Podczas wojny mieszkaliśmy na działkach św. Józefa, a szkoła, do której wtedy chodziłam, znajdowała się przy obecnej ulicy Sienkiewicza.
W 1939 roku ja, wtedy jako ośmioletnia dziewczynka, z moim starszym o dwa lata bratem Romkiem poszliśmy do szkoły nie we wrześniu, ale pod koniec października.
Wszystkie dzieci były ustawione w rzędy rocznikami i tak kierowane do klas. Szkoła była podzielona na żeńską i męską, boisko przegrodzone płotem jeszcze od niepamiętnych czasów. Powiedziano nam przez tłumacza, że jutro rano przychodzimy na godzinę ósmą z tornistrami wyposażonymi w: piórnik z piórem i obsadką, ołówek, gumkę i wycierkę do pióra, żeby wycierać z niego atrament, trzy zeszyty: do rachunków, języka niemieckiego i do rysunków.
To były ostatnie słowa wypowiedziane przez nauczyciela po polsku. Nazywał się ten nauczyciel Herr (pan) Stogert i miał nas uczyć rachunków. Następnie doszła Fraulein (panna) Freiberg od języka niemieckiego, historii, geografii i prac ręcznych. Herr von Knobelsdorf uczył śpiewu i rysunków.
Lekcje strachu i pokory
Tych troje nauczycieli usiłowało nauczyć nas oprócz wymienionych przedmiotów myślenia na ich sposób, strachu i pokory.
Odczuwaliśmy na własnych dłoniach i plecach ich wściekłość i siłę. Ławki w klasie były tak ustawione, że drzwi miałyśmy za plecami i biada tej, która nie miała równo ułożonych dłoni na pulpicie, bo Fraulein musiała sprawdzić czystość rąk i paznokci. Przechodziła między rzędami ławek i waliła po plecach trzcinką tę, u której rzekomo czegoś się dopatrzyła. Powód zawsze się znalazł, nauczyciele nigdy nie rozstawali się z trzcinką. Freiberka (tak nazywałyśmy Fraulein) biła tak, że zostawały pręgi, Herr Stogert nie zostawiał śladów, walił otwartą łapą. Tak uderzył w plecy Wandzię Podlewską, że z ust popłynęła jej krew. Dał jej papierową chusteczkę i kazał iść do domu. Wandzia już do szkoły nie wróciła, zmarła po kilku dniach.
Tzw. szkolne wycieczki
Byłyśmy bite, upokarzane i wykorzystywane do różnych prac w magazynach i w polu, nazywano to wycieczkami.
W maju lub czerwcu 1940 roku w czasie takiej wycieczki przeżyłam przykrą historię. Jechałyśmy drabiniastym wozem szosą na Bydgoszcz. Fraiberka jechała obok woźnicy na koźle, a my między szczeblami na twardych dechach ze spuszczonymi nogami. Trzęsło okropnie, te chude dziewczynki miały aż sine pośladki. Mnie spadł z wozu chlebak, zaczęłyśmy wołać, żeby woźnica się zatrzymał, ale Freiberka kazała jechać dalej. Gdy dojechaliśmy, podeszła do mnie rozwścieczona sadystka i uderzyła mnie kilka razy w twarz - za to, że byłam nieuważna. Żadna z koleżanek nie mogła podzielić się ze mną swoim jedzeniem, bo groziło jej to samo.
Nikt nie może sobie wyobrazić, ile złości i nienawiści może się gromadzić w krzywdzonym dziecku. Gdy obolała i spragniona wróciłam do domu, napiłam się tyle wody, że aż zwymiotowałam. Opowiedziałam, co mnie spotkało, ale mama mi nie współczuła, nie powiedziała ani jednego ciepłego słowa, na które tak bardzo liczyłam. Ona nie miała pojęcia, co ja przeżywałam w tej szkole. Faktem jest, że wywiadówek nie było, bo nauczyciele byli przekonani, że matki nie mówią po niemiecku.
Mimo że byłam już sporą dziewczynką, uwielbiałam lalki. Miałam dwie, bardzo różniące się między sobą. Jedna była piękną panienką, druga zaś była bardzo zużyta i ją właśnie kochałam, bo była taka biedna. Robiła na mnie wrażenie nieszczęśliwej, małej dziewczynki, a chłopcy z powodu brzydoty nazwali ją Szlora. Pięknisię dostałam w 1938 roku na urodziny W następnym roku dostałam lalkę niemowlę, takie całkiem goluśkie.
Piszę o moich lalkach, bo mając osiem lat nauczyłam się robić na drutach ubranka dla tych lalek. Poza tym chciałam, żeby poszewka na kołderkę była ładnie wyhaftowana i mama cierpliwie uczyła mnie, tym bardziej że świetnie mi haft wychodził. Myślę, że po to dziewczynki dostają lalki.
Te moje zdolności właśnie do cerowania, szycia, haftu czy robótek na drutach wprowadzały Freiberkę w osłupienie. Chyba to i bardzo dobry z języka niemieckiego powodowało, że przechodziłam z klasy do klasy.
Groza i chwile szczęścia
Matematyka i Herr Stogert to było coś, czego nie da się opisać. Terror, wymuszane trzcinką pamięciowe rozwiązania lub stanie przy tablicy z kredą w ręku, gdy nie można było podliczyć nawet prostych sum, bo strach paraliżował. Jeszcze trzeba było być czujną, żeby zrobić unik przed uderzeniem. Chociaż i tak nas dopadał i robił swoje.
Najgorsze kary były za używanie języka polskiego i mnie się to zdarzyło, mimo że bardzo uważałam. Wyszłyśmy ze szkoły całą grupą i koleżanka o coś mnie zapytała po niemiecku, a ja odpowiedziałam po polsku. Herr Stogert szedł parę kroków za nami, z wściekłością chwycił za moją głowę i zaczął nią walić o drewniane ogrodzenie.
Innym razem, gdy wracałam ze szkoły, zobaczyłam, że zza płotu wyszedł mały kotek i szedł za mną. Wiedziałam, że nie mogę tak z tym kotkiem przyjść do domu, bo mama po przyprowadzeniu ostatniego kota powiedziała, że jak jeszcze raz przyprowadzę do domu jakąś przybłędę, to mi pościeli w komórce i tam mogę spać ze swoimi kotami i ich pchłami. W domu były już dwa moje koty, więc ten już nie przejdzie. Otworzyłam furtkę jakiegoś ogrodu, wpuściłam kotka i pobiegłam szybko w stronę domu. Oczywiście kot był szybszy i mnie wyprzedził. Mama kazała mi wracać z kotem tam, gdzie go znalazłam. Ale zrobiło się ciemno i trzeba to było odłożyć na jutro.
Moje dwa koty, Kizia i Pyzik, przyjęły sierotę, a że spały w nocy ze mną, to i maluch się do nich przytulił. W ciągu dnia spały w wózku dla lalek. A mama na widok śpiących kotów z tym maleństwem tak się rozczuliła, że pozwoliła mu zostać. Byłam szczęśliwa. Bez zwierzęcia czułam się zawsze samotna, nie miałam nikogo do kochania, przytulania.