Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że bardziej są na wakacjach niż w pracy, ale tak nie jest, bo głównym zadaniem patrolu wodnego gliwickiej policji jest nie dopuścić do tego, aby ktoś utopił się w jeziorze. Pływają i dbają o to przez siedem dni w tygodniu, pracując czasem po 12 godzin.
Praca policjanta wodnego wygląda... lekko i łatwo tylko na pierwszy rzut oka, bo już przy bliższym zapoznaniu się ze wszystkimi obowiązkami wodnej policji chce się uciec. Dlaczego? Wyobraźcie sobie sytuację, gdzie z nieba leje się żar, w jeziorze kąpie się ok. 12 tysięcy ludzi, a wy musicie dopilnować w tym tłumie głów i ciał, by nikt nie utonął, a przy tym upewniać się, że osoby pływające na żaglówkach, pontonach czy rowerach wodnych są do tego odpowiednio przygotowane i co najważniejsze, trzeźwe.
Specyfikę pracy pokazali mi sierżanci sztabowi Komendy Miejskiej Policji w Gliwicach Maciej Ryży i Jarosław Kandora, którzy zabrali mnie ze sobą na krótki patrol po jeziorze w Pławniowicach. Ode mnie wymagali dwóch rzeczy – abym miał na sobie kamizelkę ratunkową i obojętnie w jakim tempie poruszałaby się motorówka – zawsze miałem się czegoś trzymać. Z racji tego, że przy okazji robiłem zdjęcia, miałem zadanie nieco utrudnione.
A jak wyglądał nasz patrol? Choć nie był zbyt długi (przynajmniej dla mnie, bo obydwaj policjanci byli w trakcie służby), to był intensywny i pełen wrażeń. Przede wszystkim grzejące mocno z nieba słońce było do zniesienia, gdy płynęliśmy z odpowiednią prędkością. Samo jezioro w Pławniowicach trzeba przyznać, jest bardzo ładnym miejscem. No, ale byliśmy tam nie po to, by podziwiać, ale by pilnować porządku.
Na początek podpłynęliśmy do pierwszych osób, pływających akurat pontonem. Pani z czwórką dzieci nie była, niestety, do tego zbyt dobrze przygotowana. Brakowało tam akcesoriów zapewniających wszystkim bezpieczeństwo, no i sam ponton nie był przystosowany do tak dużej liczby osób.
- Zdarza się dość często, że ludzie pływają bez odpowiednich środków asekuracyjnych, czyli kół ratunkowych i kapoków. Oczywiście nie każdy o tym wie, stąd staramy się pouczać i kierować po prostu te osoby bliżej brzegu – wyjaśnia Maciej Ryży, który w patrolu wodnym pracuje już od ośmiu lat i jak sam przyznaje, dla niego jest to połączenie pasji z pracą.
W tym konkretnym przypadku tak też się stało. Pani została pouczona i natychmiast popłynęła bliżej brzegu. Miała szczęście, bo z reguły za brak kapoków policjanci dają mandat w wysokości od 20 do 50 zł. U pani jeszcze został sprawdzony stan trzeźwości. To akurat bardzo ważne, ponieważ pijani ludzie są plagą takich akwenów.
- Zdarzały się nawet przypadki, gdy ktoś wypływał wpław na środek jeziora. To są przypadki, kiedy ktoś wypije dwa piwa i od razu podbija świat, co mu się zresztą i tak nie udaje – mówi Maciej Ryży. - Ostatnie utonięcie mieliśmy tutaj 3-4 lata temu. Było też jedno utonięcie w nocy, jakieś 20 metrów od brzegu przy 2,5 metra głębokości, ale tylko dlatego, że jego ofiara miała w organizmie ponad trzy promile alkoholu.
Z nietrzeźwymi zresztą, jak opowiadają policjanci, najczęściej zbyt wielu kłopotów nie ma, choć promile ewidentnie ośmielają ich, przez co często próbują dyskutować i być mądrzejsi od wszystkich. Nadaremnie, a każda taka dyskusja zwyczajnie kończy się dla nich mandatem. Nie zdarzają się natomiast ataki na policjantów. No ale trudno byłoby zaatakować mundurowego pływając np. na rowerku wodnym przypominającym łabędzia. Umówmy się, byłoby to trochę obciachowe, no i trudne przy lekkich falach wzburzających jezioro.
Z reguły jednak, przynajmniej na patrolu ze mną, osoby pływające na rowerach wodnych, pontonach czy żaglówkach, do policjantów odnosili się przyjaźnie, a momentami z uśmiechem. Zresztą w czasie naszego patrolu „skontrolowaliśmy” kilka łodzi, gdzie z reguły nie było żadnych zastrzeżeń, a sternicy byli trzeźwi.
Ale policjanci z patrolu wodnego nie pracują tylko na wodzie, ale i na lądzie. A plaża i okolice są takim małym skupiskiem ludzi, gdzie może się zdarzyć to samo, co na zwykłym patrolu w mieście. Są więc wulgarni i chamscy ludzie, mogą zdarzyć się bójki, a bywały nawet sytuacje, gdy nad jezioro zawitali kibice. Przy większych skupiskach ludzi zresztą istotne jest to, aby policjanci też tam byli, by reagować w razie potrzeby.
Oczywiście, jak w każdej pracy, i tutaj policjantom zdarzały się nietypowe przypadki. - Mieliśmy raz panią, która pływała obok pontonu. Podpłynęliśmy do niej i poprosiliśmy ją, żeby weszła na ponton, bo to będzie dla niej bezpieczniejsze. Pani kategorycznie powiedziała, że tego nie zrobi, bo... jest naga – wspomina Maciej Ryży.
Zresztą, jak opowiadają policjanci, ludzie pływający nago zdarzają się nawet często, ale częściej jednak mało odpowiedzialne osoby, które pijane wypływają na jezioro czy to na materacach, czy to wpław. - A my przecież tutaj walczymy, by nikt nam się nie utopił – podkreślają.
Prawdziwą walkę Maciej Ryży stoczył zresztą na początku swojej służby w Pławniowicach. Pewnego dnia tuż pod wieczór nad jeziorem pojawił się biały szkwał. - Na horyzoncie była tylko jedna chmura. Gdy nadeszła nad jezioro, w momencie zapadła absolutna cisza, która trwała minutę. A później nastąpiła burza, jakiej nigdy w życiu nie widziałem. Z brzegu widzieliśmy, jak wszystkie żaglówki na jeziorze przewróciły się. Wśród deszczu, gradu i piorunów udało nam się wyłowić 20 osób. Na szczęście nikt się wtedy nie utopił – wspomina Maciej Ryży.
Żadnemu z ratowników (poza policją nad jeziorem czuwają też ratownicy WOPR) również nic się nie stało, choć w tamtych warunkach ryzyko było bardzo duże. - Ale ryzyko jest zawsze, nie ma bezpiecznej wody. Po to zresztą jesteśmy szkoleni, żeby w trakcie akcji nic nam się nie stało – podkreślają.
Na szczęście w czasie patrolu z policjantami ja takich atrakcji uniknąłem. W ciągu ponad pół godziny, gdy pływałem z policjantami, nikomu nawet przez chwilę nie groziło utonięcie. Włącznie ze mną.