Bp Tadeusz Pieronek: A co jest z tym wybuchem?
Znajomy z zagranicy, interesujący się Polską, zapytał mnie wczoraj: „A co z tym wybuchem?”.
Początkowo nie mogłem się połapać, o co chodzi, bo kilka dni wcześniej czytałem o wielkim wybuchu w składach amunicji na Ukrainie, z wybuchami kojarzyły mi się północnokoreańskie rakiety. Przez sekundę pomyślałem, że może pyta o wybuch radości w Polsce, po wygranej drużyny narodowej z Czarnogórą. Widocznie wyczuł moje zakłopotanie, bo zapytał: „Nie wiesz, o co mi chodzi? Pytam o Smoleńsk”.
Natychmiast odżyły we mnie przeżycia związane z tym wydarzeniem, równocześnie starałem się odpowiedzieć na pytanie, którym byłem zaskoczony, dlatego że od dłuższego czasu ten temat nie pojawia się w polskich mediach, mimo że przez lata mówiło się o tym wiele. Chodziło głównie o odpowiedź na pytanie, czy przyczyną śmierci polskiej 96-osobowej delegacji, w tym załogi, na czele z prezydentem Lechem Kaczyńskim, udającej się do Katynia 10 kwietnia 2010 r., była katastrofa samolotu, czy zamach.
Powołane przez Polskę komisje, po zbadaniu dostępnych dowodów, opowiedziały się za katastrofą, co nie zostało przyjęte przez zwolenników zamachu. O katastrofie świadczą solidne badania, oparte na analizie informacji z taśm pokładowych, badań właściwych tego rodzaju wypadkom, zapisów rozmów zarejestrowanych przez stacje nasłuchu cywilnego i wojskowego i zeznań świadków tej tragedii. Oficjalne raporty ze strony polskiej (tzw. raport Millera), a także raport komisji rosyjskiej stwierdziły, że doszło do katastrofy lotniczej.
Nie wszyscy przyjęli, że to jest zgodne z prawdą. Zarzucano autorom nierzetelność, co niezadowolonym z wyniku badań dawało, w ich mniemaniu, prawo do żądania, by raport spalić i rozpocząć dochodzenia od nowa, by przy użyciu wszystkich możliwych środków udowodnić, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu. Te badania są w toku, ponieważ skoro nie stwierdzono w zachowanych po katastrofie śladach wybuchu w tym materiale, który pozostał po rozbiciu samolotu, postanowiono przeprowadzić ekshumację wszystkich osób, które zginęły w katastrofie. Bo może w trumnach zachowały się jakieś ślady potwierdzające wybuch.
Środki przekazu, które poświęciły tej sprawie olbrzymią ilość czasu, można podzielić na dwie grupy. Jedna popierała oficjalną wersję za raportem Millera, uznając, że wyjaśniono sprawę na tyle, że nie było żadnego zamachu, druga natomiast odnotowywała najdrobniejsze wieści mające świadczyć o jego zaistnieniu. Osoby skupione w partii PiS są przekonane, że za zamach są odpowiedzialni ludzie z PO. Potwierdził to w Sejmie sam poseł Jarosław Kaczyński, który zwracając się do członków PO, powiedział: „Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord nazwiskiem mojego śp. brata. Niszczyliście go i zabiliście. Jesteście kanaliami”.
Jednak najgorliwszym wyznawcą dokonania mordu na prezydencie RP i lecącej z nim delegacji był i pozostał Antoni Macierewicz. Tuż po katastrofie oskarżał Rosjan obsługujących lotnisko Smoleńsk-Siewiernyj, mówił, że ocalały dwie osoby, że było słychać strzały. Ostatecznie przyjął tezę, że to była zbrodnia i pasażerowie zginęli od wybuchu przed lądowaniem.
Po wyborach w 2015 r. nowy rząd powołał podkomisję Macierewicza dla ostatecznego zbadania sprawy. Mimo nalegań żaden z członków komisji Millera nie zechciał wziąć w niej udziału. A eksperci od dawna współpracujący z Macierewiczem doszli do wniosku, że w samolocie wybuchł ładunek termobaryczny.
Fachowcom trudno w to uwierzyć, bo eksperymenty, jakie miały być na to dowodem, okazały się raczej zabawą. Dr Berczyński, szef podkomisji, w dość tajemniczych okolicznościach wyjechał do USA i nie zamierza wracać, ale poseł Jarosław Kaczyński ogłosił, że raport w sprawie katastrofy smoleńskiej wkrótce się ukaże.
Poczekajmy, zobaczymy! I tak też powiedziałem mojemu znajomemu z zagranicy.