Brudna Trzynastka. Oddział spadochroniarzy, który zainspirował twórcę "Parszywej dwunastki"
Żołnierze "Brudnej Trzynastki" lubili whisky i bijatyki. Co chwila lądowali w pace. Dyscyplinę mieli za nic. Dzięki temu przeszli do legendy amerykańskich sił zbrojnych. To oni zainspirowali twórcę „Parszywej Dwunastki”
Wojenny film „Parszywa Dwunastka” w reżyserii Roberta Aldricha należał do czołówki hitów kinowych w 1967 r. Jego kultowy status utrzymuje się do dziś. Twórcą powieści o straceńczej misji amerykańskiego komanda skazańców w okupowanej Francji, na którym oparto scenariusz obrazu, był zmarły w 2016 r. Erwin Nathanson. Ten nigdy nie ukrywał, że podczas pisania swojego bestsellera, inspirował się głównie opowieściami krążącymi o „Brudnej Trzynastce” (ang. „Filthy Thirteen”). Chodziło o sekcję saperów sierżanta Jake’a McNiece’a z elitarnej 101. Dywizji Powietrznodesantowej, pierwszej formacji spadochronowej w dziejach armii USA. Dziś otacza ją aura legendy. Słynęli z pijatyk, rozrób i wiecznie cuchnących mundurów. Masową popularność zdobyli dzięki zdjęciom - wykonanym w przededniu lądowania w Normandii, a potem szeroko rozpowszechnianym w prasie - na których widać tęgich młodzieńców z irokezami na głowach i pomalowanymi twarzami. Przez to niektórzy korespondenci wojenni przypisywali im błędnie indiańskie pochodzenie. W rzeczywistości spadochroniarze McNiece’a mieli korzenie europejskie, a pokaźną część z nich stanowili Polacy. Tak wyglądała droga owej sekcji do panteonu sław amerykańskiej armii.
Twardziel z Oklahomy
Nie byłoby legendy „Brudnej Trzynastki”, gdyby nie sierżant Jake McNiece. Pochodził on z rodziny biednych farmerów z Oklahomy. Jego pobożny ojciec miał szkockie korzenie, matka natomiast była pół-Indianką z plemienia Choctaw. Przyszedł na świat w 1919 r. jako dziewiąte z dziesięciorga latorośli państwa McNiece’ów. Jego rodzina, niczym Joadowie z „Gron gniewu” Steinbecka, została ciężko doświadczona przez wielki kryzys. Kilka lat musieli tułać się po różnych stanach, by zarobić trochę grosza jako najemna siła robocza na farmach. W końcu osiedli w Ponca City, niewielkim miasteczku naftowym na północy Oklahomy. Jake już jako dwunastolatek musiał iść do pracy, żeby wspomóc rodzinę. Zarabiał jako kierowca ciężarówki, a potem strażak, jednocześnie ucząc się w szkole. Mimo swoich niewielkich rozmiarów, dzięki szybkości i nieposkromionej brutalności, był gwiazdą szkolnej drużyny futbolowej. Jego porywczość dawała o sobie znać tylko poza boiskiem, a w końcu zaprowadziła go do wojska. Jake już jako trzynastolatek zaczął pić i uganiać się za kobietami. Bez przerwy wdawał się w pijackie rozróby, w których zawsze był górą.
Gdy Stany Zjednoczone włączyły się do II wojny światowej, 22-letni wówczas Jake McNiece nie został powołany. Jako strażak mógł uniknąć służby wojskowej. Jednak pewnego wieczoru będąc w Ponca City, latem 1942 r., spuścił tęgie lanie koledze, z którym „w dawnych czasach miał wiele problemów”. Wiedział, że policja zacznie go szukać. Nie chciał czekać, aż zabiorą go do więzienia. Uciekł więc do Oklahoma City, by zaciągnąć się do armii. Sądził, że w ten sposób wymknie się organom ścigania. Zgłosił się na ochotnika do formujących się wojsk spadochronowych. Przyjęto go z otwartymi rękami.
Trening
Na początku McNiece trafił na półroczny trening podstawowy do bazy wojskowej w Toccoa w stanie Georgia. Od razu zauważono jego charyzmę i szkolono go na sierżanta. W ciągu kolejnych miesięcy przez jego sekcję przewijali się różni żołnierze, aż w końcu uzbierała się z nich „Brudna Trzynastka”, czyli 1. Sekcja Dywersyjno-Sabotażowa, 506. Regimentu Piechoty w 101. Dywizji Powietrznodesantowej. W pierwszej fazie szkolenia grupę dominującą tej sekcji stanowili potomkowie imigrantów z Polski. Na trzynastu ludzi, sześciu miało nadwiślańskie korzenie: Max Majewski, Eddy Malas, Frank Palys, George Baran, Joe Oleskiewicz i Joe Oparowski. Ten ostatni nie zabawił w grupie zbyt długo. Podczas treningu pirotechnicznego został rozerwany na strzępy przez niesiony niefrasobliwie pod pachą ładunek. Jego pogrzeb zakończono wielką pijatyką. Zresztą libacje alkoholowe i bijatyki, prowokowane najczęściej przez McNiece’a, stały się znakiem rozpoznawczym oddziału. Co chwila ktoś z sekcji lądował w pace. - Nikt z nas nie zgłosił się do armii, żeby przestrzegać dyscypliny, tylko po to, by walczyć z Niemcami - mawiał jej szef, a za nim powtarzała tę „mądrość” cała jego grupa.
Naturalnie McNiece i jego ludzie wylecieliby z armii, gdyby nie fakt, iż na szkoleniach górowali nad innymi pod względem sprawności fizycznej. A początki były bardzo trudne. Chodziło o wyeliminowanie najsłabszych rekrutów w toku morderczych ćwiczeń. Dzień w Taccoa zaczynał się o godz. 4:30 od biegu na szczyt pobliskiej góry. Po śniadaniu żołnierze przerzucali kłody drewna. Potem pokonywali skomplikowany tor przeszkód i trenowali biegi. Poza tym w każdym tygodniu wykonywali dwa40-kilometrowe marsze z pełnym uzbrojeniem i ekwipunkiem. Równolegle prowadzone były zajęcia dotyczące obsługi broni i materiałów wybuchowych.
Po pół roku żołnierze trafili do Fort Benning, gdzie trenowali skoki spadochronowe. Żeby ukończyć cykl, każdy musiał wykonać po pięć skoków.
Wreszcie w lipcu 1943 r. sekcja zawitała do Fort Bragg w Karolinie Północnej. Tutaj żołnierze nauczyli się, jak obsługiwać i unieszkodliwiać pociągi, czołgi, buldożery i inne pojazdy. McNiece był nadzwyczaj pojętnym uczniem. Na tyle pojętnym, że udało mu się w czasie jednej z pijackich eskapad porwać przypadkowy pociąg i wrócić nim do bazy. Miał szczęście, że nie spotkały go za ten czyn żadne konsekwencje.
Narodziny legendy
15 września 1943 r. 101. Dywizja Powietrznodesantowa przybyła do Wielkiej Brytanii. Sekcję McNiece’a zakwaterowano w barakach postawionych na terenie malowniczej posiadłości Littlecote Manor House, 110 km na zachód od Londynu. Otaczały ją lasy, a nieopodal płynęła rzeka Kennet.
Tutaj ukonstytuował się ostateczny skład „Brudnej Trzynastki”. Do sekcji dołączyli m.in. 26-letni komandos Jack Womer i 21-letni Jack Agnew. Z Polaków pozostali tylko George Baran i Joe Oleskiewicz.
W Wielkiej Brytanii jakość wiktu spadochroniarzy się pogorszyła. Serwowano im mdłe gulasze warzywne. McNiece znalazł sposób, by temu zaradzić. Najpierw cała jego sekcja zaczęła kłusować na grubego zwierza, głównie jelenie. Potem na ich celowniku znalazły się zające. Wreszcie swoją uwagę skierowali na stawy hodowlane miejscowego ziemianina, z których notorycznie kradli ryby całymi koszami. Wszystkie te zdobycze przygotowywali do spożycia w zaimprowizowanej kuchni w swoim baraku. Do gotowania wykorzystywali przydział wody przeznaczony na pranie. Tego ostatniego nigdy nie robili. Chodzili tygodniami w przepoconych i poplamionych mundurach, dochodząc do wniosku, że w tak prymitywnych warunkach bytowania mycie się i pranie nie ma sensu. Nie zdejmowali ubrań nawet do spania, ponieważ brzydzili się spać na zakurzonych siennikach.
W baraku sekcji panowały fatalne warunki. - Nie sprzątaliśmy niczego. Nie wynosiliśmy poza barak żadnych śmieci. Mieliśmy rybie skóry, głowy i flaki we wszystkich kątach. Śmierdziało jak na wysypisku - wspominał po latach McNiece.
W owym czasie żołnierzom przysługiwał jeden prysznic tygodniowo. Żołnierze sekcji nie korzystali nawet z tego przywileju. Nie chciało im się czekać w kolejkach do kabiny po dwie-trzy godziny. Myli się i golili tylko na przepustkach w Londynie, zanim wyruszyli na wojaże po barach i burdelach.
Oficerowie byli bezsilni wobec ich ostentacyjnej abnegacji. To wówczas ochrzczono ich mianem „Brudnej Trzynastki”.
Legenda oddziału dopełniła się 5 czerwca 1944 r., dzień przed lądowaniem w Normandii. Wówczas McNiece ostrzygł sobie głowę „na irokeza”, a następnie wymalował na twarzy indiańskie wzory.
- Głowę ogoliłem, żeby we Francji nie oblazły mnie wszy. Cała Europa pod okupacją Hitlera była zawszona - wyjaśniał po latach. - A twarz pomalowałem w ramach kamuflażu. Nie chciałem wciskać sobie trawy i liści w hełm, ja robili to inni.
Za jego przykładem poszli wszyscy jego ludzie. Moment, gdy malują sobie twarze, został uwieczniony na fotografiach, które potem wydrukowano w wojskowej gazecie „Stars and Stripes” i innych magazynach. Zrobiły furorę i rozsławiły „Brudną Trzynastkę”.
Kiedy publikowano te zdjęcia, wielu ich bohaterów już nie żyło.
Boje pod Carentan
Sekcja McNiece’a od samego początku uczestniczyła w operacji lądowania aliantów w Normandii. 506. Regimentowi Piechoty, do którego należała, wyznaczono dwa zadania. Po pierwsze, wysadzić wszystkie pomniejsze mosty na rzece La Douve w okolicach Carentan. Po drugie, opanować i utrzymać przeprawę, którą wiodła główna droga z półwyspu Cotentin w głąb kraju.
„Brudna Trzynastka” zaczęła wyskakiwać nad Francją w ciemnościach, około godz. 23:45, 5 czerwca 1944 r. Nie obyło się bez problemów. Jeden z żołnierzy miał kłopot ze swoim spadochronem i na przeszło minutę zblokował skaczącym wyjście z samolotu. To spowodowało, że większa część grupy wylądowała zupełnie gdzie indziej niż reszta.
Na zalanych celowo przez Niemców pastwiskach Normandii „Brudna Trzynastka” właściwie nigdy nie operowała jako spójny oddział. Część z nich szybko zginęła, część została ranna lub wzięta do niewoli. Pozostali rozproszyli się po różnych jednostkach, obok których przypadkowo się znaleźli. Z całej sekcji tylko McNiece i Jack Agnew walczyli razem.
Twardy sierżant zdołał zebrać około trzynastu spadochroniarzy i ruszyli w kierunku Carentan. Tam przez trzy dni bronili przed Niemcami jednego z mostów. Wykrwawiali się bez sensu. Przeprawę zniszczyły bomby ich własnego lotnictwa. W następnych dniach starli się z dużo silniejszym oddziałem Wehrmachtu. Niemieccy oficerowie byli na tyle pewni siebie, że wysłali do McNiece’a parlamentariusza z propozycją poddania się, lecz owa prośba została wyśmiana. Wówczas Niemcy rzucili się tyralierą na pozycje Amerykanów. Ci przywitali ich ogniem trzech lkm-mów, moździerzy i bazooki. Efektem była krwawa masakra. Po kilkunastu minutach strzelaniny po zalanym polu pływało pełno niemieckich trupów i rannych. Po zakończeniu potyczki McNiece nie brał jeńców. Nie przestrzegał żadnych rycerskich kodeksów i konwencji. Rannych likwidował osobiście. Ukrywających się w krzakach i kępach trawy wywlekano i zabijano na miejscu. Po latach sierżant wspominał te ponure sceny z wyczuwalnym rozbawieniem.
Od wczesnych godzin porannych 12 czerwca grupa McNiece’a brała udział w ostatecznym szturmie Carentan, którego broniły elitarne oddziały spadochroniarzy pod dowództwem Friedrich August Freiherr von der Heydte, słynnego weterana Afrika Korps. Nawet ten dobry wojak nie mógł sprostać naporowi sporych sił amerykańskiej piechoty wspieranej przez czołgi. Zaczął się powoli wycofywać. Tymczasem miasto pogrążyło się w walkach ulicznych. I tutaj znów Jake McNiece dał popis swojej zabójczej sprawności. Oto jak wspominał te chwile jego ówczesny towarzysz walki Tom Young:
„Następnego ranka po ataku na Carentan Jake i ja siedzieliśmy razem. Nagle usłyszeliśmy dźwięk dochodzący z ulicy, coś jakby ‘klank, klank, klong’. To jakiś Niemiec założył, by nas zmylić, chodaki noszone wówczas przez francuskich chłopów. Zanim zareagowaliśmy, zaczął do nas strzelać z karabinu maszynowego. Przywarliśmy do ziemi. Ten sukinsyn przestrzelił nawet moją manierkę. Jake zaczął głośno przeklinać. Nagle Niemcowi skończyła się amunicja w magazynku. Jake wyczuł swoją szansę. Wyskoczył i pognał na wroga trzymając swój karabin za lufę niczym kij baseballowy. Znokautował go jednym celnym uderzeniem w głowę. Aż hełm Niemca spadł i potoczył się po ulicy”.
13 czerwca 1944 r. miasteczko, po odparciu ataku 17. Dywizji Grenadierów Pancernych SS, zostało zdobyte. Na tej bitwie zakończyła się historia oryginalnej „Brudnej Trzynastki”. Ogólne straty amerykańskich wojsk spadochronowych w toku D-Day wyniosły aż 65 proc. Jednostki te wycofano w lipcu 1944 r. z powrotem do Anglii, by uzupełnić stany.
Koniec sekcji
Walki w Normandii przetrwało bez szwanku jedynie pięciu członków „Brudnej Trzynastki”: Jake McNiece, Joe Oleskiewicz, Chack Plauda, Jack Womer i Jack Agnew. Pozostali nie mieli tyle szczęścia. Kilku, jak np. Roland Baribeau, zginęło. Kilku odniosło rany, jak np. George Baran, który oberwał w głowę drewnianym pociskiem. Niektórzy trafili do niewoli, jak Robert S. Cone, jeden z żydowskich chłopaków w jednostce. Żeby ukryć żydowskie pochodzenie, zanim się poddał, zakopał w ziemi swój identyfikator, na którym zaznaczono wyznanie. Bał się, że Niemcy odkryją to i rozstrzelają go jako Żyda. Przy okazji niechcący wspomógł finansowo swoją familię. Gdy siedział w obozie jenieckim, ktoś odnalazł jego identyfikator. Uznano go za poległego, a ubezpieczyciel wypłacił rodzicom pokaźną sumkę z polisy na życie. Sprawę odkręcono dopiero po wojnie, gdy Cone powrócił do ojczyzny.
Żołnierze, którym udało się przeżyć normandzkie piekło, dalej służyli pod komendą McNiece’a. Brali udział w Operacji Market Garden, a potem w walkach w Ardenach. Tych starć z kolei nie przeżył Joe Oleskiewicz. W toku walk w holenderskim Veghel próbował wycelować z bazooki w stanowisko artylerii wroga. Niemcy byli szybsi. Pocisk armatni rozerwał Polaka na strzępy. W miejscu, z którego mierzył, została tylko para nóg. a