali po chrześcijańsku, a muzułmanie po muzułmańsku bylibyśmy przyjaciółmi - brzmi przesłanie spektaklu. Pięknego i wspaniale zagranego, w którym wybrzmiewa troska o nadrzędne wartości dla wszystkich ludzi - wspólnotę i empatię.