Bydgoskich siatkarzy walka z przeciwnościami
Nie wiodło się Łuczniczce w pierwszej części sezonu. Zespół wygrał zaledwie 3 mecze z 11 i zajmuje 12. miejsce w tabeli Plus Ligi.
Plany przed sezonem były całkiem inne. Nieśmiało pojawiały się nawet marzenia walki o medale. Jednak życie brutalnie to wszystko zweryfkowało i bydgoska drużyna będzie się musiało mocno spiąć, by znaleźć się w górnej części stawki.
Optymizm nie opuszczał nikogo z otoczenia klubu z Glinek. Po odejściu Vitala Heynena szybko zdecydowano, że zespół ponownie obejmie Piotr Makowski. Pod jego wodzą drużyna notowała ciągły postęp, zakończony potrójnym czwartym miejscem w 2013 roku w Plus Lidze, Pucharze Polski i Challenge Cup.
Transfery dokonane przez zespół wydawały się sensowne. Rozgrywający Murilo Radke regularnie trenuje z reprezentacją Brazylii. Środkowy Grzegorz Kosok i przyjmujący Michał Ruciak mieli dać zespołowi niezbędnego doświadczenia. Już ograni w elicie, ale jeszcze młodzi atakujący Bartosz Krzysiek i przyjmujący Wojciech Ferens czy libero Michał Żurek, mieli pokazać drzemiący w nich talent. Plus oczywiście atakujący Jakub Jarosz, najlepiej punktujący siatkarz poprzedniego sezonu regularnego czy doświadczeni środkowy Wojciech Jurkiewicz i przyjmujący Dawid Murek oraz grupa młodych - zdolnych: rozgrywający Nikodem Wolański, przyjmujący Łukasz Wiese, środkowy Jan Nowakowski i libero Tomasz Bonisławski. Tak zbudowany zespół miał w teorii zamieszać w sezonie, który jest wyjątkowy. Głównie z powodu, że nie będzie rozgrywany klasyczny play off, ale zespoły z dwóch miejsc obok siebie będą walczyć o medale (1-2 po złoto, 3-4 o brąz) lub o kolejne lokaty.
Zdrowotne problemy
Jednak nad bydgoską ekipą od początku zawisło jakieś fatum. Jeszcze w trakcie przygotowań zachorował Jarosz. Długo nie można było go zdiagnozować. W końcu okazało się, że atakujący ma przepuklinę, którą trzeba usunąć operacyjnie. Zawodnik wypadł z treningów na blisko miesiąc. Dopiero niedawno wrócił do zajęć i do gry. O jego znaczeniu dla bydgoskiej drużyny nie trzeba wiele mówić. To tak jakby Skra Bełchatów straciła Mariusza Wlazłego lub Resovia Bartosza Kurka.
Przed sezonem wydawało się, że chwilowym zastępcą Jarosza w ofensywie będzie Ferens, który był wyróżniającym się graczem Łuczniczki w ataku. Niestety, jego też dopadł pech i to jeszcze gorszy niż Jarosza. W pierwszym meczu przeciwko Indykpolowi AZS Olsztyn spadł tak niefortunnie, że zerwał więzadła w kolanie i sezon się dla niego skończył.
To jednak nie był koniec zdrowotnych problemów w bydgoskim zespole. Także Żurek nabawił się przepukliny podobnie jak Jarosz. Libero także jest po zabiegu i w styczniu powinien wznowić zajęcia z pełnymi obciążeniami i wrócić do gry. Ciężką chorobę zatok przechodzi Wiese, który od trzech tygodni jest wyłączony z treningów.
O drobniejszych dolegliwościach nie ma co wspominać.
Nie ma stabilizacji
Kłopoty zdrowotne to nie jedyna, ale najważniejsza przyczyna, słabych występów bydgoskich zawodników. Wydawało się, że wspólne treningi i przygotowania do sezonu praktycznie w pełnym składzie, bo nikt nie był w kadrze pierwszego zespołu reprezentacji Polski tylko będą pracowały na korzyść bydgoskiej drużyny. Niestety, tak się nie stało. Nie udało się wypracować właściwego schematu gry. Nie ma stabilizacji formy i to nie tylko w dwóch, trzech meczach z rzędu, ale także w jednym konkretnym spotkaniu. Nie ma choćby jednego wyróżnika gry. W każdym elemencie bydgoszczanie odstają od swoich rywali.
Zdobyli najmniej punktów w całej stawce (535 - najwięcej 774 Lotos Trefl Gdańsk, zaserwowali najmniej asów (24 - najwięcej 75 Skra), mają najsłabszą skuteczność w ataku (40 proc. - najlepszą 53 proc. ma Resovia). W miarę pozytywne jest przyjęcie zagrywki, które jest na poziomie środka ligowej stawki. W miarę dobrze wygląda gra blokiem, w której bydgoszczanie prezentują się w czołówce. Jednak tym elementem nie wygra się meczu, a może być on tylko pomocnym w odniesieniu zwycięstwa.
Także w klasyfikacjach indywidualnych bydgoscy zawodnicy plasują się daleko.
Nadzieja w Nowym Roku
Nowy Rok przynosi nowe nadzieje. Trzeba więc wierzyć, że bydgoscy siatkarze w 2016 roku będą grali lepiej i skuteczniej niż jesienią 2015. W czym upatrywać nadziei na poprawę trudnej sytuacji. Przede wszystkim do zespołu wrócą wszyscy zawodnicy (oczywiście prócz Ferensa), to powinno przynieść stabilizację i pomóc wypracować optymalną formę. Siatkówka to najtrudniejsza z gier zespołowych do wypracowania schematów. W niej nic nie przychodzi szybko i łatwo, a ważna jest cierpliwość, konsekwencja i praca.
Jeśli chodzi o personalia, to aby Łuczniczka zaczęła wygrywać Jarosz musi dostać wsparcie w postaci drugiego skrzydłowego, który trochę odciąży atakującego w zdobywaniu punktów. Tym kimś ma być Kevin Klinkenberg. Reprezentant Belgii pojawił się w Bydgoszczy awaryjnie po kontuzji Ferensa i jeszcze nie zdążył zgrać się zespołem. Jednak ma on możliwości i umiejętności, by stać się drugim czołowym siatkarzem Łuczniczki.
Jeśli wszystkie trybiki zaskoczą, to jest nadzieja na lepsze wyniki bydgoskiej drużyny. Czego Państwu i sobie życzę.