Chcą, żeby dzieci nieszczepionych nie przyjmowano do żłobka i przedszkola. Część rodziców jest oburzona
Akcja: „Szczepimy, bo myślimy” zatacza coraz szersze kręgi także w Krotoszynie. Lekarz Maciej Hoffmann i Ewa Ratajczyk, położna z przychodni „Familia” w Krotoszynie zachęcają do podpisywania projektu obywatelskiego. Głosy mieszkańców w tej sprawie są jednak mocno podzielone.
"Szczepimy, bo myślimy" to akcja zainicjowana przez dwóch wrocławian: Roberta Wagnera i Marcina Kostkę. Obaj widząc ofensywę ruchu antyszczepionkowego i jej coraz bardziej odczuwalne, negatywne skutki, napisali obywatelski projekt ustawy.
– Mówiąc krótko – istotą projektu jest wprowadzenie jasno postawionej zasady, adresowanej do rodziców małych dzieci: „Nie chcesz szczepić swojego dziecka? OK. Ale nie wymagaj, byśmy je przyjęli do żłobka lub przedszkola, gdzie może być zagrożeniem dla innych dzieci”
– mówi Maciej Hoffmann, lekarz rodzinny z przychodni „Familia” w Krotoszynie.
To właśnie w tej przychodni mieszczącej się przy ul. Mickiewicza 21 można składać podpisy pod projektem ustawy.
Tymczasem tylko w 2018 r. w Krotoszynie 14 rodzin odmówiło szczepienia swoich dzieci. Zdaniem krotoszyńskiego sanepidu, nie pomagają ani upomnienia, ani monity do wojewody wielkopolskiego, ani tym bardziej grzywna. Antyszczepionkowcy idą w zaparte, powołując się na różnego typu medialne doniesienia, które w większości nie mają nic wspólnego z prawdą.
Po opublikowanym na stronie Krotoszyn.NaszeMiasto.pl artykułu o akcji, w sieci zawrzało. Przeciwnicy obowiązkowych szczepionek mówią wprost:
– Myślimy i dlatego nie szczepimy. Dlaczego tak się boicie? Przecież jesteście zaszczepieni
– pisze jedna z internautek.
Inni dodają: – Weźmiecie odpowiedzialność za powikłania poszczepienne? Już raz z dzieckiem przesiedziałam miesiąc w szpitalu po szczepieniach. Jesteśmy wolnymi ludźmi i nikt nam nie powinien narzucać czy szczepić, czy nie.
Niektórzy są bardzo dociekliwi:
– W jaki sposób weryfikujecie, czy dane dziecko jest uczulone na składniki szczepionki, którą podajecie?
- pyta.
Przeciwnicy szczepień nie rozumieją również tego, dlaczego dzieci bez szczepień nie mogłyby być przyjmowane do przedszkoli.
– Życie to sztuka wyborów, ale ten projekt odbiera, de facto, wybór rodzica bo inaczej nie zostanie przyjęte dziecko do przedszkola czy szkoły. Inna kwestia, w jaki sposób dziecko niezaszczepione stwarza zagrożenie dla dzieci zaszczepionych? To jest absurd. Dlaczego proponuje się rozwiązania, których nie ma w całej Europie? Tam przymusu nie ma! Wszyscy straszyli tą ustawą środowiska NOP, jakby było w niej coś strasznego, a tam tylko było mowa o dobrowolności szczepień i kontrolowania tych szczepionek i dokładnych badań, czy nie ma przeciwskazań do podania szczepionki. Większość dzieci w Polsce i tak jest szczepiona, więc o co chodzi? Jakby wprowadzono dobrowolność, to nagle większość przestałaby się szczepić? – pyta inny internauta.
– Mam taką propozycję. Jeśli dowolny rodzic przyjdzie do pana z takim oto oświadczeniem: "Ja niżej podpisany lekarz podaje szczepionkę z takiej serii i nie widzę przeciwskazań do jej podania oraz nie ma żadnych skutków ubocznych zagrażających życiu i zdrowia dziecka. W wypadku pojawienia się skutków ubocznych, to zobowiązuje się bez rozpraw sądowych wypłacenia odszkodowania w wysokości np. 40 tysięcy złotych na możliwą rehabilitację". Takie postawy są rzeczą normalną w każdym „cywilizacyjnym kraju” np. USA, czy Europie Zachodniej. Jak pan się na takie coś zgadza, to mogę się zgodzić z tym, że pan podchodzi do tej sprawy poważnie – dodaje internauta, zadając wprost pytanie lekarzowi z przychodni Familia.
Oczywiście przychodnia aktywnie włączyła się w rozmowę, akcentując swoje racje. Lekarz Maciej Hofmann twierdzi, że rodzic ma prawo podjąć decyzję o zaszczepieniu, ale ma też prawo podjąć decyzję o niezaszczepieniu.
– Rodzic ma wybór. Natomiast jego decyzja nie może stanowić zagrożenia dla innych, „nie jego”, dzieci. Nie chcę szczepić – moja decyzja, ale muszę ponieść jej konsekwencje. Także te, które wynikają z faktu, że moje dziecko nie żyje w próżni, tylko wśród innych dzieci. Dopóki narażam tylko moje dziecka na jeżdżenie na wózku (jeśli zachoruje np. na poliomyelitis), to tylko moja sprawa. Ale jeśli narażam także inne dzieci - o, to już sprawa całej społeczności, nie tylko moja. I ta właśnie społeczność (czyli np. osoby podpisujące projekt ustawy) boi się, że pomimo zaszczepienia część dzieci tej społeczności nie pozyska odporności. A wtedy - niestety - moje dziecko będzie dla nich zagrożeniem
– mówi lekarz.
Jak dodaje, nikt nikomu niczego nie narzuca. I tak każdy zrobi jak zechce. Ale trzeba się pogodzić z faktem, że inni rodzice mają prawo bać się niezaszczepionych dzieci, gdyż nie wszystkie szczepione dzieci zyskują odporność, kilka procent - niestety - nie.
– Dlaczego mają te dzieci chodzić do jednego żłobka z waszymi, świadomie niezaszczepionymi dziećmi? Macie prawo podjąć taką, a nie inną decyzję, ale musicie liczyć się z jej konsekwencjami. Nie żyjecie w próżni, tylko w społeczeństwie. A to społeczeństwo ma prawo się bronić przez błędnymi decyzjami swych mniej świadomych członków – puentuje Maciej Hoffmann.