Celine Tam, Celine tu, a my? Superniepodległa Polska jako samodzielne mocarstwo i równorzędny partner Chin. Kot by się uśmiał!
Nawet najlepsi aktorzy nienawidzą dzieci na planie fimowym. Dziecko to mogiła. Skupia na sobie 200 procent uwagi i sympatii. Nikt nie dostrzega dorosłego gwiazdora. Gorszy od dziecka jest tylko pies lub kotek. Niewykluczone, że w zbliżających się kampaniach wyborczych ktoś, dla umogilenia przeciwnika, sięgnie po kota.
Miałoby to mocne podstawy naukowe. Badania mówią, że największy – nomen omen – ruch w internecie wywołują strony porno. Na drugim miejscu są stringi celebrytów czterech (a może i pięciu, kto ich tam wie) płci. I zaraz potem – pieski i kotki oraz dzieci.
Dopiero daleko, daleko, znajdują się wytwory tzw. debaty publicznej, której poziom sytuuje się w Polsce niżej stringów. Najfinezyjniejszy ostatnio „argument” jednego obozu brzmi: „Słowem roku 2018 został dzban, z belgijska Tusk”. Równie porażający intelektualnie „argument” obozu przeciwnego: „Jestem słaby z ortografii, zapomniałem, jak się pisze Kaczyński: przez ch, czy samo h”. No, chit!
Nic dziwnego, że lud woli kotki. I dzieci. Np. Celine Tam, urodzoną w Hongkongu, dziś 11-letnią. Kochani Czytelnicy, jeśli dorwie was zły humor, albo chandra – włączcie sobie na Youtubie malutką Chinkę. Nie chodzi o to, że śpiewa i zachowuje się na scenie tak, jak jej idolka-imienniczka Celine Dion; że słynną piosenkę z „Titanica” wykonuje w amerykańskim „Mam talent” (jako dziewięciolatka!) z taką swobodą, jakby to był „Wlazł kotek”. Chodzi o to, że – jak mawia mój ukochany Skipper, dowódca Pingwinów z Magadaskaru – kupuje nas tym występem jak paczkę żelków. Wszystkich bez wyjątku.
Jako niepoprawny dziennikarz śledczy zrobiłem mały risercz na temat fenomenalnej Chinki. Otóż ona uczy się śpiewać, a właściwie – uwaga! – kupowania nas swą uroczością, od trzeciego roku życia. Jako pięciolatka występowała na wielkich koncertach w całych Chinach. Jako ośmiolatka ruszyła na podbój Wielkiej Brytanii, jako dziewięciolatka zachwyciła Amerykę.
Na Youku Tudou, chińskim Youtubie, są pierwsze występy hongkożanki. Widać obok niej na scenie… setki, tysiące takich jak ona. W skali Chin – miliony. Szkolonych w śpiewie i uroczości – dla przeboju i podboju. I robi się poważnie. Bo oni - a jest ich półtora miliarda - najpierw zasypali nas towarami, od pinezek po smartfony (jest niemal pewne, że Huawei, Xiaomi i Meizu wkrótce pogrzebią iPhone’a), potem nas wykupili (są największymi wierzycielami Zachodu), a teraz masowo nasyłają swą najokrutniejszą broń: dzieciaki-słodziaki.
A my, tu, w zgłuptaczonej Europie, kłócimy się o to, czy być razem, czy osobno. Słuchamy tyrad przedwczorajszych polityków o utopijnej arcysuwerenności, restytuujemy rzekomą Europę ojczyzn, która była tak naprawdę Europą wiecznych wojen. Hasło, że w świecie potężnych Chin, nieobliczalnych Stanów, rosnących Indii - Europa może być silna tylko w kupie, stało się passé.
Kolejni przywódcy państw Unii lub kandydaci na nich snują wizje samotnych mocarstw w rycie dziewiętnastowiecznym. Wielu Polaków, jak przed Wrześniem 1939, wierzy w słowa swych wodzów i obsadza ojczyznę w roli takiego samotnego mocarstwa („po co nam wspólnota, z której nic nie wynika”). Równorzędnego partnera Chin.
A posłuchajcie wy sobie Celine Tam. Może, jak ja, wybuchniecie kruczoczarnym śmiechem. I otrzeźwiejecie.