Nerwowo we wszystkich spółkach miejskich. Pracownicy podnoszą głowy i przestają zgadzać się na minimalne wynagrodzenia.
Dobra wiadomość to ta, że dziś spotkają się na negocjacjach płacowych przedstawiciele trzech związków zawodowych (Solidarności, Solidarności 80 i OPZZ) z przedstawicielami zarządu miasta.
To o tyle istotna informacja, że toczone od wielu miesięcy negocjacje zostały niepodziewanie zerwane 2 marca. Z obu stron padły mocne słowa.
- Związkowcy opuścili salę, nie chcąc rozmów - powtarzał wiceprezydent Krzysztof Soska. - Jestem tym zaskoczony i rozżalony, bo to oznacza, że raczej strona związkowa dąży do konfliktu zamiast do polubownego rozwiązania tego typu sytuacji.
- Jak trzeba być butnym i bezczelnym, żeby przyjść na spotkanie i powiedzieć przedstawicielom strony związkowej, że oni, strona miasta, nie są właściwą stroną do rozmów - ripostował Mieczysław Jurek, przewodniczący zarządu wojewódzkiego Solidarności.
Strona związkowa domaga się kwoty 700 zł podwyżki brutto do pensji dla 6500 pracowników miejskich, zawarcia ponadzakładowego układu zbiorowego oraz wypłacenia zaległych 360 zł premii. Miasto uważa, że skoro prezydent dał już po 200 zł brutto (dla zarabiających poniżej 3 tys. zł) i 110 zł (powyżej), to na więcej go nie stać.
Nie czekając na wynik negocjacji, w piątek zbuntowali się pracownicy MOPR, spółki w której pracują w trudnych warunkach tylko osoby z wyższym wykształceniem i zarabiają nieco ponad minimalną pensję, najmniej ze wszystkich spółek. Zażądali 700 zł podwyżki. Zrobili to nie oglądając się na związki zawodowe.
- Może ten protest zmusi prezydenta do przestrzegania ustawy o pomocy społecznej - kwituje ten protest Mieczysław Jurek.
To nie koniec fermentu. Dwie zajezdnie autobusowe, na SPA Klonowica i Dąbie są w trakcie wyboru negocjatora. Do sporu zbiorowego ma dojść w autobusowym przedsiębiorstwie szczecińsko - polickim. Niespokojnie też w Tramwajach Szczecińskich (żądania 200 zł od 1 marca i kolejnych 200 zł od 1 września) na co nie zgodził się prezes spółki. Wejdzie negocjator.
Oficjalnie nikt głośno nie mówi o ewentualnym strajku, bo to ostateczność i nikomu nie zależy na paraliżu miasta. Ze strony magistratu pada argument: - W sumie na podwyżki płac w ciągu ostatnich trzech lat miasto przeznaczyło prawie 40 mln złotych.
- To były ustawowe regulacje, a nie podwyżki - mówią pracownicy i dodają: - Nie odpuścimy. Jeśli nie zmiękczy władzy negocjator, to może strajk.