Życie karmelitanki to ciągła modlitwa, praca i umartwianie? Nieprawda! Będąc w zakonie, można z życia czerpać garściami, być radosnym i uśmiechniętym, jak choćby siostra Teofana Ostasiewicz.
Siostra Teofana Ostasiewicz potrafi latać, a przynajmniej potrafiła. - To było 25 lutego 1996 roku, pamiętam dokładnie, jakby miało miejsce wczoraj - rozpoczyna swoją opowieść. - Po spowiedzi, takiej szczerej, odeszłam od kratek konfesjonału, tak jakbym leciała, taka lekka, pełna radości i głębokiego pokoju serca. Już wiedziałam, Bóg jest, ja mam pójść za jego głosem.
- Kto by tam wcześniej pomyślał, że ja pójdę do zakonu, jeszcze do karmelitanek - mówi z uśmiechem siostra Teofana. - Ja byłam niepokornym dzieckiem! Pod koniec szkoły podstawowej chodziłam ze znajomymi na tzw. płyty, takie resztki po budowie bloków. Nie brakowało tam papierosów, a od czasu do czasu i alkoholu. Oczywiście i ja w końcu zaczęłam sięgać po sobieskie i powiedzmy po wino. Nie byłam wtedy najgrzeczniejszą dziewczynką, nie raz i nie dwa słyszałam: „Oj, Agnieszka, Agnieszka”. Ale przyszedł czas, że zaczęłam gasnąć, tracić sens życia. I wtedy w mojej parafii, w Radzyniu Podlaskim, bo stamtąd pochodzę, miała miejsce peregrynacja figury Matki Boskiej Fatimskiej.
Był to także czas przygotowań do bierzmowania. Mama mówi: - „Agnieszka, wyspowiadaj się szczerze”. Też czułam, że to dla mnie ostatnia deska ratunku. Bałam się spowiedzi, czułam, że oberwę od księdza za swoje wybryki. Z duszą na ramieniu szłam do konfesjonału.
I zaskoczenie - nie było huku, piorunów, lecz delikatność i łagodność, a potem ten lot od konfesjonału... Od tego czasu jakby Ktoś odciął to, co złe w moim życiu ostrym nożem, skończyły się moje meliny, wina, papierosy. Zaczęłam biegać do kościoła. Rodzice patrzyli początkowo na moją przemianę z niedowierzaniem, myśleli, że to jakiś kaprys.
- Tak się jednak nie stało - kontynuuje opowieść siostra Teofana. - Zaczął we mnie dojrzewać klasztor. Kiedyś już tam wcześniej wspominałam, że może pójdę do zakonu, ale nikt tych słów poważnie nie traktował. Tym razem było jednak inaczej, z dnia na dzień stawałam się największą fanką Pana Boga. Pewnego dnia znajoma podsunęła mi leksykon zakonów w Polsce. Zaczęłam go przeglądać i wybrałam cztery zgromadzenia. Oprócz karmelitanek, zdaje się salezjanki, franciszkanki misjonarki Maryi oraz terezjanki. Do wszystkich tych zgromadzeń napisałam list.
Scharakteryzowałam w nim siebie, poprosiłam o informacje o zgromadzeniu. Jako pierwsze odezwały się karmelitanki. Napisała do mnie siostra Narcyza, ówczesna matka generalna. Zaprosiła na rekolekcje do sióstr, na lipiec 2000 roku. Myślę sobie, czemu nie, jadę. Tylko jak tu powiedzieć rodzicom? Powiedziałam - mamo, tato jadę do karmelitanek! Wzruszyli się. Tata wyszedł do pokoju obok. Może uronił łzę?
Niby obce miejsce, ale jakoś pewniej się czułam od samego początku, bo koleżanka wytłumaczyła, jak dojechać. Zresztą, zanim dojechałam do klasztoru, to z budki telefonicznej dzwoniłam do rodziców, że wszystko dobrze. Kiedy weszłam do kaplicy, wiedziałam już, że to moje miejsce. I... zostałam. Rozpoczęłam postulat, potem był nowicjat i pierwsza profesja - w białej sukni, wianku. A wie pan, miałam wianek z żywych stokrotek. To był piękny, niepowtarzalny czas. Po nim rozpoczęło się codzienne życie karmelitańskie.
Siostra Teofana jest w Domu Zakonnym w Ksawerowie koło Łodzi od sierpnia ubiegłego roku. Jest tu już po raz drugi. Poprzednio była tu 12 lat temu. Przed drugim przyjściem pracowała w Warsztacie Terapii Zajęciowej w Siemiatyczach - jako terapeuta zajęciowy z niepełnosprawnymi intelektualnie osobami dorosłymi. - Ta praca była moim spełnionym i codziennie spełniającym się marzeniem! - mówi. - Uczyliśmy się śpiewać, grać na instrumentach muzycznych, w tym i na mojej ukochanej gitarze. Wykonywaliśmy różne prace manualne, były anioły z gobelinów i gliny.
W Ksawerowie siostra Teofana zajmuje się dziećmi. Przy Domu Zakonnym, gdzie jest 12 sióstr, z przełożoną Euzebią na czele, działa przedszkole, i to nie byle jakie. - Mamy trzy grupy dzieci - opowiada. - Po 25 osób w każdej. Wychowujemy w duchu katolickim. Modlimy się z nimi na początku każdego dnia, przed i po posiłkach. Raz w miesiącu mamy mszę świętą wspólnie z dziećmi.
Siostra Teofana jest - bez wątpienia - jedną z najpogodniejszych karmelitanek w Ksawerowie. Choćby ostatnio, gdy szalała na przedszkolnym balu karnawałowym, gdzie bawili się wraz z dziećmi także rodzice. - Na balu przebranie było obowiązkowe - mówi z uśmiechem siostra. - Przebrałam się za lwa. Oj, działo się, działo, nie powiem, były nawet specjalne układy taneczne. Jednym słowem: jak karnawał, to karnawał. I wspaniałe przedstawienie „Kopciuszek” w wykonaniu rodziców - dodaje.
Ale siostra Teofana, o czym wiedzą tylko najbliżsi, nazywana jest także siostrą Termoforą. Dlaczego? Z racji wiecznego optymizmu, uśmiechu i ciepła, jakim potrafi obdarzyć wszystkich wokół. Krótko mówiąc, termofor przy niej wysiada.
Wyobrażenia o życiu zakonnym nieco się różnią od rzeczywistości. Nasza rozmówczyni podkreśla jednak, że nigdy nie żałowała powziętej decyzji. Tu, w Ksawerowie, dzień wypełniony jest modliwą, pracą, przerwami na posiłki, rekreacją. Dzień karmelitański zaczyna się już o 5.10, kończy zaś około 22. Czas na hobby, zainteresowania? Czy brama klasztorna oznacza koniec?
- Wręcz przeciwnie - mówi z przekonaniem siostra Teofana. - To w zakonie rozwinęłam swoje zainteresowania. Kochałam grę na gitarze i tu mogę sobie coś tam zabrzdąkać, choć publicznymi występami strasznie się stresuję. Słucham też muzyki, a jakże. Najchętniej klasycznej, ale też i disco polo nauczyłam się przy niepełnosprawnych słuchać. A co, zakonnica nie może disco polo słuchać? Najbardziej to chyba lubię muzykę klezmerską. Mogę chodzić po moich ukochanych Tatrach, pływać kajakiem na przykład. Woda to zresztą mój żywioł. Sport też lubię. Czasem zdarza się, że w klasztorze oglądamy transmisje sportowe. Najwięcej emocji jest przy piłce nożnej oczywiście. Co czytam? Różnie, teraz książkę o Ziemi Świętej. Uwielbiam Stanisława Lema. Nie jest tak, że za bramą klasztorną nie ma miejsca dla siebie. Moje słabości? Hmm, jestem cholerykiem. Czasem mam kłopoty, aby okiełznać mój wybuchowy charakter. Miewam też problemy ze wstawaniem. I nie umiem gotować! Nie potrafię i już. Kiedyś nawet spaliłam ciasto. Proszę mi wierzyć, tu w klasztorze da się żyć w radości ducha.
Zwykło się uważać, że siostry zakonne bywają smutne, niekiedy zgorzkniałe, ba, brzydkie. Siostra Teofana jest tego zaprzeczeniem, ot żywa „reklama” Kościoła. To uśmiechnięta zakonnica po trzydziestce, pełna życia, radosna, kobieca, i chyba za to stwierdzenie się nie obrazi.
Do tego jest pełna ciepła. Jakby „nie powalały” jej trudności codziennego życia w klasztornej wspólnocie, które łatwe nie jest. Ot, taka siostra Termofora, jedna z najpogodniejszych karmelitanek pod słońcem.
Autor: Dariusz Piekarczyk