Bohdan Bławacki: Miałem inne oferty, ale je odrzucałem
- Z Marcinem Wołowcem mamy bardzo dobre stosunki i kilka razy rozmawialiśmy – mówi Bohdan Bławacki, trener piłkarzy Stali Rzeszów.
W 2013 roku był pan trenerem Wołynia z Łucka (ekstraklasa ukraińska) i pomagał głównemu trenerowi Witaliju Kwartsianemu. Jaka była pańska rola w tej drużynie i jak przebiegały relacje z Kwartsianym?
Z Witaliem Wołodymyrowyczem mieliśmy dobre relacje i nadal mamy. Poznałem go w 1994 roku. Kiedyś studiowaliśmy razem w latach 1996-97 na Wyższej Szkole Trenerów. W czasach, kiedy pracowałem w Tomasovii, wróciłem na Ukrainę, tuż przed śmiercią mamy, przypadkiem zadzwoniłem do niego i się zapytałem co robi, a on odpowiedział, że pisze książkę i zamierza trenować drużynę. Później zaproponował mi stanowisko drugiego trenera, chociaż nie miałem wcześniej okazji spróbować siebie w tym, ale się zgodziłem. Miałem wątpliwości, mówiłem Kwartsianemu, że mogą być rozbieżności w naszych poglądach, ale czułem, że niby mama z nieba mnie zachęca do wzięcia tej pracy. Na początku było wszystko dobrze, później były jakieś rozbieżności w poglądach na przebieg treningowy. Było też parę sytuacji, kiedy brałem inicjatywę w swoje ręce, ale nie zawsze udało się to do końca zrobić. Gdy Kwartsianyj trafił do szpitala na operację i zostawił mi drużynę nie porozumieliśmy się. Widziałem, że jest brak fizyki i warto ją podciągnąć, chociaż Kwartsianyj prosił o inne rzeczy. Więc później zostałem przesunięty do drużyny U-19, być może to była dobra decyzja. Przez rok pobytu w Wyższej Lidze zrozumiałem jedno - że można spokojnie pracować na takim poziomie.
Jedną z ukraińskich zawodowych drużyn, których pan trenował był Energetyk z Bursztyna. Niedługo miał pan jednak do czynienia z tą drużyną i zwolnił się...
Z czego jest znana Ukraina? Z wielu ciekawych meczy. Nie będę o tym dużo mówił, ale są kluby, które przestrzegają sportowej etyki i innych zasad, ale są takie, które szukają przedsiębiorczego i osobistego interesu. Zarząd klubu postawił za zadanie uratować drużynę od spadku do niższej ligi, co zrobiłem w meczu z Sumami. Jednak, kiedy zobaczyłem, że moje poglądy rozwoju piłki nożnej i klubu są niezgodne z poglądami zarządu, to podniosłem ręce, przeprosiłem i się pożegnałem. Później się dowiedziałem, że w tych porażkach drużyny nie było mojej winy.
Jeśli mówić o polskiej stronie pańskiej kariery, to tutaj się wyróżnia Spartakus Szarowola. Skład tej drużyny był wypełniony Ukraińcami, nazywali was „Terminatorami”, bo wygrywaliście wszystkie mecze. Jednak po awansie do 2 ligi zostaliście w 3 lidze...
Kiedy trenowałem Spartakus drużyna miała 70 procent Ukraińców i była przez cały czas pod kontrolą, jak na szkoleniach między sezonami. Na pięć kolejek przed końcem sezonu już byliśmy zwycięzcami, ponieważ byliśmy dobrze przygotowani taktycznie i fizycznie. Później zrobiłem błąd i poszedłem do Motoru Lublin, gdzie zarządzanie pracą i selekcja były na niskim poziomie, więc prosiłem jak najszybsze odejście, chociaż miałem umowę na trzy lata.
Miał pan jakieś propozycje od innych klubów w czasie pobytu w Wołyniu?
Wcześniej nie miałem menadżera, ale teraz konkurencja się podniosła i znalazłem człowieka, który zajmuje się moją zawodową działalnością. Ten człowiek kiedyś grał w mojej drużynie i on zna ten region oraz trenerów. Kiedy opuściłem Puławy dostałem propozycję od drużyny z pierwszej ukraińskiej ligi, nie będę mówił od jakiej. Wcześniej w listopadzie zeszłego roku miałem propozycję z drugiej polskiej ligi, ale odrzuciłem ją ze względu na odległość od domu, ponieważ mam 80-letniego ojca i chorą teściową.
Mówił pan w pierwszym wywiadzie już jako trener Stali, że kiedy drużyna zmienia trenera, to coś jest nie tak. Po kilku meczach może pan powiedzieć, co się stało?
Zadzwonili do mnie rano i już wieczorem byłem tutaj. W trzy godziny nauczyłem się drużyny, ale też śledziłem ten zespół i mecze. Zrozumiałem to, że drużyna funkcjonalnie nie jest przygotowana na rundę. Wolałbym przeprowadzić lepszą selekcyjną pracę, ale już za późno na to. Warunki do pracy są jednak bardzo dobre.
Przed Stalą miał pan długą przerwę, jedną z przyczyn była choroba ojca. Czym pan się w tym czasie zajmował?
To była dopiero druga taka przerwa w mojej karierze trenera, czyli od 23 lat. Po raz pierwszy w 2006 roku, kiedy po pobycie w kijowskiej Oboloni miałem przerwę. Czym się zajmowałem? Odpoczywać nie umiem, więc czytałem książki o piłce nożnej, mam też wnuczkę. Miałem takie wrażenie, niby przebywam na emeryturze i trzeba po prostu „zabić czas”. Czasu wolnego miałem dość dużo: gdzieś pójdę do sauny, na basen, spotkam się z przyjaciółmi, pojadę do ojca czy siostry, pobawię się z wnuczką, pójdę do ogrodu czy pooglądam mecze. Taki to mniej więcej wyglądało.
Marcin Wołowiec przekazał panu drużynę w jakim stanie i czy dalej pan współpracuje z byłym trenerem?
Nie chciałbym oceniać pracy mojego poprzednika. Oczywiście mamy dobre stosunki i kilka razy rozmawialiśmy, ale mam wystarczająco dużo informacji, którą mi podaje zarząd klubu. Po spotkaniu z Resovią zobaczyłem kto może dobrze grać w tej lidze i osiągnąć ten cel, a z kim być może będziemy się żegnać po sezonie.
Jeśli popatrzeć na polską i ukraińską piłkę zawodową, to można powiedzieć gdzie jest wyższy poziom? Wcześniej mówiło się, że ukraińska ekstraklasa jest silniejsza od polskiej.
Dzisiaj wiele się zmieniło na Ukrainie. Nie powiedziałbym, że piłka nożna tam jest zbutwiała, ale nadal żyje. Oczywiście, poziom spadł i tutaj można mówić o ilości drużyn w Wyższej Lidze i mniejszych środkach. W Polsce drużyna czwartej czy trzeciej ligi ma lepsze warunki czasami od naszych, które grają w pierwszej – tutaj mówię o środkach i warunkach do treningów. W Polsce też jest stabilność i systematyczność, a kiedy mamy takie warunki, to drużyna będzie się rozwijać. Sytuacja na Ukrainie wyglądała następująco: wiele drużyn i piłkarzy za bardzo podniosło zarobki i takie miasto, jak Łuck nie może po prostu płacić takich pieniędzy. Teraz to próbują zmienić. Myślę, że ta cała sytuacja się wyrówna i będziemy mieli 16 drużyn i będzie też stabilna pierwsza i druga liga.