Burzom wszystko jedno, gdzie urodził się kandydat [FELIETON ARKADIUSZA KRYSTKA]
Spadł deszcz – Łódź w potrzasku. Tonęły samochody, tramwaje, dworce. Przedarcie się przez miasto graniczyło z cudem. Wielu pasażerów zostało uwięzionych w miejskich autobusach.
Woda, korki, błoto dawało się we znaki przez kolejne dni. I jeszcze długo nie dadzą o sobie zapomnieć. Tylko jedna fundacja oszacowała straty związane z zalaniem swoich budynków na pół miliona złotych. Ucierpiały szkoła muzyczna, teatr, prokuratura.
Służby wodociągowe zapewniają, że kanalizacja zadziałała, bo w ciągu godziny woda spłynęła z ulic. Marne pocieszenie dla matki z 5-miesięcznym dzieckiem uwięzionej w aucie na Tatrzańskiej. Ale „na szczęście” opady były tak duże (spadło ok. 30 litrów wody na metr kwadratowy), że miejskim służbom łatwo przychodzi umycie rąk. Była burza, intensywne opady, więc miasto musiało zostać sparaliżowane.
Wątpię, by łodzianie udzielili rozgrzeszenia. To tak łatwo przychodzące usprawiedliwienie mogą uznać za przejaw bezradności. Tym bardziej że nie jest to pierwszy i największy paraliżujący miasto foch natury. W sierpniu minionego roku nawałnica zgasiła pół Łodzi. Zerwanych zostało 14 linii energetycznych i uszkodzonych 220 stacji energetycznych.
Słaba infrastruktura nie daje wielu możliwości przełączania zasilania. Nieprzekonujące jest wskazywanie, że żadne miasto nie poradziłoby sobie z kataklizmem (tym ostatnim i wcześniejszymi). Wyzwaniem jest, żeby inni mówili, że my z deszczem nie dajemy sobie rady, ale Łódź tak.
Tego typu wyzwania, te mające wpływ na codzienne życie mieszkańców, stoją przed kandydatami na prezydenta miasta. Tymczasem już są próby, by osią kampanii wyborczej stało się miejsce urodzenia kandydatów. Lepszym prezydentem Łodzi będzie ten urodzony w Turku, w Zduńskiej Woli czy w Łodzi?
Wiadomo, taką kwestią łatwiej rozpalić emocje. W tej kwestii każdy może być mędrcem – nie trzeba mieć żadnej wiedzy, a ponadto nie wiąże się z żadnym wysiłkiem. A posiadanie zdania w istotnych sprawach wymaga przynajmniej zdrowego rozsądku. Sterujący lub próbujący nadawać ton kampanijnej dyskusji wiedzą jednak, że to przede wszystkim emocjami kierujemy się przy stawianiu wyborczego krzyżyka i to wykorzystują.
Czy to odpowiedzialne? Warto ją poświęcić dla skuteczności, czyli zdobycia władzy? Ulegniemy tej taktyce?
To tak jakby clou debaty o prezydenturze Jerzego Kropiwnickiego stanowiło jego urodzenie w Częstochowie.
To tak jakby prezydenturę Waldemara Bohdanowicza oceniać przez pryzmat urodzenia w Rakowie. Jakiś zagorzały zwolennik teorii determinizmu miejsca urodzenia mógłby snuć barwną, wielowątkową opowieść o Białorusinie, o obcym, imigrancie na tronie Łodzi. Fakt, że w wieku czterech lat Bohdanowicz, urodzony na polskich Kresach Wschodnich, osiadł w Łodzi, nie miałby żadnego znaczenia.
Kandydacie, gdziekolwiek się urodziłeś... Historia wprawdzie niczego nie uczy, a tylko daje przykład, że tak już kiedyś było, a było też i tak, że opady śniegu dorzuciły swoje przy odwoływaniu Kropiwnickiego z urzędu...