Bombowce w Bitwie o Anglię
10 lipca 1940. Rozpoczyna się Bitwa o Anglię. Oprócz myśliwców ważną rolę w obronie wysp przed inwazją odegrały alianckie bombowce, w tym polskie dywizjony 300. i 301
Krakowski Oddział IPN i „DZIENNIK POLSKI” PRZYPOMINAJĄ
Atakując niemieckie okręty i barki desantowe zgromadzone w portach północnej Francji i Belgii polskie bombowce opóźniały przygotowania do inwazji na Anglię.
Najpierw bombowce
Jesienią 1939 r. Francuzi „nie potrzebowali” polskiego lotnictwa i polskiej Marynarki Wojennej. Brytyjczycy byli bardziej przewidujący. Podpisali z gen. Władysławem Sikorskim umowę o współpracy wojskowej. Na jej mocy na Wyspy popłynęli wszyscy Polacy, którzy mieli cokolwiek wspólnego ze służbą na morzu oraz 2300 lotników. Tych ostatnich skoszarowano w bazie lotniczej Eastchurch. Pilotów szkolono na lotnisku w Redhill, a obserwatorów i strzelców pokładowych na lotnisku Hucknall. Szkolenie przebiegało jak w czasach pokoju: przepisy RAF-u, ogólna taktyka lotnictwa (według wzorów z końca I wojny światowej, tak jakby nie było doświadczeń wojny domowej w Hiszpanii i kampanii wrześniowej w Polsce), teoria walki powietrznej. I przede wszystkim język angielski. O formowaniu jednostek bojowych nie było na razie mowy.
Sytuacja zmieniła się po kapitulacji Francji. Teraz byli potrzebni lotnicy w każdej ilości i mówiący dowolnym językiem. Byle tylko chcieli się bić z Niemcami. Co prawda RAF najbardziej potrzebował myśliwców, ale ze względów pragmatycznych najpierw postanowiono zorganizować polskie dywizjony bombowe. Pilot myśliwski powinien zawsze działać w zespole, a więc musiał znać obowiązujące procedury, umieć współpracować z innymi pilotami, a przede wszystkim porozumiewać się z kolegami w powietrzu i naziemnym stanowiskiem dowodzenia. Załoga bombowca, zgodnie z brytyjską taktyką, działała w nocy i samodzielnie. Obowiązywała ją cisza radiowa, dopóki nie musiała wzywać pomocy. Znajomość języka była więc drugorzędna.
Brytyjski lew i polski orzeł
Polacy po wstępnym przeszkoleniu byli kierowani do bazy RAF Bramcote, w której stacjonowała jednostka szkolna. Tam nadal byli kursantami bez konkretnego przydziału. 28 czerwca 1940 r. z Ministerstwa Lotnictwa do dowództwa 6. Grupy Bombowej, a stamtąd do Bramcote, wysłano rozkaz o formowaniu dodatkowych jednostek bojowych, w tym polskich. 1 lipca 1940 r. zebranym na porannej zbiórce lotnikom odczytano rozkaz o utworzeniu Polskiego Dywizjonu Bombowego nr 300. Dowódcą mianowano ppłk. inż. pil. Wacława Makowskiego. Jego brytyjskim doradcą i dublerem został Wing Commander K. P. Lewis. Jednostka miała być niewielka, raptem 10 (potem 24) trzyosobowych załóg lotniczych i 180 ludzi obsługi naziemnej. Zgodnie z tradycją dywizjon posiadał swoją odznakę. Zaprojektowano ją w kształcie herbu książąt mazowieckich, podzielonego na cztery pola - dwa perłowe i dwa czerwone. Motywami widocznymi na odznace były brytyjski lew, polski orzeł i numer, odpowiadający numerowi dywizjonu 300 (CCC) w górnej części herbu. Przydzielone samoloty oznaczano literowym kodem BH.
Ci co przeżyli rozproszyli się po świecie. Jedynie niewielu zdecydowało się na powrót do Polski rządzonej przez komunistów
Następnego dnia rozpoczął się dalszy etap szkolenia. Polakom dostarczono jeden szkolny (z podwójną kabiną pilota) Battle Treiner, który zresztą bardzo szybko okazał się zbędny, i 16 jednosilnikowych lekkich bombowców Fairey Battle. Stanowiły one wówczas podstawowy i raczej przestarzały model bombowca używany przez RAF. Załogę stanowili pilot (i odmiennie niż w przedwojennym lotnictwie polskim zarazem dowódca), radiotelegrafista (pełniący również rolę nawigatora i bombardiera) oraz tylny strzelec. Maszyna była niezbyt szybka, rozwijała 410 km/godz. i słabo uzbrojona - miała karabin maszynowy zabudowany w skrzydle i drugi, pojedynczy, do obrony tylnej półsfery obsługiwany przez strzelca. Mogła zabrać do 750 kg bomb.
7 sierpnia 1940 r. dywizjon odwiedzili premier i Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski oraz Generalny Inspektor Sił Powietrznych gen. Stanisław Ujejski. Z nieoczekiwaną wizytą pojawił się także 20 sierpnia król Jerzy VI, dbający wówczas szczególnie o podnoszenie morale lotników.
Nad Boulogne, Calais i Ostendą
Po niespełna dwumiesięcznym szkoleniu, 22 sierpnia 1940 r., dywizjon został uznany za zdolny do działań bojowych. Załogi, personel naziemny i bombowce przebazowano na lotnisko RAF Swinderby, które na kilka lat miało stać się „polską bazą bombową”, podobnie jak Northolt stał się bazą polskich myśliwców.
12 wrześniu 1940 r. formalnie uznano 300. Dywizjon Bombowy za gotowy do udziału w operacji bojowej. Nocą z 14 na 15 września pierwsze trzy załogi wzięły udział w bombardowaniu zgrupowania niemieckich barek desantowych w porcie Boulogne. Według meldunków załóg uzyskano bezpośrednie trafienia. Wszystkie maszyny powróciły do bazy. W kolejne noce Fairey Battle z biało-czerwonymi szachownicami atakowały jednostki desantowe w portach Calais i Ostendy.
Gdy Bitwa o Anglię zaczęła wygasać, od 18 października 1940 r. załogi dywizjonu rozpoczęły szkolenie na dwusilnikowych bombowcach dalekiego zasięgu Vickers Wellington. Dywizjon wchodził w nowy etap wojny.
Jeszcze szybsze tempo formowania osiągnął 301. Dywizjon Bombowy. On także powstał w Bramcote, gdzie rozkaz o jego utworzeniu dotarł 24 lipca 1940 r. Również ta jednostka miała składać się z 24 załóg lotniczych i 180 ludzi obsługi naziemnej. Dysponowała takimi samymi 16 lekkimi bombowcami Fairey Battle. Dowódcą mianowano ppłk. pil. Romana Rudkowskiego (jako pilot leciał później w 1941 r. z pierwszą ekipą cichociemnych nad okupowaną Polskę, później dwukrotnie sam skakał do kraju jako cichociemny „Rudy”). Jego brytyjskim doradcą został squadron leader E. Skinner. Tradycyjną odznaką dywizjonu była owalna tarcza z Orłem poniżej którego znajdowały się sylwetki pegaza i warszawskiej syrenki. Jeszcze niżej umieszczono numer 301. Samoloty dywizjonu oznaczono kodowymi literami GR.
Dywizjon poniósł pierwszą stratę 8 sierpnia 1940 r., kiedy czasie lotu szkolnego zginął por. pil. Dominik Fengler. 20 sierpnia 1940 r. Dywizjon był wizytowany w Bramcote przez króla Jerzego VI z małżonką. Trzy dni później jednostkę przeniesiono do Swinderby, z przydziałem do 1. Grupy Bombowej.
W nocy 14 na września 1940 r. trzy załogi dywizjonu bombardowały port Boulogne. Data ta stała się później świętem jednostki. Na kilka następnych tygodni wojenny los połączył obydwa polskie dywizjony bombowe. Razem brały udział w bombardowaniach niemieckich jednostek desantowych w Calais i Ostendzie. Za każdym razem samoloty witał gwałtowny ogień dział przeciwlotniczych z zacumowanych okrętów i baterii ustawionych wokół portów. Początkowo udawało się unikać strat, ale 25 października 1940 r. dywizjon poniósł pierwsze ofiary. Jeden z bombowców został nad Boulogne uszkodzony. Maszynę udało się doprowadzić na brytyjską stronę Kanału La Manche. 80 km przed lotniskiem Swinderby zgasł silnik. Przymusowe lądowanie nie udało się. Zginęła cała załoga: ppor. pil. Józef Waroński, por. Józef Kuliński i sierż. Karol Paliwoda.
Od 20 października 1940 r. 301. Dywizjon rozpoczął przezbrajanie na dwusilnikowe Wellingtony, ale nadal przez kilka tygodni w lotach bojowych używał samolotów Fairey Battle.
Zatrzymać inwazję
W tej fazie wojny Polacy wykonali 85 lotów na bombardowanie i zrzucili 45 ton bomb. To niewiele w porównaniu z tysiącami ton zrzuconych na Niemcy w późniejszych latach. Ale wystarczająco dużo, aby zniszczyć część środków przeprawowych przygotowanych do forsowania Kanału La Manche i wystarczająco dużo, aby w połączeniu z sukcesami pilotów myśliwskich doprowadzić do odwołania inwazji na Anglię.
Wielu uczestników tych akcji nie doczekało końca wojny. Obydwa dywizjony przezbrojone na dwusilnikowe Wellingtony, a potem czteromotorowe Halifaxy i Lancastery wzięły udział w powietrznej ofensywie na Niemcy. Dywizjon 300 wykonał w sumie 684 loty zrzucając 10 712 t. bomb. Stracono 79 maszyn, 371 poległych i 87 wziętych do niewoli. Celem ostatniego nalotu była siedziba Hitlera w Berchtesgaden. Dywizjon 301 wiosną poniósł tak duże straty, że został zredukowany do eskadry specjalnego przeznaczenia, której użyto do lotów z zaopatrzeniem dla partyzantów w okupowanej Europie (oczywiście także dla AK). Dywizjon wykonał 1260 loty na bombardowanie i 1335 lotów ze zrzutami. Stracono 33 maszyn, każda z 6-8 osobową załogą.
Ci co przeżyli rozproszyli się po świecie. Jedynie niewielu zdecydowało się na powrót do Polski rządzonej przez komunistów.