Budzik za pensję
Od kolegów słyszał: Wszędzie, byle tylko nie do Zgrzeblarek. Ale tam dostał skierowanie...
Pierwszy kontakt Ryszarda Racławskiego z Lubuską Fabryką Zgrzeblarek Bawełnianych? W połowie lat 50. Miał wtedy kilka lat. Do jego rodzinnej miejscowości przyjechała brygada z tej fabryki, by postawić tablicę. Napisano na niej, że fabryka produkuje maszyny dla kraju i na eksport i że zatrudni mężczyzn do pracy w różnych zawodach.
- Nic mi to nie mówiło – opowiada R. Racławski. - Kiedy skończyłem szkołę, pomyślałem o Technikum Mechanicznym, ale zabrakło punktów. Wybrałem więc Zasadniczą Szkołę Zawodową i zawód tokarza. Co dalej? Wypytywałem starszych kolegów, gdzie jest dobre miejsce do pracy. Odpowiadali mi zawsze: Wszędzie tylko nie do Zgrzeblarek. Udał się więc do Biura Pośrednictwa Pracy po skierowanie. Dostał do ….. Zgrzeblarek.
Był sierpień 1964 roku, gdy z tremą i niepewnością przekroczył bramę zakładu B, czyli Trzepaka - jak się wtedy mówiło . Przyjął go mistrz Jan Falger, który w pierwszych chwilach wydawał się bardzo małomówny, ale wyczuwało się od niego jakieś zaangażowane podejście do każdego pracownika. Mistrz przydzielił mu maszynę, zapoznał z współpracownikami. Zakład składał się z Wydziału Mechanicznego, Blacharni, Montażu, Lakierni oraz Pakowni.
- Zawsze można było liczyć na pomoc starszych kolegów - Rzeszutka, Siemiątkowskiego a zwłaszcza niezrównanego mistrza Falgra – podkreśla R. Racławski. - Za pierwszą pensję, a było tego 750 złotych, kupiłem mamie budzik, żebym nie spóźnił się do pracy. Po roku mistrz namówił mnie, bym poszedł do technikum. Tak też się stało. Rano pracował jako tokarz, a po południu uczył w szkole. Nie zawsze jednak w pracy było tak wesoło.
W roku 1966 dał się odczuć pewien kryzys. Nie dla każdego starczało roboty
Jak opowiada R. Raclawski, bywało tak, że do śniadania siedziało się na szafkach i czekało, aż przyjedzie wózek i przywiezie coś do roboty. Mistrz dwoił się i troił, pocieszał, że trzeba ten okres przeczekać. Lata biegły, kryzys został przełamany, gdyż do produkcji weszła nowa zgrzeblarka CZ66/10, rewelacyjna jak się wówczas mówiło. A co się potem stało? Maszyna okazała się niewypałem.
- Odniosłem wtedy wrażenie, że dzięki energicznej postawie kierownictwa i zaangażowaniu kadry technicznej oraz całej załogi kryzys techniczny w zakładzie został zażegnany – dodaje R. Racławski. - Pod koniec nauki w technikum przeniosłem się do pracy na montażu, bo uważałem że i tę stronę produkcji należy poznać. W tym czasie stawiało się prawie kompletne zespoły trzepalniane. Montowało się więc: Wilki AB5, trzeparki AE3, zasilarki AD4, AG15, oczyszczarki AM6, wentylatory AN5, a nawet maszyny do produkcji pończoch LP3 i LP6.
Przed 1970 r. przeniósł się do działu głównego technologa. Zakład się rozwijał. Produkowało się ponad 50 asortymentów maszyn i urządzeń. W połowie lat 70. wprowadzone zostały do produkcji (pierwsze w województwie) nowoczesne maszyny, w tym sterowane numerycznie. Zakładowe Biuro Konstrukcyjne (później OBR-LUMATEX) pracowało pełną parą. Biuro Technologiczne wdrażało coraz nowe technologie. Zakład zaczynał być za ciasny. Podjęto decyzję o jego rozbudowie. W roku 1974 sprowadzono pierwsze nowoczesne obrabiarki sterowane numerycznie. Jako świeży inżynier znalazł się w grupie, która wdrażała je do produkcji.
Pracowało centrum obróbcze RAPID-1 uruchomione przez inż. Henryka Grzesiuka, tokarka DFS-400 uruchomiona przez inż. Włodzimierza Walczaka, tokarka ERS -200 uruchomiona przez inż. Ryszarda Racła-wskiego i frezarka FD-40 uruchomiona przez inżyniera Zenona Owsiaka.
Na początku lat 80. dał się już zauważyć pewien kryzys (regres na światowych rynkach). Kierujący przedsiębiorstwem inż. Włodzimierz Dorsz próbował ratować sytuację. Jego zamierzenia co do produkcji ciągników do ładowarek Ł 20 dla przemysłu wydobywczego miały realną szansę powodzenia. Jednak siła Zjednoczenia była tak wielka , że nie pozwolono fabryce oderwać się od grona zakładów produkujących maszyny do przeróbki bawełny.