Bydgoski Klub Wioślarek powstał 95 lat temu. To jedyny w Polsce i Europie klub wioślarski tylko dla kobiet
Za hangar, w którym trzyma się łodzie, musiała wystarczyć dzierżawiona szopa. A łodzie były trzy – do podziału na kilkadziesiąt początkujących zawodniczek. 95 lat temu powstał Bydgoski Klub Wioślarek. Wiele się zmieniło, ale dziś klub przy Babiej Wsi jest ciągle jedynym w Polsce i Europie, w którym trenują same kobiety.
Dzieje jedynego dziś w Polsce i Europie klubu wioślarskiego, w którym trenują same kobiety, zapoczątkowali mężczyźni: w 1926 roku Wojciech Albrycht, Zygmunt Malicki, Władysław Maciejewski związani z Bydgoskim Towarzystwem Wioślarskim (które w zeszłym roku skończyło sto lat) postanowili założyć sekcję żeńską – tak brzmi najczęściej podawana wersja tej historii.
„Panowie się przerazili”
- A może było tak: kobiety pozazdrościły mężczyznom tego, że mogą spędzać w swoim towarzystwie długie godziny - trenując i dobrze się przy tym bawiąc, podczas gdy one tkwią w domach, wypełniając liczne obowiązki, więc postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i stworzyć miejsce dla siebie? - podpowiada Małgorzata Król, dziś: wiceprezeska Bydgoskiego Klubu Wioślarek, trenerka; dawniej – wioślarka BKW.
Jedyny dziś w Polsce i Europie klub wioślarski, w którym trenują same kobiety, powstał dzięki kobiecej determinacji przy pomocy mężczyzn – tak brzmi wersja tej historii dla wtajemniczonych.
„Klub powstał z inicjatywy bydgoszczanki Błoch-Szapańskiej w dniu 19 września 1926 roku”– tak swego czasu pisano w „Kronice Bydgoskiej”. Kobiecą inicjatywę podjęli wspomnieni panowie z BTW. I to właśnie jego częścią miała być utworzona w ten sposób sekcja żeńska. Ale okazało się to trudne, bo… chętnych do wioseł bydgoszczanek było na to za dużo.
„Na pierwszy apel ogłoszony w prasie zgłosiło się 70, na drugi 38 pań. Wśród nich: ekspedientki, biuralistki, nauczycielki, a nawet dwie aktorki z Teatru Miejskiego. Panowie przerazili się i postanowili powołać oddzielny klub” – napisały Bekawianki w biuletynie wydanym z okazji 80-lecia klubu.
W 1926 roku bydgoski klub był drugim takim w Polsce, zaraz po Warszawskim Klubie Wioślarek. Dziś stołeczny klub już nie istnieje, ale wtedy bydgoszczanki ramię w ramię z warszawiankami wywalczyły dla kobiet prawo udziału w regatach związkowych i walki o tytuły Mistrzyń Polski. Przekonały do tego członków sejmiku PZTW w 1930 roku (choć niektórzy panowie protestowali). To było pierwsze zwycięstwo wioślarek.
Generał Thomme na białym rumaku
Początkowo w klubie trenowało 68 kobiet, a w hangarze (a właściwie w szopce, bo na potrzeby przystani zaadaptowano szopę dzierżawioną od Szkoły Rolniczej) stały jedynie trzy łodzie. Stopniowo w klubie pojawiały się i znikały inne sekcje: szermiercza, sportów zimowych i tenisa stołowego. Istnienie wioślarskiej nigdy nie było zagrożone. Obecna siedziba klubu (miejscami głośno wołająca o pilny remont pod okiem konserwatora zabytków, a w siłowni i hangarze - o powiększenie, bo młodych wioślarek przybywa) stanęła pod adresem Babia Wieś 3 w 1937 roku. W dniu uroczystego otwarcia banderę na maszt wciągał gen. Wiktor Thomme, który zresztą nie raz jeszcze towarzyszył Bekawiankom podczas biegów, jadąc wzdłuż brzegu na białym koniu (a, co chyba jeszcze bardziej rycerskie, gdy wygrały, zlecał adiunktowi wypłacenie nagrody pieniężnej).
Szatnia jest tu jedna, damska. Bo po co druga? W pokoju trenerek stoi czerwona, skórzana kanapa. Na ścianach wiszą (nieco przekrzywione) zdjęcia zawodniczek – te historyczne i te całkiem współczesne.
- Wszystko robimy tu same i od początku tak było, bo przecież nie miałyśmy pod ręką klubowych kolegów, których mogłybyśmy poprosić np. o przeniesienie ciężkiego sprzętu czy mebli. Dzięki tej zaprawie, dziś takie rzeczy możemy robić nawet w szpilkach – przekonuje Małgorzata Król. - Kiedyś do wody wchodziłyśmy z betonowego pomostu, a gdy poziom wody się podnosił, do łódki musiałyśmy dostać się w kaloszach. - Nie masz kaloszy? - pytała jedna dziewczyna drugiej. - Nie, ale to nic, zdejmę buty i wbiegam na boso – ta jej odkrzykiwała. - Nie miałyśmy nigdy żadnej taryfy ulgowej. Łódź wioślarska, ósemka, waży nawet 120 kg.
- Moją klubową koleżanką była Agata Zieleniewska-Chrustowska, która wspólnie z siostrą, Dorotą Ernest, odnosiła wioślarskie sukcesy, a dziś jest naszą panią prezes (a Dorota – członkinią zarządu). Parę miesięcy temu Agata zapytała, czy nie chciałabym pomóc dziewczynom w BKW – mówi Anna Wawrocka, kiedyś wioślarka kadry narodowej, dziś nauczycielka wychowania fizycznego i członkini zarządu BKW.
- To był moment, kiedy nie było chętnych do prowadzenia klubu. Agata nie chciała oddać klubu w obce ręce, poprosiła Anię i mnie o pomoc w jego prowadzeniu. Od razu się zgodziliśmy – uściśla Małgorzata Król.
- Obserwuję młode zawodniczki, które trenują w klubie z samymi dziewczynami i nabieram przekonania, że każda ma silny charakter. Codzienne wyzwania i świadomość, że muszą liczyć same na siebie (a równocześnie: mogą liczyć na inne dziewczyny w grupie), umacnia je i buduje silną psychikę, a ta jest przecież w sporcie najważniejsza. Choć mężczyźni podczas treningów nie przeszkadzają (z reguły), to wiem z własnego doświadczenia. Zresztą wcale się od nich nie odgradzamy, spotykamy się choćby na zawodach. Na co dzień mamy jednak pełną swobodę, przestrzeń dla siebie – mówi Anna Wawrocka.
Amatorki w BKW. Jedyna taka sekcja w Bydgoszczy
- Najważniejszy jest klimat, jaki tu panuje, niezmienny od lat. Właśnie dla niego wróciłam – mówi Sara Rutkowska, przed laty zawodowa wioślarka, dziś – po 10-letniej przerwie od regularnych treningów - barwna postać w grupie wioślarek-amatorek BKW (jedynej takiej w Bydgoszczy).
Tak jak Karolina Piskorska, która do klubu wróciła po latach. - Mam wielki sentyment do tego miejsca, do ludzi, których tu poznałam – mówi.
Choć, co obie wyraźnie podkreślają, podczas treningów sentymentów nie było: - Kiedy jako nastolatki marudziłyśmy trenerom, że „dziś to mnie głowa boli, okres mi się zbliża, nie chce mi się trenować, słyszałyśmy krótkie: „Tak, jasne, za trzy dni umrzesz”. Nie było dyskusji, brałyśmy się do roboty – wspominają.
- Dla mnie ważne jest, by dbać o historię, zachować tradycje klubu. Należy się to tym kobietom, które wioślarstwo kobiet budowały w Bydgoszczy od podstaw – dopowiada Sara Rutkowska.
Karolina, Sara i Małgorzata to złote medalistki z czwórki podwójnej juniorów młodszych. Pierwszy wspólny złoty medal zdobyły 12 lat temu i znów pływają razem, każda ze swoim bagażem życiowych doświadczeń. A zaczynały jako 12-latki.
- Kiedy kilka miesięcy temu wśród koleżanek, z którymi jeszcze w podstawówce zaczynałam wioślarską przygodę, rzuciłam hasło: rozpoczynamy treningi amatorek, nie zawiodły. Szybko uzbierała się grupa kilkunastu kobiet z bardzo rożnymi historiami – i byłych zawodniczek, które dziś są często szczęśliwymi mężatkami, mamami i dziewczynami (w różnym wieku!), które zaczynają zupełnie od zera. Po trzech miesiącach razem z naszymi młodymi zawodowymi wioślarkami wyjechały na swoje pierwsze zawody – Mistrzostwa Polski w Ergometrze organizowane w Poznaniu – opowiada Małgorzata Król. - Zauważyłam, że dla amatorek treningi to też okazja do poświęcenia czasu samym sobie, odskocznia od codziennych obowiązków, przerwa w opiece nad malutkimi dziećmi, którymi – kiedy mamusie wychodzą na trening - z powodzeniem zajmują się tatusiowie. Korzystają więc na tym wszyscy.
A tradycją u Bekawianek stało się też rodzinne wiosłowanie: nierzadko trenują tu po dwa pokolenia – bo byłe zawodniczki przyprowadzają swoje córki, w historii nie brakowało siostrzanych duetów, wśród nich siostry Janiszewskie, Woźniakowskie, Zieleniewskie, ale zdarzyło się i tria – lata sześćdziesiąte to była era trzech sióstr Terleckich (które zresztą poszły w ślady cioci – Bekawianki), w latach 70. trenowały tu trzy siostry Szmelter, a w latach 80. - trzy siostry Hoffman.
Zawodniczki. Medalowe nadzieje
Do klubu nadal chętnie przychodzą najmłodsze zawodniczki. Dziś trenuje ich tu ok. 14. O każdej trenerzy mówią, że jest medalową nadzieją klubu. Bo i medale zdobywane przez Bekawianki na prestiżowych zawodach – od Mistrzostw Polski po Mistrzostwa świata - to tradycja.
Czego życzyć klubowi w tak słusznym wieku?
- Szans na odnowienie siedziby, powiększenie klubu, uzupełnienie sprzętu. Chcemy się rozwijać, a do tego potrzebne są pieniądze. Bo jest i taki zwyczaj, który chciałybyśmy zmienić: dotąd zwykle starsze, doświadczone zawodniczki odchodziły do większych, lepiej finansowanych, większych klubów, w Bydgoszczy, ale nie tylko. Chciałybyśmy, by mogły zostać i trenować z sukcesami u nas – mówi Małgorzata Król.