Kontrowersje. Interesy krajów i obietnice wyborcze przywódców krzyżują się z interesami globalnych korporacji, które chciałyby nadal korzystać z półdarmowych pracowników, a poczuły się zagrożone rosnącą konkurencją ze strony dynamicznie rozwijających się polskich firm.
Niekorzystne dla polskiej gospodarki zmiany w unijnej dyrektywie o pracownikach delegowanych zyskały w mijającym tygodniu poparcie Rady Unii Europejskiej (w której państwa reprezentowane były przez ministrów pracy), a potem Parlamentu Europejskiego. Po naszej stronie stanęły Węgry, Litwa i Łotwa, a Irlandia, Wielka Brytania i Chorwacja wstrzymały się od głosu. Jednak przeciwko nam stanęło 21 państw, w tym Czechy i Słowacja, czyli połowa Grupy Wyszehradzkiej. Jedynym znaczącym sukcesem Polski jest wywalczenie 4-letniego okresu przejściowego na dostosowanie do nowych przepisów.
Zaostrzenie dyrektywy obiecał Francuzom w kampanii wyborczej Emmanuel Macron. Zyskał poparcie europejskich socjalistów i związkowców, także z Polski. Tymczasem nowe przepisy mogą doprowadzić do wyeliminowania z rynku w bogatych krajach UE Polaków zatrudnianych legalnie przez polskie firmy, Jak szacuje dr Marek Benio z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, firm takich jest 92 tys. Zatrudniają w innych krajach niemal 500 tys. osób.
Przynosi to wymierne korzyści naszej gospodarce i zapewnia potężne wpływy do budżetu państwa - nie tylko z podatków płaconych przez owe 92 tys. firm, ale głównie z VAT od zakupów robionych nad Wisłą przez pracowników i ich rodziny. Zyskuje także ZUS, który otrzymuje składki od zatrudnionych za granicą i ich pracodawców. Zgodnie z aktualnymi przepisami, pracownik delegowany musi otrzymywać co najmniej pensję minimalną kraju przyjmującego, zaś wszystkie składki socjalne odprowadza w państwie, z którego przyjechał.
Po zmianach w dyrektywie polski pracodawca musiałby mu zapłacić podobne wynagrodzenie jak np. Francuzowi czy Niemcowi, z wszelkimi dodatkami branżowymi, wynikającymi z lokalnych układów zbiorowych. - Wystarczy, że w takim układzie związkowcy wymogą np. 50 euro dodatku rozłąkowego tygodniowo dla pracownika przebywającego ponad 300 km od domu i już wyeliminują przybyszy - zauważa dr Benio.
Podczas głosowania w PE przeszedł również zapis, że praca w delegacji nie będzie mogła trwać w sumie dłużej niż 12 miesięcy (plus ewentualnie 6). Nasz rząd, wspierany przez polskich europosłów wszystkich opcji, przekonywał do kompromisowych 24 miesięcy. Bez skutku.
Zmiany w dyrektywie popierają związkowcy z OPZZ, w tym Związek Zawodowy „Budowlani” (połowa delegowanych Polaków pracuje na budowach). Wierzą szefowi Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckerowi, który przekonuje, że rewolucja w dyrektywie doprowadzi do wyrównania płac w całej Unii.
- Będzie dokładnie odwrotnie! - oburza się Marek Benio. Wyjaśnia, że pracownicy delegowani zarabiają na Zachodzie dużo więcej niż w Polsce. To silnie wpływa na sytuację w kraju. Po pierwsze - przy obecnym, bardzo niskim bezrobociu, pracodawcy muszą podnosić płace, żeby załogi nie pouciekały im na Zachód. Legalne delegowanie pracowników przyczynia się więc do wyrównywania płac w Polsce i na Zachodzie.
Po drugie, delegowani większość swych zarobków wydają w Polsce. To nakręca konsumpcję w kraju, a właśnie ona jest w ostatnich latach głównym czynnikiem wzrostu gospodarczego: kraj rozwija się szybciej od bogatych, a więc goni Francję, Niemcy, Włochy.
Dr Benio wyjaśnia, że w wojnie o dyrektywę chodzi właśnie o to, by Polska (która wysyła do innych krajów UE najwięcej pracowników), ale też Rumunia, Bułgaria i inne biedniejsze państwa, przestała gonić bogatych.
- Cynizm inicjatorów zmian polega na tym, że wszystko odbywa się pod pięknym i nośnym socjalnym hasłem niwelowania różnic w płacach. A przecież one nie staną się równe dlatego, że politycy zapiszą to w przepisach. Czy Niemiec przyjeżdżający do pracy w Polsce będzie zarabiał jak Polak? - pyta Stefan Schwarz, prezes Inicjatywy Mobilności Pracy, think tanku walczącego od lat o gwarantowany unijnymi traktatami wolny przepływ pracowników.
Z dostępnych analiz, także tych przygotowanych przez francuskie ministerstwo gospodarki, gdy na jego czele stał… Emmanuel Macron, wynika, że od co najmniej kilku lat polscy pracownicy delegowani nie konkurują na zachodnich rynkach wysokością wynagrodzenia, tylko fachowością, jakością i elastycznością usług; sami Francuzi przyznają, że w wielu miejscach kraju zdani są na Polaków, bo rodzimych fachowców brak.
Zarazem polskie firmy ponoszą za granicą wyższe od miejscowych koszty, związane z zakwaterowaniem pracowników, utrzymaniem biura, tłumaczeniem dokumentów itp. - Jeśli zostaną obciążone nowymi kosztami i skomplikowaną biurokracją, jeśli dojdzie do tego niepewność związana z sytuacją prawną, bo pewne wymogi będą stosowane prawem kaduka, nasi przedsiębiorcy staną się niekonkurencyjni i wypadną z rynku - ostrzega IMP.
Efekt? Najlepsi fachowcy zatrudnieni dziś w polskich firmach na Zachodzie zatrudnią się tam w firmach francuskich, niemieckich, belgijskich. Teraz nakręcają koniunkturę i zwiększają dobrobyt w Polsce, a będą nakręcać i zwiększać je na Zachodzie. Pracownicy drobnych firm, które jako pierwsze zbankrutują, przejdą do szarej strefy. Według szacunków Uniwersytetu w Leuven już teraz 90 proc. pracowników ze wschodu Europy pracuje na Zachodzie nielegalnie. Instytut Breugela pisze w swym raporcie jasno: „Problemem Unii nie są pracownicy delegowani, ale ci, którzy pracują na czarno”.
- Unia nie walczy z tym zjawiskiem. Natomiast uderza w legalnie działające firmy z biedniejszej części Europy. Ukryty cel jest jeden: wydrenować biedne kraje z fachowców, wziąć ich na Zachód na stałe, a w szarej strefie mieć półniewolników - słyszymy w IMP.
Dr Benio przyznaje, że interesy krajów i obietnice wyborcze przywódców, jak Macrona, krzyżują się tu z interesami wielkich globalnych korporacji, które chciałyby nadal korzystać z zasobów taniej siły roboczej, a poczuły się ostatnio zagrożone rosnącą konkurencją ze strony dynamicznie rozwijających się polskich firm.
WIDEO: Barometr Bartusia - Jadwiga Emilewicz - (odc. 1)
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto