Zmarł 105 lat temu. W dzień Bożego Narodzenia 1916 r. Żegnały go tłumy krakowian. Obok władz, artystów, duchowieństwa, za trumną szli ci, którzy dzięki niemu mieli, co jeść i gdzie spać. Adama Chmielowskiego nazywano najpiękniejszym człowiekiem pokolenia
Choć większą część dzieciństwa i młodości spędził w Warszawie, Brata Alberta uważa się za jednego z najbardziej krakowskich świętych. Natalia Budzyńska, kulturoznawca, autorka biografii Brata Alberta, wyjaśnia, że w stolicy Adam Chmielowski przeżył dzieciństwo i rozpoczął życie artystyczne. Ale życie z ubogimi i blisko nich Brata Alberta zaczęło się dopiero w Krakowie.
- To właśnie pod Wawelem powstały zgromadzenia albertyńskie i pierwsze przytuliska - podkreśla Natalia Budzyńska.
Ks. prof. Jan Machniak z Uniwersytetu Papieskiego JPII przyznaje, że to bardzo bliski krakowianom święty. W odpowiedzi na pytanie, „dlaczego?” zwraca uwagę, że Adam Chmielowski, pomimo tego, że wiele podróżował i był uważany za światowca, najlepiej czuł się właśnie w Krakowie.
- W tej swojej pierwotnej ojczyźnie. W krakowskim Pałacu Pod Baranami, gdzie wchodził w tzw. dobre towarzystwo Krakowa, a potem na Kazimierzu, wśród najuboższych. Oni stali się jego domem, rodziną. Dla nich porzucił pałace. I miał odwagę iść do swoich bogatych znajomych, mówiąc im, jak się żyje, kiedy nie ma się co jeść i gdzie spać - kontynuuje ks. prof. Machniak.
Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomi koło Krakowa. Gdy miał osiem lat, zmarł mu ojciec. W czternastym roku życia osierociła go matka. Jako osiemnastoletni student Szkoły Rolniczo-Leśnej w Puławach brał udział w Powstaniu Styczniowym. W jednej z bitew został ranny. Amputowano mu nogę. Nie załamał się jednak. Z uporem szukał swojej drogi życiowej.
Już wcześniej malował, pisał wiersze. Postanowił, więc poświęcić się sztuce. Studiował malarstwo w Warszawie, Paryżu i Monachium. Po ukończeniu studiów plastycznych jego talent rozkwitł. Jest autorem 61 obrazów olejnych i 22 akwarel. Doceniali go tacy artyści jak Leon Wyczółkowski, z którym się przyjaźnił. W gronie jego dobrych znajomych byli także aktorzy, m.in. Helena Modrzejewska. Jako wrażliwy człowiek i artysta Adam Chmielowski szukał najlepszych sposobów i form wyrażenia wewnętrznych przeżyć. Zachodzące w nim przemiany, przemyślenia związane z wiarą, sensem istnienia, człowiekiem, znajdują odbicie w dziełach o tematyce religijnej.
Dobry jak chleb
Najsłynniejszym z tych dzieł jest obraz Ecce Homo (Oto Człowiek), przedstawiający ubiczowanego Chrystusa. Adam Chmielowski zaczął go malować we Lwowie w 1879r. Pracował z przerwami, bardzo długo. Wiemy ze wspomnień Braci Albertynów, że miał go ze sobą, niewykończony, w Krakowie, w mieszkaniu na Skałce. Obraz bardzo podobał się ówczesnemu metropolicie obrządku greckokatolickiego Andrzejowi Szeptyckiemu. Chmielowski, wykończywszy obraz - jak się sam wyraził - „po rzemieślniczemu”, podarował go metropolicie.
Dalsze losy tego obrazu to osobny i obszerny temat. Dość na tym, że do Krakowa trafił na powrót - bardzo zniszczony - w lipcu 1978 r. Po konserwacji umieszczono go w ołtarzu głównym w Sanktuarium Ecce Homo Świętego Brata Alberta w Krakowie, przy ul. Woronicza 10.
Towarzyszące powstawaniu tego dzieła mistyczne przeżycia spowodowały zwrot w życiu Adama Chmielowskiego. Mając 42 lata, porzuca artystyczną karierę. Postanawia oddać się na wyłączną służbę Bogu, a wszystkie swoje siły poświęcić temu, co jak mówi „jest najważniejsze” - pomocy ludziom bezdomnym.
W 1887 r., za zgodą kard. Albina Dunajewskiego wkłada zakonny habit, przyjmując imię Albert. Zakłada zgromadzenie Braci Albertynów i Sióstr Albertynek. Wraz ze swoimi współbraćmi organizuje domy dla sierot, kalek, starców i nieuleczalnie chorych. Opiekuje się tymi, o których wszyscy już zapomnieli. Zakłada noclegownie i przytuliska dla bezdomnych. Warsztaty, w których bezdomni uczą się zawodu. Chce być dobry jak chleb, „dostępny dla wszystkich jak bochen chleba, z którego każdy może uszczknąć kęs dla siebie” - jak później pisał.
Słynne są słowa Brata Alberta, że trzeba „każdemu dać jeść, bezdomnemu miejsce, a nagiemu odzież”, bo „bez dachu i kawałka chleba może on już tylko kraść albo żebrać dla utrzymania życia”. Pieniądze na pomoc ubogim zdobywa kwestując na ulicach Krakowa.
Imponuje i fascynuje
Autorzy książek i opracowań na temat św. Brata Alberta zgodnie przyznają, że to postać fascynująca. Artysta, patriota, humanista. Człowiek poszukujący, myślący, wrażliwy, wybitny a jednocześnie całkowicie ludzki. Ks. prof. Jan Machniak nie dziwi się, że św. Brat Albert jest dla współczesnych wzorem.
- Fascynuje swoją postawą. Był powstańcem, bo kochał ojczyznę i był gotowy oddać wszystko dla niej. Stracił nogę w czasie bitwy o Polskę, ale nie poddał się. Odkrył w swoim życiu talent, sztukę, dał całą duszę, aby malować, aby oddawać rzeczywistość. Bo dla niego sztuka, to jest to, co jest istotą rzeczywistości, a kiedy się okazało, że jest jeszcze coś więcej, kiedy odkrył oblicze Chrystusa w drugim człowieku, poszedł na całego, nie cofnął się ani na chwilę, zamieszkał z tymi, którzy są najbiedniejsi, najbardziej ubodzy - przypomina szczegóły biografii Brata Alberta ksiądz prof. Machniak.
- Warto wiedzieć, że to właśnie Brat Albert wyznaczył w Krakowie „szlak miłosierdzia”, jak kiedyś mówił kard. Karol Wojtyła, a potem kard. Franciszek Macharski. Ten szlak miłosierdzia, czyli bycie z drugim człowiekiem, to nie tylko rzucenie mu jakiejś monety, złotej czy srebrnej, ale podzielenie losu tego człowieka. Najuboższego, najbiedniejszego - zaznacza ks. prof. Machniak.
Natalia Budzyńska uważa, że jeśli nawet Brat Albert nie wszystkich fascynuje, to na pewno wielu ludziom imponuje. Chciałaby, jednak, żebyśmy częściej przypominali sobie o nim, gdy słyszymy papieża Franciszka, który apeluje, żeby „otwierać domy, otwierać serca przed człowiekiem, którego nikt nie chce”.
- Brat Albert podawał rękę mordercom, złodziejom, prostytutkom, alfonsom. Nikogo nie pytał, w co wierzy. Nikogo nie pouczał, nie moralizował. Dbał o to, żeby człowiek miał, co jeść i gdzie spać i żeby poczuł się potrzebny. Przytulał - dosłownie i w przenośni. Dawał mu możliwość pracy, ale przede wszystkim dawał mu siebie, swój czas. Służył ubogiemu. Szanując go sprawiał, że ten człowiek nabierał szacunku do samego siebie. I to jest właśnie wspaniałe - zaznacza Natalia Budzyńska.
Siła ducha
Wszyscy, którzy interesują się tym świętym przyznają, że jego wizerunki, utrwalone w pamięci współczesnych, wydają się smutne zgrzebne a nawet trochę banalne. Najbardziej znane są te, bazujące na portretach Leona Wyczółkowskiego. Artysta namalował je jednak po śmierci brata Alberta, dla potrzeb beatyfikacji i kultu. Święty ma na nich około 70 lat i nosi zgrzebny habit koloru buroziemistego. Brat Albert nie lubił fotografowania i nie pozwalał sobie robić zdjęć.
Z okresu, gdy znamy go jeszcze, jako Adama Chmielowskiego najczęściej reprodukowane są cztery portrety. Przedstawiają malarza i artystę z długim włosem zaczesanym do tyłu, ufryzowaną i modnie przystrzyżoną bródką, rozmarzonym wzrokiem. - Mnie najbardziej podoba się zdjęcie Brata Alberta w zniszczonym habicie przewiązanym w pasie sznurem, w słomkowym kapeluszu, z siwą brodą. Prawą rękę opiera na lasce. W lewej trzyma papierosa. Na tym zdjęciu jest taki nam bliski, taki prawdziwy - wyznaje Natalia Budzyńska.
- Patrząc na tę fotografię, która została zrobiona w Zakopanem, prawie czuję zapach trawy i dym papierosa. Aż chciałoby się usiąść obok i pogadać. O czym? O niczym szczególnym. Już samo przebywanie w towarzystwie takiej osoby ma duże znaczenie. Liczy się siła ducha, promieniowanie tej postaci. Z takim człowiekiem można rozmawiać o czymkolwiek…