Chcą sprzedać parking za 800 tys. zł. Miasto daje połowę tej kwoty
Po blisko 50 latach rodzina Nowackich odzyskała tereny w centrum Łomży, z których wywłaszczyła ich komunistyczna władza. Teraz 70-letni Janusz Nowacki i jego rodzeństwo chcą sprzedać ten teren miastu. Władze są chętne, ale nie spełniają oczekiwań finansowych właścicieli.
Sprawa dotyczy terenów przy ul. Nowej 2 w Łomży. Obecnie to ścisłe centrum miasta. Znajduje się tu budynek byłego Urzędu Wojewódzkiego, a także filharmonia i parking. Jednak już wkrótce może pojawić się problem, by się do tej filharmonii oraz instytucji znajdujących w budynku dawnego UW dostać. Rodzina Nowackich ogrodziła bowiem prawie 1500 mkw. terenu - to praktycznie cały parking. Teren ten należy bowiem do nich.
W latach 70-tych miał tu stanąć rodzinny dom Nowackich, a koło niego zaplanowany był piękny ogród. Jednak komunistyczna władza odebrała ten teren rodzinie. I dopiero kilka lat temu Nowackim udało się tę ziemię odzyskać. Należy ona obecnie do sześciorga rodzeństwa. Rodzina chce sprzedać ten teren miastu.
- Widzimy realną potrzebę, aby miasto wykorzystywało ów teren dla dobra mieszkańców. Chcemy to w końcu uregulować. Mamy swoje lata, zdrowie już nie te... - wyjaśnia Janusz Nowacki z Zambrowa, który reprezentuje rodzeństwo.
Negocjacje z władzami miasta prowadzą już od kilku lat, teraz z kolejną ekipą rządzącą.
Nie było zmiłuj się
Rodzina Nowackich została wywłaszczona na początku 1970 roku. Nie mieli możliwości negocjacji. Teren, który wówczas należał do nich, miał około 2 tys. mkw. Gdy władza komunistyczna chciała, obywatel nie miał nic do powiedzenia. Tak też było i w ich przypadku.
- To było wręcz siłowe postępowanie - wspomina Janusz Nowacki. - Zostaliśmy wywłaszczeni na mocy ustawy, która wówczas obowiązywała. Władza tłumaczyła, że chce budować bloki z wielkiej płyty. Na naszej ziemi miało powstać wysokie, mieszkaniowe budownictwo. Musieliśmy się zgodzić, mimo, że nie chcieliśmy.
Ziemia należała do rodziców sześciorga rodzeństwa. Nowackim zaproponowano symboliczną złotówkę. Gdyby to przeliczyć na obecnie obowiązujący nominał, za każdy metr ziemi otrzymali 3,60 zł.
- Wartość jednego metra była taka, jak wartość jednej czekoladki, która nazywała się Danusia - uśmiecha się Nowacki. - To była taka malutka czekoladka, która kojarzy mi się z dzieciństwem. I tak samo malutko za tę ziemię dostaliśmy.
W ocenie rodziny, kwota zaproponowana przez komunistyczny reżim była poniżająca.
- Zostaliśmy potraktowani tak, jakby jeszcze pies musiał sam zapłacić za kość - mówią. - Ale nie było wyjścia, to był przymus. No ale może jeszcze nie mielibyśmy żalu, żeby na naszej ziemi faktycznie powstało osiedle dla ludzi. Tak się jednak nie stało. Władza w tamtym okresie była bardzo arogancka. Czuła się swobodnie, uważała, że wszystko jej wolno. Oni chyba sądzili, że w naszym kraju przez tysiąc lat będzie ten socjalizm komunistyczny, więc zabierali ludziom, co im się podobało - irytuje się Nowacki.
W efekcie na działce przylegającej do ziemi Nowackich został zbudowany czteropiętrowy, rządowy gmach - Urząd Wojewódzki i sala widowiskowa. A na działce Nowackich utworzono parking dla urzędników. Działo się to w 1975 r., w momencie gdy powstawało województwo łomżyńskie.
- Zmieniono całkowicie przeznaczenie naszej ziemi - kwituje rodzina.
Sprawiedliwość musi być!
Ustawa wywłaszczeniowa mówiła jasno, że jeśli nie zrealizuje się inwestycji, pod którą wywłaszczono teren, to taka ziemia powinna zostać oddana właścicielom. Władze jednak nie informowały o tym obywateli.
- To też i nasza niewiedza - przyznaje Nowacki. - Ale władza powinna wystąpić z zapytaniem do właścicieli, czy oni chcą tej ziemi z powrotem, czy też nie. A tego nie dopilnowali, no i my też nie. Dopiero po latach... No ale sprawiedliwość chyba musi być? - pyta retorycznie.
Wtedy Nowaccy nie dostali żadnej informacji, że przeznaczenie ich ziemi uległo zmianie. Dowiedzieli się o tym dopiero wtedy, kiedy budynek Urzędu Wojewódzkiego był już w fazie realizacji.
- Wtedy zorientowaliśmy się, że to nie są żadne budynki mieszkaniowe. Ale niestety jeszcze nie widzieliśmy, że w związku z tym należy nam się zwrot ziemi. Dopiero gdy skończyłem średnią szkołę i zacząłem się wgłębiać w ustawię, dowiedziałem się o tym. No i wówczas zaczęliśmy się starać o zwrot - mówi Nowacki.
Chcą 800 tys. zł, miasto daje połowę
Ziemię udało się rodzinie odzyskać dopiero w 2014 roku. Od razu wystąpiła do władz miasta z zapytaniem, czy nie chcą odkupić terenu. Ówczesny prezydent Mieczysław Czerniawski (SLD) zgodził się na odkupienie od Nowackich jedynie 440 mkw., na których znajdował się chodnik i trawniki. Bez tej ziemi władze nie mogłyby prowadzić remontu filharmonii.
- Zakupem całości władze miasta nie były zainteresowane - wspomina Nowacki.
W 2015 roku rodzina teren zagrodziła. Choć trzeba przyznać, że gdy trzeba było, udostępniała go jako parking na przykład dla ekip remontujących filharmonię. Rozważali też sprzedaż tej ziemi dla Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa czy KRUSU, a nawet osobie prywatnej. Miejscowy plan zagospodarowania terenu nie wyklucza bowiem postawienia tam piętrowego budynku.
- Najbardziej nam jednak zależy, aby nasz teren nabyło miasto - nie ukrywają Nowaccy. - Tyle że nie możemy się dogadać w kwestiach finansowych.
Nowaccy chcą za swoją ziemię 800 tys. zł, zaś władze miasta mogą zainwestować zaledwie 400 tys. zł.
- Teren ten zostanie wykupiony przez miasto w momencie otrzymania na ten cel środków od wojewody podlaskiego i osiągnięcia porozumienia co do jego ceny z obecnymi właścicielami - wyjaśnia Łukasz Czech z Urzędu Miejskiego w Łomży.
Teren, póki co, dalej jest zablokowany, a cierpią na tym kierowcy oraz petenci, którzy nie mogą dojechać np. do biur Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, znajdującej się w budynku byłego urzędu wojewódzkiego. A sytuacja z parkowaniem łomżan jeszcze się pogorszy w momencie, kiedy zostanie oddana do użytku wyremontowana filharmonia, która nie ma swojego parkingu.
Wkrótce ma dojść do kolejnego spotkania Nowackich z prezydentem Łomży. Czy uda się w końcu dojść do porozumienia, to się okaże. Problem jest bowiem w tym, że każda ze stron szacuje wartość ziemi według własnego przelicznika.