Bogumił Kobiela. Szczęściarz przewidział tragedię
Do dziś podziwiamy jego kultowe role w „Zezowatym szczęściu” czy „Popiele i diamencie”. Prawdziwa ikona, gwiazda sceny i filmu lat sześćdziesiątych. Będąc u szczytu sławy, zginął w wypadku samochodowym. Przedwczoraj minęło 50 lat od tego tragicznego wydarzenia. O Bogumile Kobieli rozmawiamy z Maciejem Szczawińskim - autorem jego biografii.
Bogumił Kobiela zginął pół wieku temu. Dzisiaj już niewiele osób go pamięta. Pisząc książkę, chciał go pan przypomnieć?
Ośmieliłbym nie zgodzić się z tym, że niewiele osób go pamięta. Obok Zbigniewa Cybulskiego to właśnie Kobiela nie wywietrzał i nie zniknął z masowej wyobraźni. Cały czas jest obecny. W telewizji czy internecie pojawiają się fragmenty jego ról. Znana jest twarz Bogumiła Kobieli, jego fizjonomia i głos. Starsze pokolenie od razu wie: aha, to Kobiela, ten aktor. Po co napisałem tę książkę? Trochę dla siebie. Jestem dziennikarzem radiowym, pracuję w Polskim Radiu w Katowicach. Kilka lat temu nagrałem o Kobieli dwugodzinny dokument. Poznałem wówczas jego brata i żonę, osoby z jego środowiska. Mogłem też przeczytać listy i dziennik, który pisał na Batorym, płynąc do Stanów Zjednoczonych. Poznałem wtedy rewers tego wizerunku, którym nas karmiono. Odkryłem sprawy bolesne i skomplikowane. Kobiela był z jednej strony spełnionym i szczęśliwym człowiekiem, gwiazdorem, pieszczochem losu. Robił karierę, grał w filmach, zarabiał duże pieniądze, miał piękną żonę i mieszkanie. Z drugiej strony, sam nie potrafił wytłumaczyć, skąd brała się w nim tak wielka przestrzeń ciemności i melancholii. Pisał do żony: „Biedronko ty moja. (…) oglądamy Niagarę. Pierwsze wrażenie szokujące. Potem łapię się na tym, że znowu mówię do siebie: To jest Niagara, Kobiela, Nia-ga-ra! Jeden z cudów świata. I nic. Żadnych konkretnych odczuć. Może ze mną jest coś nie w porządku?”. I dodawał, że widzi wszystko jak przez szybę. Jest w nim ogromny dystans, tak jakby był skłócony z życiem.
Powiedzieć, że był skomplikowany - to nic nie powiedzieć. Kobiela to był człowiek pełen kolosalnych sprzeczności
Nie zachwyciła go Niagara, ani widok zorzy polarnej. Nawet drapacze chmur nie robiły na nim wrażenia.
A jednak był to człowiek niesłychanie wrażliwy. W gruncie rzeczy - bezbronny. Bardzo często to wykorzystywano. Kobiela nie był facetem, który chciał tylko rozśmieszać publikę. Natomiast ludzie żądali od niego takiej właśnie maski przez cały czas. Gdziekolwiek się pojawił: „Panie Kobiela, zrób pan minę! Powiedz pan coś do śmiechu!”. On się temu poddawał, a potem bardzo cierpiał. Jest taka wymowna historia, którą opowiedział mi Wojciech Kilar. Kobiela przyjechał do pensjonatu ZAIKS-u w Zakopanem, do „Halamy”. Czekało na niego rozbawione artystyczne towarzystwo. Bobek (Kobiela) otworzył neseser i w tym momencie wypadła z niego czarna słuchawka z kabelkiem. A miał taki monolog z telefonem, krzyczał wysokim głosem do słuchawki: „Dobra - zła - zła - zła - dobra!” itd. Aż w końcu, na pytanie, co robi, odpowiadał: „Pomagam żonie przebierać truskawki”. I kiedy ta słuchawka się wysunęła, zmieszał się, zmienił na twarzy.... Kilar wspominał, że Bobek natychmiast starał się ukryć nieszczęsny rekwizyt. To pokazuje, że role, w których był obsadzany, nie do końca mu odpowiadały. To nie było to, co chciał robić.
W dalszej części artykułu przeczytacie o niezwykłych losach niezwykłego człowieka.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień