Symbolem przełomu z 1926 na 1927 rok stał się niewinny z pozory taniec - charleston. Królował wszędzie. A zaraz po sylwestrze, ruszyła w Białymstoku akcja reklamowa odkurzacza o nazwie Vampyr.
Wiara, że wraz z numeracją roku wszystko się odmieni, jest piękną naiwnością. Składamy sobie życzenia, które szybko okazują się próbą zaklinania rzeczywistości. Tu historia ponosi klęskę. Niczego nie uczy. Nikt przecież nie weryfikuje życzeń składanych 5, 10 czy 90 lat wcześniej. Zresztą i po co. I tak wiadomo, że pomyślność ma być nasza, ziścić się mają nasze plany, a zdrowie i tak jest niezależne od kalendarza. Tak więc wychodzi na to, że rządzi nami konwenans. Przybiera on tylko czasem ciekawe formy.
Symbolem przełomu z 1926 na 1927 rok stał się niewinny z pozory taniec - charleston. Pisano, że „charleston króluje obecnie wszędzie. W życiu politycznym, w życiu społecznym, w życiu towarzyskim, w życiu prywatnym - wszędzie charleston, moralny charleston”. Oceniając białostockie realia sprzed 90 lat zauważano, że „w życiu politycznym - kadryl polityczny i kontredans zamienione zostały przez charleston. Nasze życie publiczno- społeczne to jeden nieprzerwany charleston”. Nic by w tym nie było zdrożnego, gdyby nie uznano, że „charleston to jest pląs odpoczywającego mordercy”. Dalej wspominano, że to taniec różnej maści dewiantów i „haniebny stygmat naszej degeneracji”. I już jakby bardziej nam współcześnie zauważono, że „jest to produkt naszej nowoczesnej anemii”. No więc przejęty hasłem, że „charlestoni cały Białystok” zrobiłem sobie retro prasówkę.
Już zaraz po sylwestrze, w pierwszym tygodniu 1927 roku ruszyła w Białymstoku wielka akcja reklamowa odkurzacza. Niby nic, tylko ta nazwa - VAMPYR. Wyłączność na sprzedaż wampira miał inżynier Herc Neumark, który klientów swojego sklepu przy Lipowej 14 zapewniał, że otrzymają „bezpłatne i niezobowiązujące do kupna demonstracje we własnym mieszkaniu”.
Dalsza prasówka dowodziła, że taki elektryczny wampir mógł się przydać. Oto na początku 1927 roku środowisko dziennikarskie, a Białystok miał sporą grupę żurnalistów, oburzone było z powodu projektu nowego prawa prasowego. Oceniano, że ograniczenie wykonywania zawodu dziennikarza i co gorsze, sankcje karne grożące za nieprzestrzeganie prawa idą w stronę „traktowania zawodu dziennikarskiego jakby to był zawód z natury rzeczy przestępny i zaledwie tolerowany w warunkach zupełnego wyrzeczenia się wpływu na życie publiczne i rezygnacji z prawa publicystycznej kontroli”.
Tymczasem było o czym pisać. Białystok poruszony był aferą związaną z defraudacją publicznych pieniędzy. W miejscowej prasie nie mającej jeszcze nałożonego na siebie „monstrualnego prawa” relacjonowano ostatnie w 1926 roku posiedzenie rady miejskiej. Aferalny wątek poruszył prezydent Bolesław Szymański, który „zakomunikował Radzie o przykrym fakcie zaginięcia u p. ławnika Korolczuka znaczniejszej sumy pieniężnej”. Kwota robiła wrażenie - 2493 zł., co przy przeciętnej pensji 200 zł stanowiło niezły mająteczek. To było prawdziwe charlestonienie.
Podobnie było w sprawie z elektrownią. Przez całe międzywojnie trwał spór pomiędzy tym monopolistą, a magistratem. Szło oczywiście o cenę prądu. Raz górą byli jedni raz drudzy, ale za każdym razem wyższe ceny za energię i tak płacili białostoczanie. W 2017 roku i nas czeka podwyżka cen prądu. No trudno, bo skoro nasi dziadkowie płacili, to i my w imię tradycji, to zrobimy.
Kolejny news z 1927 roku był jeszcze bardziej intrygujący. Oto w białostockim, cieszącym się dużą renomą, sklepie radiotechnicznym braci Parys przy Sienkiewicza 28 amatorzy radioodbiorników przy zakupie aparatu zadawali sakramentalne pytanie: czy „Moskwę słyszeć”. Na coś takiego władze grzmiały, że „propagandzie tej [ znaczy moskiewskiej A.L.], która zwłaszcza w chwilach jakichkolwiek zawikłań może stać się bardzo niebezpieczną trzeba przeciwstawić propagandę polską”. Moskiewskie podszepty to zaiste „pląs odpoczywającego mordercy”.
Podstępnym mordercą, jednak nic nie mającym wspólnego z propagandą, był natomiast wirus grypy. Nie wiem, jak jest z jego mutacją w 2017 roku, ale tamten historyczny był naprawdę wredny. Białostoccy medycy informowali, że „epidemii towarzyszy najczęściej zaatakowanie ucha środkowego i nerek”. Wiadomo, że wirusy najlepiej przemieszczają się na podróżujących obywatelach.
Cały 2016 rok przedyskutowaliśmy na temat uchodźców. Wiadomo z jakim skutkiem. Sensacyjnie więc brzmi informacja, że w 1926 roku białostocki urząd wojewódzki przyznał obywatelstwo polskie 227 osobom! Ale w komentarzu do tej notatki znalazła się informacja, że jednocześnie pozbawił tegoż obywatelstwa 676 osób. To prawdziwy charleston kontentujący obydwie strony sporu.
Jest też i ciekawy wątek w charlestonie personalnym. To od zawsze był temat numer jeden. Gdy zaś dotyczył instytucji, która była na świeczniku, na którą skierowana była uwaga opinii społecznej, to temat był gorący niczym kartofel wyciągnięty z ogniska. Białostoczanie na początku 1927 roku mogli obserwować towarzysko-personalny magielek za sprawą Miejskiej Biblioteki. W listopadzie 1926 roku zmarł jej założyciel i dyrektor Franciszek Gliński. Tymczasowe kierownictwo magistrat powierzył sekretarzowi urzędu niejakiemu Ciejce. Tym samym zyskał czas na bezpieczne ustawienie właściwej kandydatury. Faworytką magistratu była córka zmarłego dyrektora Jadwiga Klimkiewiczowa. Nikt nie dostrzegał w tej sprawie żadnych obiekcji w rodzaju nepotyzmu itp. I niewątpliwie zostałaby Klimkiewiczowa dyrektorką biblioteki gdyby nie wyciągnięto jej antysemickich wypowiedzi, w których białostockich Żydów określiła mianem obywateli drugiej kategorii. Takie wypowiedzi niestety nie były w Białymstoku odosobnione. Swoistym forum do tego rodzaju słownych popisów była rada miejska. Oto próbka. Na jednym z pierwszych posiedzeń komisji budżetowej w 1927 roku odbyła się taka wymiana „ekonomicznych” argumentów. „Przewodniczący p. Wieczorek radził radnemu Flomenbaumowi: - Nie podobają się panu nasze porządki - jedź pan do Rosji”. Następnie w trakcie kolejnej polemiki odesłał radnego Halperna do Palestyny. Redaktor żydowskiego dziennika Dos Naje Łebn konkludował więc, że „wszystkich ich - p. Wieczorka, i p. Halperna i p. Flomenbauma - należy już dawno posłać do swych domów”.
Ale pomimo tych wszystkich charlestonów Białystok cieszył się pierwszymi tygodniami nowego roku. „W każdą sobotę, niedzielę, a nawet w powszednich dniach ostatnich miesięcy w Białymstoku odbywają się bale i zabawy. Szampan, wina, wódki leją się strumieniami. Lukullusowe bufety, bogate stroje kobiet, przepych, wprawiają niejednego krytycznego obserwatora wprost w zdumienie, zadając kłam notoryjnej pauperyzacji tutejszego społeczeństwa. A jakie konsekwencje? Te łatwo w niejednym wypadku przewidzieć. Niesnaski rodzinne, uszczuplenie budżetu domowego przez szereg miesięcy, malwersacje, a niekiedy i więzienie. I to wszystko za cenę upojenia balowego”.
A karnawał 2017 przed nami.