Były piłkarz ostro o Lechu Poznań: W Kolejorzu był chaos. Marcin Wasielewski krytykuje współpracę z Adamem Nawałką: Każdy był zmęczony
Poznaniak z krwi i kości Marcin Wasielewski jest wychowankiem Lecha Poznań, który ze względu na letnią rewolucję przy Bułgarskiej musiał opuścić klub i trafił do Bruk-Bet Termaliki Nieciecza. W szczerej rozmowie z Gloswielkopolski.pl, były już piłkarz Kolejorza, opowiada o ciężkim poprzednim sezonie drużyny z Poznania, współpracy z trenerem Adamem Nawałką i sytuacjach, o których często zwykły kibic nie ma pojęcia.
Jak odnalazłeś się w Niecieczy? Z dużego miasta przeniosłeś się do bardzo małego.
- Spodziewałem się czegoś gorszego, jeśli chodzi o samo miasto. Mieszkam w Tarnowie, zresztą jak wszyscy. Z jednego końca na drugi przejadę w 10 minut, a w Poznaniu zdarza się, że w tym czasie przejdzie się jedną ulicę. Na początku było ciężko, ale teraz jestem zadowolony i pozytywnie zaskoczony szatnią czy bazą. Nie oszukujmy się, to nie jest Lech Poznań, ale jak na Fortuna 1. ligę, jest top. Nie ma na co narzekać. O to mi też chodziło, żeby się nie stresować.
Spójrzmy wstecz na rok 2019. Ciężki rok?
- Na pewno ciężka była współpraca z trenerem Adamem Nawałką. Każdy był psychicznie zmęczony. Więcej mieliśmy taktyki, analiz przeciwnika, odpraw i odbijało się to na liczbie małych gierek czy strzałów. Była sytuacja, że chłopaki poszli do trenera i prosili o to, żeby było więcej małych gierek.
Czytaj też: Lech Poznań: Alan Czerwiński z Zagłębia Lubin blisko Kolejorza?
Kibice, patrząc na drużynę w rundzie wiosennej, łapali się za głowy. Nie biegaliście, nie graliście. Wyglądało to słabo.
- Każdy biega inaczej, a oni próbowali nas uczyć, że każdy biega jednakowo. Jednemu się polepszy, a reszta straci wszystkie swoje osiągi. Patrzyłem na skrzydłowych. Kamil Jóźwiak w jednym meczu, jako jeden z najszybszych w lidze, miał 30,1 km/h a Maki 30,2. Sprintu. Niektórzy tyle osiągają biegnąc tyłem (śmiech).
To może od początku. Odszedł Adam Nawałka, klub poinformował o odejściu 10 piłkarzy, a ty jako jeden z pierwszych znalazłeś nowe zatrudnienie.
- Nie przejąłem się mocno tą informacją o pożegnaniu. Jak nie dostajesz propozycji umowy pół roku przed wygaśnięciem, to sygnał jest jasny. Sytuacja była taka, że miałem już dogadany kontrakt w Niecieczy. W marcu poszła do Lecha informacja, że od 1 lipca zostanę piłkarzem Termaliki. W życiu trzeba podejmować śmiałe decyzje. Trzeba planować pół roku wcześniej, co będziesz robił, a nie na ostatnią chwilę.
Czytaj też: Lech Poznań: Kamil Jóźwiak trafi do amerykańskiej MLS?
Jak wpłynęła na ciebie informacja, że to jest koniec twojej przygody w Lechu? Dla poznaniaka z krwi i kości.
- Dla mnie gra w Lechu Poznań była wielką frajdą i spełnieniem marzeń. To wszystko, co tam zyskałem i doświadczyłem jest moje. Jestem pozytywnie nastawiony, a ta informacja lepiej wpłynęła na moją psychikę. Wiedziałem, że mam już podpisaną nową umowę. Nie musiałem się o nic martwić jak inni.
I jak wyglądało to wtedy w szatni?
- To jest ciężki temat. W szatni pewnie nikt tego nie okazywał, że jest z tego powodu smutny, że odchodzi. Każdy pewnie delikatnie żałował i miał z tyłu głowy, że nie dostanie nowego kontraktu. Łukasz Trałka na pewno chciałby zostać. Jest w sile wieku, a uważam, że piłkarsko jest znacznie lepszy niż Muhar. Dałby dzisiaj o wiele więcej Lechowi niż Chorwat.
Tylko zdajesz sobie sprawę, jakie byłyby nastroje wśród kibiców, jeśli Piotr Rutkowski zaproponowałby nowy kontrakt Łukaszowi Trałce? Zostałby kolokwialnie mówiąc „zjedzony” przez sympatyków.
- Nie wszyscy znają się na piłce od kuchni. Moim zdaniem na każdym stadionie jest jak w koloseum. Pan Rutkowski i jego doradcy szli zawsze tak, jak chcieli kibice. Kibice chcieli, żeby zwolnić trenera Bjelicę, to go zwolnił. Kibice chcieli trenera Adama Nawałkę, to przyszedł Adam Nawałka, a sam Piotr Rutkowski podobno nie był do końca przekonany do tego pomysłu. Wydaje mi się, że w tamtym okresie był duży chaos, a za tym szły nietrafione wybory.
Zobacz też: Lech Poznań: Karlo Muhar jest niezastąpiony w talii Dariusza Żurawia. Czy słusznie?
Zatem chyba mocno doświadczył cię 2019 rok. Wołodymyr Kostewycz w jednej z wypowiedzi użył takiego stwierdzania, że ten poprzedni sezon to był jak trzy sezony w jednym.
- Psychicznie na pewno byliśmy wykończeni. Wiem, jak grają poszczególni zawodnicy i jeśli mieliby pewność siebie oraz luz, to Lech miał bardzo duży potencjał. Wiadomo, mogę być trochę nieobiektywny, bo sam byłem w tej szatni, ale piłkarsko, gdyby to poukładać, to graliśmy bardzo dobrze. Na przykład ostatni mecz z Piastem Gliwice, który przegraliśmy 1:0. Pierwsza połowa w naszym wykonaniu była najlepsza w całym sezonie. Abstrahując, że przegraliśmy ją 1:0 po błędach indywidualnych. Warto dodać, że graliśmy wtedy głównie młodymi.
Z drugiej strony, to Piast był wtedy strasznie spięty.
- Mimo wszystko, to był pierwszy skład mistrza Polski. A u nas było kilku zawodników z pierwszego składu, a reszta tych, co grali mniej. Uważam, że graliśmy dobry mecz, mimo porażki.
Spójrzmy trochę szerzej. Jak oceniasz swój cały pobyt w Lechu Poznań? 20 meczów w pierwszej drużynie. Dużo czy mogło być więcej?
- Uważam, że zasługiwałem na więcej. Tak naprawdę nie dostałem szansy gry w sześciu-siedmiu meczach z rzędu, gdzie można byłoby mnie zweryfikować. Pewnych rzeczy nie przeskoczę. Po drugie Lech Poznań żyje ze sprzedaży młodych zawodników, wychowanków, a ja trafiłem na Roberta Gumnego, który jest młodszy cztery lata. Uważam, że Gumny piłkarsko jest bardzo dobry i poradziłby sobie za granicą. Technicznie ma duży luz i dobrze gra w defensywie oraz ofensywie.
Zobacz też: Lech Poznań: Jak Joao Amaral radził sobie w Kolejorzu. Przypominamy najlepsze momenty Portugalczyka w Lechu
Grywałeś czasami też wyżej.
- Zdarzało się i fajnie się to układało z Robertem. Na przykład właśnie z Jagiellonią, kiedy strzeliłem swoją jedyną bramkę w Ekstraklasie. Właśnie wtedy, kiedy grałem na prawym skrzydle, a on na prawej obronie. To była fajna wymiana, bo kiedy on szedł wyżej, to ja zawsze mogłem cofnąć.
Bramka z Jagiellonią to twój najlepszy moment w Lechu Poznań?
- Wydaje mi się, że tak. Sprawił mi najwięcej radości. Szkoda, że jedyny i nie było ich więcej.
Debiutowałeś w pierwszej drużynie Lecha w 2017 roku meczem właśnie z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza, w którym wygraliście 3:0. Miałeś wtedy 22 lata. Późno, jeśli spojrzymy na obecny trend przy Bułgarskiej.
- Nieważne jaka droga, ważne jaki cel. Jedni mają łatwiej, są młodzieżowcami i jest pchanie. Dojrzałem później piłkarsko, ciężko pracowałem i trener Bjelica to zauważył. Przesunął mnie do pierwszego zespołu i dał mi szansę.
Jest jakaś osoba albo trener, któremu w Lechu najwięcej zawdzięczasz?
- Na pewno trener Bjelica z tego względu, że mi zaufał. Szkoda, że dostałem tak mało szans, bo też zauważyłem, że w jednym sezonie zagrałem tylko trzy mecze. Na pewno zdarzały się błędy, ale jakby nie patrzeć, nie miałem też takiego ogrania. Znam siebie i jeśli dostałem trzy mecze z rzędu, to łapię wtedy pewność siebie. Potem wiesz, że będziesz grał dobrze i masz luz. W Niecieczy tak było, że z każdym meczem po kolei miałem większą pewność siebie. Jak nie czujesz zaufania i wejdziesz raz na 20 minut, a potem cztery mecze siedzisz i nagle wchodzisz od pierwszego gwizdka. Gdzie masz wtedy ogranie? Gdzie pewność siebie? Granie w rezerwach to nie jest to samo. To nie jest taka sama presja. Jak nie ma się zaufania, to jest ciężko. Najwięcej w piłce seniorskiej zawdzięczam trenerowi Ivanowi Djurdjevicowi, który obdarzył mnie największym zaufaniem w pierwszym zespole. Przy nim nauczyłem się zdecydowanie najwięcej piłkarskiego rzemiosła.
Czytaj też: Lech Poznań. Mariusz Rumak: Moim największym sukcesem w Lechu było to, że ludzie chcieli nas oglądać
Czyli masz wrażenie, że mogłeś wycisnąć jeszcze więcej ze swojej gry w Lechu?
- Wiedziałem, że stać mnie na więcej. Uważam, że dostałem za mało szans. Błędy się zdarzają i każdy je popełniał. Tak samo Vujadinović albo Trałka. Wszyscy. Tylko tutaj dochodzi brak zaufania. Czasami jest tak, że niektórzy robią osiem błędów i grają, a niektórzy popełniają jeden błąd i lecą.
Z czego to wynika w Lechu?
- Trener nigdy nie jest fair w stosunku do wszystkich. Jeśli ktoś mi powie, że jest inaczej, to będę się śmiał. Każdy ma swoich faworytów do gry i tak jest prawda. Trochę żałuję, ale i tak jestem zadowolony z tego, że spełniłem swoje marzenie, grając w Lechu Poznań.
Odchodząc z Lecha usłyszałeś „do widzenia” czy raczej „żegnaj”?
- Nic nie usłyszałem. Kiedy cała 10 „odstrzelonych” była na przedostatnim meczu, który graliśmy u siebie, to władze podziękowały Maciejowi Gajosowi, Łukaszowi Trałce, Jasminowi Buriciowi i Matusowi Putnockiemu. Reszcie nic nie powiedzieli.
Zobacz też: Lech Poznań nie jest dla wszystkich - mówi Wiktor Pleśnierowicz, obrońca AS Roma
Dziwi cię to, że władze podziękowały tylko niektórym zawodnikom?
- Wiedziałem, że na przykład Putnocky jest świetnym bramkarzem. Miał słabszy okres, w którym urodziło mu się dziecko. Przychodził zmęczony i niewyspany. Bramkarsko był bardzo dobry. Na żywo? Nie widziałem lepszego bramkarza.