Bydgoszczanin, Maciej Cuske, mówi o swoim najnowszym filmie „Wieloryb z Lorino”
- Od zawsze fascynowało mnie też życie wielorybów, a więc ciekawość budzili we mnie i Czukczowie, których polowanie na wieloryby trzyma przy życiu – mówi Maciej Cuske, reżyser filmu dokumentalnego „Wieloryb z Lorino”, który był kręcony na Półwyspie Czukuckim.
Zobacz wideo: Te osoby nie muszą płacić abonamentu RTV.
Półwysep Czukocki, oddzielony wąską cieśniną od Alaski, położony na północno-wschodnim krańcu Eurazji, nad Morzem Beringa i Czukockim. To jedno z najbardziej niedostępnych i najtrudniejszych do życia miejsc na Ziemi. Dlaczego pan się tam znalazł?
Czułem, że muszę tam dotrzeć. Sam się zastanawiałem, dlaczego. Może to jest jak z marynarzem, którego jakaś siła ciągnie w morze, gdzie przecież niczego nie ma. Tylko pustka. I może ta pustka, ta tajemniczość tundry zadziałała na mnie jak magnes. Czukcze, którzy żyją w niewyobrażalnie surowych warunkach, są niezwykle przywiązani do swojego miejsca na ziemi. Kiedy kończyliśmy zdjęcia, wracaliśmy jedną łodzią z 20-letnim chłopakiem, który musiał wyjechać, by odbyć służbę wojskową. Przez trzy godziny płakał. W końcu zasnął ze zmęczenia. Dla niego rodzinna osada to był cały świat, jaki znał, choć nie oferowała mu przecież takich atrakcji, jakie młodzi ludzie mają w dużych miastach. To zdumiewa. Od zawsze fascynowało mnie też życie wielorybów, a więc ciekawość budzili we mnie i Czukczowie, których polowanie na wieloryby trzyma przy życiu.
Jak udało się panu skłonić Czukczów do tego, by opowiedzieli o sobie, pokazali prawdziwe momenty ze swojego życia?
Niestety na budowanie głębokich relacji nie było czasu – mieliśmy dwa miesiące na kręcenie zdjęć i wiedzieliśmy, że do kraju musimy wrócić z gotowym materiałem na film. Chciałem pokazać życie tamtych ludzi z różnych punktów widzenia: przez pryzmat Czukcza, Rosjanina, Eskimosa, osoby starszej, młodej, dziecka. Postawiłem na indywidualne relacje z ludźmi, mimo że dla każdego z nich miałem zazwyczaj zaledwie kilka dni. W muzeum poznałem pracującą tam staruszkę, Eskimoskę. Żyła wspomnieniami, a że i ze mnie taki nostalgiczny typ, szybko znaleźliśmy wspólny język. Przekazała mi wiele cennych opowieści z dzieciństwa, uzmysłowiła, że w tamtej pierwotnej społeczności każdy miał swoje miejsce, każdy był potrzebny. Seniorzy opowiadali wieczorami bajki, byli skarbnicami wiedzy, strażnikami tradycji, przekazywali mądrości, wskazówki, jak żyć. Dzieci chodziły w górę strumienia po świeżą wodę, zimą po lód. To się niestety zmieniło. W świat dzieci udało nam się wniknąć dość łatwo, one były ciekawe nas, my ich. Obserwowaliśmy, w jaki sposób wypełniają kolejne godziny swoich wolnych dni. To było czasem trudne, chyba nikt z nas nie chciałby, by jego dzieci bawiły się w takich miejscach. Organizowały sobie na przykład zawody w pływaniu na starych drzwiach w zbiorniku z lodowatą wodą albo budowały jakiś fantastyczny świat na złomowisku pełnym zardzewiałych beczek...
W filmie jest scena, na której bardzo panu zależało – polowanie na wieloryba. To dla Czukczów rytuał?
Przede wszystkim to podstawowy warunek przetrwania w tym miejscu. Jeśli nie mogliby polować na wieloryby, byliby w takiej sytuacji, jak my, gdyby zakazano nam chodzić na zakupy. Większość z nas nie hoduje zwierząt na mięso, ale czymś naturalnym jest to, że babcia, która całe życie mieszka na wsi, w niedzielę serwuje rosół z kurczaka, który jeszcze kilka dni wcześniej chodził po obejściu. Nikt się przeciw temu nie burzy, ta śmierć jest usankcjonowana. Jeśli Czukcze nie upolują wieloryba, umrą z głodu, bo nikt im takiej niezbędnej ilości jedzenia nie dowiezie. A na wieloryby mogą polować tylko w czasie krótkiego lata, kiedy te zwierzęta przepływają przez Cieśninę Beringa na wody Oceanu Arktycznego. W czasach dobrobytu Związku Radzieckiego Czukcze nie musieli polować. Wielkie radzieckie statki z harpunami polowały za nich, przywożono im mięso, a Czukcze zamienili myślistwo na pracę w kołchozach. Przy okazji zniszczona została tożsamość tej wspólnoty. Trzeba zrozumieć, że myśliwi są tam ważną grupą społeczną. To ludzie o najsilniejszym charakterze. Niosą na swoich barkach odpowiedzialność za zapewnienie jedzenia dla pozostałych mieszkańców. Brak poczucia wspólnoty, w tych surowych warunkach życia, wpływa też na psychikę ludzi. Wśród Czukczów powszechny jest alkoholizm, wielu cierpi na depresję, często dochodzi do samobójstw. Kiedy swoje porządki wprowadzał tu Związek Radziecki, ich kultura ginęła. Wraz z upadkiem ich tradycji, utratą tożsamości, stracili sens życia. Dziś żyją wśród powszechnego bałaganu, jaki panuje na półwyspie (wszędzie są jakieś poprodukcyjne pozostałości po czasach prosperity Związku Radzieckiego, złom, resztki fabryk), który zdaje się im nie przeszkadzać. Myśliwi są najsilniejszymi psychicznie ludźmi. Zazwyczaj nie piją, mają cel, misję. Zatem powrót do polowania to też bardzo ważny element przywracania tradycji.
I tak po prostu dopuścili ekipę filmową do tego rytuału?
Od początku jasno wyrażali brak akceptacji dla udziału naszej ekipy podczas polowania na wieloryba, a ja wiedziałam, że tylko taka scena poniesie ten film. Tak po prostu myśliwi wzięli za to na łódź „turystów” z Kanady czy Litwy, którzy za ciężkie pieniądze przyjeżdżają tam polować – dla frajdy. Oni mogli nagrywać, żaden problem. Bałem się, że nam się nie uda, ale nie straciłem nadziei do końca. To zawsze podstawa. Aż przypadkiem, kiedy byliśmy w małej osadzie, zgodzono się wziąć nas na polowanie na morsy. Zupełnie mnie to nie interesowało jako filmowca, zwłaszcza, że już byłem świadkiem takiego polowania, ale z grzeczności wobec gospodarzy popłynęliśmy z nimi. No i w pewnym momencie Czukcze zobaczyli wieloryba. Instynkt łowcy był silniejszy niż wcześniejsze ustalenia. Rzucili się za nim w pogoń. Nie udało im się go upolować. Ale między nami zawiązała się jakaś nić braterskiego porozumienia. Popołudniu wyruszyliśmy znowu. Kibicowałem i wielorybowi (to cudowne zwierzęta!) i Czukczom, bo starałem się ich zrozumieć. Bardzo trudne, sprzeczne uczucia.
Wiele sytuacji bulwersowało mnie, zanim je zrozumiałem. Pewnego razu zaobserwowałem, że dzieci rzucają kamieniami w mewy, które chcą się pożywić resztkami upolowanego wieloryba. Usłyszałem, że to dobrze, że tak robią. Uczą się polować. Będą umiały przetrwać.
Takich stresujących sytuacji podczas kręcenia ujęć było więcej?
Znacznie więcej. Problemy, powiedzmy, urzędowe, polityczne zdarzały się bardzo często, a mieliśmy świadomość tego, że nikt z Polski nie będzie w stanie nam pomóc, że jesteśmy zdani na siebie. Udawało się łagodzić konflikty i nieporozumienia na poziomie międzyludzkim. Tak było np. wtedy, gdy funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej zagrozili deportacją, gdy – nieświadomie – nagraliśmy coś, czego nagrać nie powinniśmy. Nie mieliśmy pojęcia, że znajdujemy się na terenie wojskowym. Poprosiłem funkcjonariuszy o prywatną rozmowę, powiedziałem im, kim jesteśmy, co robimy. Zaproponowałem, że zorganizujemy w wiosce wieczór polski, pokażę swoje filmy, które zrealizowałem w Rosji, a dźwiękowiec, który jest muzykiem, zagra Chopina. Dali się namówić, a tym wieczorem zdobyliśmy serca mieszkańców i panów z FSB. Napiliśmy się nawet z nimi na tę okoliczność wódeczki w ciepłych źródłach, do których nas nieoczekiwanie zawieźli.
Kiedy obserwowałem, w jakich warunkach żyją tam lisy, które hoduje się tylko po to, by zdjąć z nich skórę, byłem zdruzgotany. Ale to przecież wysoko rozwinięte, cywilizowane kraje są potentatami w hodowli zwierząt na futra, w tym Polska. Warunki hodowli nie różnią się znacznie, a klatka pozostanie klatką.
Film pokazuje, jak żyją Czukcze, nie ocenia. Prace nad nim trwały sześć lat, a premiera nastąpiła akurat w czasie, gdy Polska dyskutuje o prawach zwierząt. Mamy spojrzeć na siebie, widząc Czukczów?
Chciałbym, by film skłonił widzów do refleksji. Nie oceniam Czukczów, choć nadal nie mogę pogodzić się z niektórymi obrazami, które tam zobaczyłem. Wiele sytuacji bulwersowało mnie, zanim je zrozumiałem. Pewnego razu zaobserwowałem, że dzieci rzucają kamieniami w mewy, które chcą się pożywić resztkami upolowanego wieloryba. Usłyszałem, że to dobrze, że tak robią. Uczą się polować. Będą umiały przetrwać. Jednak tak jak polowanie jest częścią ich tradycji, tak niestety nie jest nią hodowla zwierząt futerkowych, którą wprowadził tam na skalę przemysłową Związek Radziecki (dziś nie przynosi już dużych dochodów, fermy lisów to żałosne resztki dawnego prosperity). Kiedy obserwowałem, w jakich warunkach żyją tam lisy, które hoduje się tylko po to, by zdjąć z nich skórę, byłem zdruzgotany. Ale to przecież wysoko rozwinięte, cywilizowane kraje są potentatami w hodowli zwierząt na futra, w tym Polska. Warunki hodowli nie różnią się znacznie, a klatka pozostanie klatką. Dla kilku Czukczów w osadzie ta żałosna ferma daje jednak szansę na minimalną wypłatę, która pozwoli im przeżyć. Czy Czukcze są winni tego, że świat pierwotnej natury tak mocno został zachwiany? Czy może cywilizacja, która niesie nieograniczoną, bezmyślną często ekspansję? Swego czasu Związek Radziecki próbował na siłę uszczęśliwić Czukczów. I co z tego zostało? Czukcze od setek lat polują na wieloryby. Nie robią tego dla przyjemności, zabijają tylko tyle zwierząt, ile im potrzeba. Czasem nie wystarcza. Mieszkańcy opowiadali mi o latach głodu, po upadku ZSRR, kiedy – by przeżyć – zjadali swoje psy. Są jednak kraje bardzo wysoko rozwinięte gospodarczo, które odławiają dużo większe ilości tych największych, wspaniałych ssaków, by sprzedawać ich mięso legalnie lub nie, w sklepach. Czukcze są ściśle związani z naturą, ona decyduje o ich być albo nie być, są od niej zależni. Dlatego ją szanują. Zamiast zastanawiać się, czy Czukcze są okrutni dla zwierząt, zadajmy sobie pytanie: dokąd prowadzi nas nadmierna ekspansja środowiska i jakie poniesiemy koszty rozwoju cywilizacji.
Trailer filmu można zobaczyć tutaj.