Budowle Władysława Rogóża stoją na całym Podkarpaciu
Przez 34 lata pracował jako kierownik budowy. Budował w naszym regionie mosty, stacje kolejowe, bloki mieszkalne. Obecnie Władysław Rogóż, jako 92-letni emeryt, wspomina dawne czasy i maluje obrazy.
Czarno-biała pocztówka z Le-ska z początku lat 60. Na niej zdjęcie bloków mieszkalnych, wówczas bardzo no-woczesnych. - Te bloki znajdują się w pobliżu synagogi i cmentarza żydowskiego. Budowałem je w latach 1959 - 1962. W tym czasie były wizytówką miasta - mówi z dumą Władysław Rogóż. Na ścianie mieszkania obraz przedstawiający most. - To most na Osławie w Woli Michowej koło Sanoka. Jeden z dziewięciu, które wybudowałem w Bieszczadach - wyjaśnia budowniczy. Sam obraz to także dzieło pana Władysława. Obiekty, które budował, można znaleźć na całym Podkarpaciu.
Od robotnika Baudienstu do kierownika budowy
Urodził się w 1924 roku w Borzęcinie (województwo małopolskie). Kiedy miał 19 lat, został wcielony do Baudienstu, stworzonej przez hitlerowców Służby Budowlanej.
- Wykonywaliśmy roboty pomocnicze na halach fabrycznych. To była ciężka praca - wspomina. Pod koniec wojny znalazł się w obozie pracy. - Niemcy zabrali nas do kopania okopów. Było błoto, wszy. Co prawda, przywieźli nam świeżą bieliznę, ale te wszy i tak człowieka gryzły - śmieje się pan Władysław.
Kiedy zbliżał się front, robotników załadowano na furmanki i wieziono w kierunku zachodnim. W nocy, podczas postoju, panu Władysławowi i jego kolegom udało się uciec z konwoju.
- Wrocław był bardzo zniszczony. Wydawało mi się, że tych gruzów nie usuną do końca świata… A teraz? Takie piękne miasto! - stwierdza pan Władysław.
Bieszczadzkie przygody budowniczego
Uprawnienia kierownika budowy dostał w 1952 r. Na tym stanowisku pracował przy budowie Kombinatu Nowa Huta w Krakowie, a następnie w Ząbkowicach Śląskich.
W 1953 r., jako pracownik Przedsiębiorstwa Robót Kolejowych, został przeniesiony w Bieszczady.
- Te góry mnie bardzo zauroczyły. Mieliśmy tam ciężką pracę przy mostach, wtedy nie było takiego sprzętu jak teraz - wspomina budowniczy, który na trasie kolejki wąskotorowej Rzepedź - Cisna pracował przy budowie 9 mostów. Budował m.in. mosty w Duszatynie i Woli Michowej. - Proszę sobie wyobrazić, że most nad Osławą budowaliśmy przez 36 godzin bez przerwy. W lutym, przy śniegu! Pracowało tam ok. 50 osób różnych branż H zbrojarze, betoniarze - wspomina.
Po zabetonowaniu most przez 7 dni był ogrzewany za pomocą koksowników, dlatego nad wszystkim musiała czuwać straż pożarna. W dziewiątym dniu po zabetonowaniu nastały gwałtowne roztopy i wezbrane wody zabrały całą czasową konstrukcję, lecz sam most ocalał. „Kierownik był zachwycony ze swojego zwycięstwa nad żywiołem” - pisze w swoich wspomnieniach Władysław Rogóż.
Podczas pobytu w Bieszczadach, na trasie Smolnik - Rzepedź wydarzył się wypadek, który mógł się dla niego skończyć tragicznie.
- Na budowie jeździło się drezyną po własnych torach, które jeszcze nie były oddane do użytku. Pewnego razu jechaliśmy do domu z kierowcą drezyny. Nagle zauważyliśmy, że z naprzeciwka prosto na nas nadjeżdża parowóz. W górach linia kolejowa oraz drogi są kręte, dlatego wcześniej nie było go widać. Parowóz znalazł się ok. 15 m przed nami! Kierowca natychmiast wyskoczył z drezyny na lewą stronę, a ja na prawą. Drezyna rozbiła się w drobny mak! Lokomotywie się nic nie stało. My też wy-szliśmy cało, choć trochę potłukliśmy się na kamieniach. Jednak jeszcze przez tydzień żyłem w wielkim stresie - przyznaje pan Władysław.
Pobyt w Bieszczadach obfitował także w inne, o wiele milsze wspomnienia.
- Wilki w okresie godowym wyprawiały różne harce. Można było im odebrać wytropioną i zamordowaną zwierzynę, która dostarczała dobrego mięsa dla całej załogi. Rzeka dostarczała mnóstwa ryb, z których korzystała załoga w czasie pobytu w pracy, jak również w czasie wyjazdów do rodziny. Na tym terenie były też duże ilości grzybów - maślaków i prawdziwków. W ciągu jednej godziny można było więcej nazbierać, niż człowiek zdołał zabrać ze sobą - wspomina pan Władysław.
Budowniczemu utkwiło także w pamięci pewne niezwykłe spotkanie. - Wśród bieszczadzkich bezdroży, przejeżdżając przez las, spotkałem kardynała Wyszyńskiego wraz z siostrami zakonnymi, którzy byli razem na spacerze po lesie.
Po zakończeniu prac na trasie kolejki wąskotorowej, pana Władysława oddelegowano do Leska, gdzie kierował budową bloków mieszkalnych oraz stacji kolejowej Wygnanka, która służyła przy budowie zapory w Solinie i Myczkowcach.
- Na tej stacji zatrzymywały się całe pociągi z cementem i żwirem, co świadczy o rozmachu przedsięwzięcia, jakim była budowa zapory - opowiada pan Władysław. Bloki, które budował w Lesku, to jego „oczko w głowie”. - Kolorowe bloki w Rynku były ozdobą miasta, były podziwiane przez turystów. W każdym z nich, na parterze znajdowały się sklepy różnych branż. To właśnie te bloki znalazły się na widokówce - mówi budowniczy.
Stacje, tory i perony
Po zakończeniu prac w Bieszczadach, Władysława Rogóża przeniesiono do Rzeszowa, gdzie dostał mieszkanie. Pracował przy rozbudowie i elektryfikacji linii kolejowej Kraków - Przemyśl. Budował tory, perony, a niekiedy całe stacje, m.in. w Dębicy, Sędziszowie Małopolskim, Łańcucie.
- W Łańcucie budowaliśmy peron i kładkę. Żeby zbudować peron, trzeba było tory rozebrać, przesunąć je w bok, a na dawnym miejscu postawić peron. Podczas tych prac zdarzył się tragiczny wypadek. Robotnik, który pracował przy kładce, nie zastosował się do przepisów BHP i zginął na miejscu - wspomina kierownik budowy.
- Z pijaństwem w czasie pracy raczej się nie spotkałem. Sam też pijakiem nie byłem, bo inaczej do dzisiejszego dnia bym nie dożył - śmieje się pan Władysław.
Lista obiektów, które w swojej karierze zbudował, jest imponująca. Za swoje osiągnięcia otrzymał m.in. Srebrny Krzyż Zasługi PRL, Odznakę Racjonalizatora Produkcji.
- Ojciec był bardzo zaangażowany w pracę - podkreśla Anna Rogóż, córka pana Władysława. - Do dzisiaj to wszystko wspomina i uważa, że życie mu się dobrze potoczyło, ponieważ zbudował obiekty, z których jest dumny. To była jego praca, ale przede wszystkim pasja. Na Podkarpaciu wciąż jeszcze można znaleźć dzieła taty. Dziś ma satysfakcję, że coś po nim zostało na długie lata.
Druga pasja - malarstwo
Będąc na emeryturze, pan Władysław odkrył w sobie nową pasję - malarstwo.
- Zacząłem malować, gdy miałem 75 lat. Zawsze mnie to interesowało, chociaż nie miałem wykształcenia w tym kierunku. Częściowo kopiuję znane obrazy, a część prac to moje własne pomysły.
Jego twórczość to głównie prace o charakterze sakralnym, ale również pejzaże, czasami martwa natura. - Namalowałem około 60 obrazów - mówi z dumą. Wśród nich znajduje się także obraz przedstawiający most w Woli Michowej. Twórca przyznaje, że zdolności plastyczne to w jego rodzinie żadna nowość. - Swego czasu mój stryj stawiał w sąsiednich miejscowościach ołtarze i figury. Natomiast obecnie mój bratanek Janusz Rogóż, który na co dzień jest prawnikiem, również maluje obrazy.