Cały gang porywaczy z Nowego Targu za kratami. Dołączył boss
Cztery lata czekali śledczy na ekstradycję z Brazylii bossa gangu porywaczy Jana G. Góral z Nowego Targu już jest w celi polskiego więzienia.
Dla szczupłej, ładnej Magdy to miał być zwyczajny dzień z życia zbuntowanej szesnastolatki. Przed południem szkoła, potem zakupy z matką w markecie, lekcja francuskiego, godzina w klubie fitness, wieczorem spotkanie z koleżanką, z którą miały poplotkować o jej nowym chłopaku.
Porwanie z przystanku
12 maja 2011 r. ojciec zawiózł córkę blisko centrum Krakowa, Magda wysiadła i stanęła na przystanku tramwajowym przy Zakopiańskiej. Wystukiwała cyfry, by wysłać SMS-a do kolegi, gdy z piskiem opon zatrzymał się obok niej czarny mercedes.
Dwóch mężczyzn wyskoczyło z auta.
- Wsiadaj! I to bez gadania - krzyknęli i nie czekali na jej reakcję. Siłą wciągnęli zaskoczoną Magdę do wnętrza pojazdu. Wyrywała się, szarpała i zaczęła kopać w fotel kierowcy. Gruby, mocny typ, który siedział obok, mocno ścisnął jej rękę i powiedział zdanie, które zmroziło jej krew w żyłach.
- Jeżeli się nie uspokoisz, to potnę ci twarz, a potem jeszcze porwiemy twojego chłopaka. Ma chyba na imię Andrzej i mieszka niedaleko Rynku Głównego... - wyszeptał.
Strach sparaliżował Magdę. Nie protestowała, gdy zarzucono jej koc na głowę, po chwili poczuła, że ktoś zakłada jej kajdanki na ręce. Zaczęła cicho płakać, zrozumiała, że jest uprowadzona. Jechali może godzinę, nie była w stanie się zorientować w jakim kierunku. Słyszała tylko, że mężczyźni rozmawiają przez telefon. Często używali słowa: Góral. Zorientowała się, że tak mówią o swoim szefie.
Miała nadzieje, że stojący na przystanku tramwajowym ludzie zawiadomią policję o porwaniu. W końcu doszło do niego w biały dzień, w środku wielkiego miasta, na oczach 10-12 osób.
Nie przeliczyła się, bo w komendzie rozdzwoniły się telefony i ludzie natychmiast zawiadomili o niecodziennym zdarzeniu. Szybko okazało się, że mercedes porywaczy był kradziony, a tablice rejestracyjne zmienione. Co więcej, mężczyźni dokleili sobie wąsy, by zmienić wygląd.
SMS i okup
Dopiero następnego dnia porywacze dali o sobie znać. Ojciec dziewczyny, właściciel ogólnopolskiej sieci hurtowni spożywczych, umierał ze strachu o los jedynaczki.
Był osobą majętną, dla ukochanej córki zrobiłby wszystko. Jednak gdy następnego dnia otrzymał SMS-a od porywaczy, omal się nie załamał. Treść wiadomości na temat Magdy była krótka: „Ona nie je, nie pije, leży w kanale”. I dopisek z żądaniem zapłacenia okupu.
Mężczyzna odpisał: „Chciałbym już dzisiaj załatwić sprawę. Chciałbym porozmawiać z córką. Ja jestem gotowy”. W odpowiedzi dowiedział się, jaka jest kwota żądanego okupu - 333 tys. euro (1,3 mln zł) . Pieniądze zdobył i natychmiast odpisał, by wyznaczyli miejsce ich pozostawienia. Mijały godziny, potem dni, nie było odpowiedzi. Milczenie było najgorsze.
Czytaj więcej i dowiedz się:
- jak sama porwana wspomina te dramatyczne chwile?
- skąd porywacze mieli informacje o życiu prywatnym córki biznesmena?
- w jakich okolicznościach złapany został szef porywaczy?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień