Ceny wody pójdą w górę
Zmiany w prawie i odgórne regulacje spowodują, że od przyszłego roku taryfy za wodę pójdą w górę. Samorządowcy i mieszkańcy nie kryją oburzenia. - Cofamy się do czasów komuny! – mówią.
- Jak dla mnie, szykowane zmiany w prawie oznaczają po prostu odprowadzanie „haraczu” dla rządu. Pieniądze, zamiast zostawać w samorządzie, pójdą do budżetu państwa - mówi wprost Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli. Włodarz nie ukrywa swojej irytacji planowanymi zmianami w prawie wodnym, które już od przyszłego roku mogą wejść w życie. - Jak wytłumaczymy swoim mieszkańcom wzrost opłat o kilkanaście procent? Bo to przecież na nich spadną przede wszystkim wspomniane podwyżki. I to do nas, a nie do rządu, przyjdą z pretensjami – zaznacza.
- Przedsiębiorcy mówią, że ich stawki mogą wzrosnąć nawet o 800 proc. To kosmiczny wzrost! - komentuje nam Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry. Sami mieszkańcy również nie ukrywają irytacji z powodu podwyżek. - Jak tak dalej będą podwyższać ceny wody, to będzie jak za komuny: ludzie będą kąpać się tylko w sobotę - opowiada nam m.in. pan Leszek Klimaszewski z Gorzowa.
Podatek od wody
Od kilku miesięcy w ministerstwie środowiska trwają prace nad zmianami w prawie wodnym. Jedną z głównych, i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnych zmian, którą odczuć już od przyszłego roku może każdy z nas, są planowane podwyżki za wodę. De facto mają objąć przedsiębiorstwa wodociągowe, jednak w praktyce, jak wiadomo, odbije się to na mieszkańcach.
- To nic innego jak podatek od czerpania wody – tłumaczy nam szczegóły procedowanej ustawy Bogusław Andrzejczak, prezes Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji w Gorzowie. Dziś w północnej stolicy województwa lubuskiego i sąsiednich gminach za produkcję, dostarczenie wody i odbiór ścieków trzeba zapłacić 11,60 zł/m sześc. Na podstawie doniesień medialnych, bo trudno dziś jeszcze o szczegółowe wyliczenia dotyczące nowej ustawy, szef gorzowskich wodociągów szacuje, że podwyżka nie byłaby większa jak około złotówki za m sześc.
Sprawa bulwersuje jednak samych samorządowców, którzy wprost mówią o swego rodzaju „haraczu” dla rządu. - Moim zdaniem jest to robione tylko po to, żeby rząd mógł uzupełnić swoją kasę. I wiadomo, że winę za to, w oczach mieszkańców, ponosić będą gminy, które będą pobierały te opłaty – komentuje Ignacy Odważny, burmistrz Sulechowa. Dlatego, jak zaznacza, sam już teraz informuje w swojej gminie o planowanych zmianach. - I o tym, kto za nie odpowiada i dokąd te pieniądze będą trafiać – zaznacza.
- To dziwna sytuacja – mówi Bernard Radny, burmistrz Babimostu. - Do tej pory to w gminach ustalane były podwyżki, ale zazwyczaj – jak u nas – były to kwoty rzędu kilkunastu groszy. Często długo dyskutowaliśmy, czy podnieść opłaty za wodę np. o 2 proc. Teraz będzie się to odbywało odgórnie. Po wprowadzeniu podwyżek, jakie planuje rząd, ludzie będą zapewne obwiniali o nie urzędy gmin, myśląc, że pieniądze z tych podwyżek trafią do gminnych budżetów. A tak przecież nie będzie, bo my, jako gmina, będziemy musieli całość przekazać do budżetu państwa. No, ale to nam się oberwie... – opowiada burmistrz.
Straci obywatel
- Jeśli samorządy wyłożą pieniądze za mieszkańców, to nie zrobią np. remontów dróg. W ogólnym rozrachunku i tak poszkodowany jest obywatel – komentuje Grzegorz Musiałowicz, radny miejski z Gorzowa. Jego zdaniem podwyżka opłat za korzystanie ze środowiska ma choć w części pokryć wydatki na świadczenia w programie „Rodzina 500+”. Jerzy Fabiś, burmistrz Kargowej, wylicza z kolei, że w jego gminie po rządowej podwyżce woda będzie droższa o 1,64 zł. - To naprawdę duża podwyżka, która najbardziej do-tknie wieś. Przecież właściciele gospodarstw rolnych, hodowcy, zużywają codziennie mnóstwo wody niezbędnej do prowadzenia prac. Gmina będzie pobierała opłaty, które dla wielu będą zbyt wysokie, i wiadomo komu winę za to przypiszą. Swoją drogą, jeśli podliczyć taki ryczałt za mieszkańca, to w skali kraju w ciągu roku wychodzą naprawdę duże pieniądze – zaznacza w rozmowie z „GL” J. Fabiś.
Ministerstwo środowiska argumentuje z kolei, że zmiana prawa jest po prostu konieczna, chodzi bowiem o wdrożenie narzuconych nam już wcześniej unijnych dyrektyw, które w teorii mają doprowadzić do bardziej racjonalnej gospodarki wodą. - Nie jesteśmy jeszcze w tak dobrej sytuacji, by znieść tak duże podwyżki – mówi jednak prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki. – W Zielonej Górze wydaliśmy setki milionów złotych na inwestycje wodociągowe i kanalizacyjne. Obiecaliśmy mieszkańcom, że podwyżki wody nie będą większe niż 5 procent rocznie. Jeśli jednak rząd wprowadzi podwyżki, które przygotowuje, nie uda się nam tej obietnicy dotrzymać. Martwią się też przedsiębiorcy, podkreślając, że ich stawki mogą wzrosnąć nawet o 800 procent – podkreśla Kubicki.
- Taki model ponoć funkcjonuje na Zachodzie. Jednak ja uważam, że w naszym kraju nie można wprowadzać wszystkiego, co funkcjonuje na Zachodzie. Dlaczego? Bo tam są zupełnie inne zarobki niż u nas – komentuje z kolei burmistrz Babimostu. Jak dodaje prezydent Zielonej Góry, najgorsze jest to, że w ślad za wodą pójdą kolejne podwyżki. – Bo przecież wszyscy zaczną podnosić ceny... – zaznacza.
Jak za komuny
Co na to sami mieszkańcy? - Niech się lepiej ta Unia nie wtrąca do naszych cen, a rząd też niech da spokój. Ciągle tylko
podwyżki i podwyżki. Ile można?! – denerwuje się m.in. pani Anna z Nowej Soli. - Jak tak dalej będą podwyższać ceny wody, to będzie jak za komuny i ludzie będą kąpać się tylko w sobotę - mówi Leszek Klimaszewski z Gorzowa. W jego domu mieszkają dwie osoby. Ze szczegółowych wyliczeń na druczku za czynsz wynika, że co miesiąc za samą tylko wodę w jego gospodarstwie rachunek za zimną wodę (podgrzania nie liczymy) wynosi prawie 65 zł. Jeśli więc założymy, że podwyżka mogłaby być nawet 25-procentowa, to rachunek w domu pana Leszka może wzrosnąć o ponad 16 zł.
Zmiany oznaczają „haracz” dla rządu
- Wracamy do starych rozwiązań rodem z PRL. Wtedy też wszystko regulowało odgórnie państwo – mówi w rozmowie z „GL” Wadim Tyszkiewicz
Rząd zapowiada nowe prawo wodne, które wiąże się m.in. z kontrolą taryf za wodę w gminach w całej Polsce...
Ingerowanie państwa w samorząd jest absurdalne – jako wójtowie, burmistrzowie i prezydenci mówimy o tym od lat. Teraz nasila się to jeszcze bardziej, wracamy widać do starych rozwiązań z czasów PRL. Wtedy też wszystko było odgórnie regulowane.
Ministerstwo stoi jednak na stanowisku, że zmiana prawa zablokuje niekontrolowane do tej pory podwyżki cen wody przez rady gmin, które nie zawsze były uzasadnione ekonomicznie.
Tak, tak, doprawdy wielcy wybawiciele i łaskawcy... Zapominamy chyba jednak, że w Polsce jest ponad 2500 gmin, małych i dużych, o różnych budżetach, różnych zasobach, w końcu różnych zasadach ustalania cen za wodę. Spółki wodociągowe są własnością samorządu i to w interesie samego samorządu jest działać racjonalnie, bilansować ponoszone koszty.
No właśnie. Rząd twierdzi, że koszty nie zawsze były uzasadnione, że czasami mogły być specjalnie zawyżane, by na wodzie po prostu zarabiać...
Absurd. Na jakiej niby podstawie opierają się takie twierdzenia? To prosta ekonomia: jeśli są koszty, to trzeba je bilansować, bo inaczej popada się w długi. Owszem, bogate gminy być może stać na to, by do wody dopłacać dodatkowo ze swoich budżetów, wiele jest jednak biednych, które nie mogą sobie na to pozwolić. I nie chodzi tu o żadne zarabianie, ale wyrównanie wydatków. Teraz, gdy ceny wzrosną, i to bardzo drastycznie, znów trzeba będzie to jakoś zbilansować. Jak? Przez podwyżki. Zapłacić będzie musiał szary Kowalski. Oto efekt zmian.
Obawiacie się, jako samorządowcy, że to na was spadnie cała wina za podwyżki?
Ależ tak właśnie będzie. Bo do kogo przyjdzie mieszkaniec danej gminy po tym, gdy zobaczy na rachunku podwyżkę? Nie do ministra, ale do nas czy do radnych.
Obecny system jest dobry?
Od tego jest samorząd, by samemu decydować o swoich sprawach. Dam przykład Nowej Soli: w mieście i okolicy zrealizowaliśmy w ostatnich latach inwestycje wodno-kanalizacyjne za blisko 150 mln zł. Pieniądze dostaliśmy z Unii Europejskiej, która jednak narzuciła konieczność liczenia amortyzacji. Nie jest to może koszt bezpośredni, ale naliczamy ją tak, aby była jak najmniej bolesna finansowo dla mieszkańców. Dzięki temu możemy też inwestować w tzw. odtwarzanie majątku, remonty, naprawy itd. Bo skądś pieniądze na naprawę rur trzeba przecież brać. Mam wrażenie, że ceny do tej pory i tak już balansowały na granicy poziomu akceptowalności przez naszych mieszkańców. Jak teraz wytłumaczymy wzrost o kilkanaście procent? Dla mnie zmiany oznaczają odprowadzanie „haraczu” dla rządu. Pieniądze, zamiast zostawać w samorządzie, pójdą do budżetu państwa.
Zamierzacie, jako samorządowcy, apelować jakoś do rządu?
Jako Zrzeszenie Gmin Województwa Lubuskiego na pewno napiszemy protest, który wyślemy do rządu, przyłączymy się także do apelu Związku Miast Polskich. Mam nadzieję, że w Sejmie jeszcze przyjdzie czas na refleksję i uda się powstrzymać to szaleństwo.