- Jak patrzę na Gianluigiego Buffona, to gęba mi się cieszy. Chcę grać tak długo, jak zdrowie pozwoli - mówi bramkarz Legii Warszawa Arkadiusz Malarz.
19 czerwca skończył Pan 37 lat. Czego Pan sobie życzył, zdmuchując świeczki?
Ligi Mistrzów. Fazy grupowej. Żebyśmy powtórzyli to, co przeżyliśmy w poprzednim sezonie. Niesamowita sprawa.
Chcemy znów zagrać w Lidze Mistrzów. Człowiek czuje się w niej doceniony, jak „pan piłkarz”
Tęskni się za nią?
Bardzo. Mimo że zagraliśmy w niej kilka spotkań, to człowiek czuje się spełniony. Czuje się „panem piłkarzem”. Byliśmy w wymarzonej grupie. Ramię w ramię graliśmy z najlepszymi zawodnikami, których wcześniej oglądaliśmy w telewizji. I były mecze, jak u siebie z Realem Madryt i Sportingiem, w których nie ustępowaliśmy. W drużynie powiedzieliśmy sobie, że musimy zagrać w Lidze Mistrzów jeszcze raz. No i zdrówka sobie życzyłem.
Odczuwa Pan swoje lata?
Nie. Wcale. Ktoś pewnie teraz pomyśli, że co ja gadam za głupoty, ale to prawda. Może wyglądam na 37 lat, ale w środku czuję się dużo młodszy. Schodząc z treningu, lubię być zmęczony. Wtedy wiem, że żyję, że dobrze pracuję. Po tej Lidze Mistrzów i drugim mistrzostwie apetyt jeszcze wzrósł. To mnie nakręca. Dlatego byle zdrowie dopisywało, bo jak patrzę na Gianluigiego Buffona, to uśmiecham się sam do siebie. Chcę bronić tak długo jak on.
Trenuje Pan dodatkowo indywidualnie, by zachować taką wyjątkową sprawność?
Tak. Mam swoje ćwiczenia, ale jakie, to zachowam dla siebie. Generalnie w każdym wieku można się czegoś nauczyć.
A Buffon to bramkarski geniusz czy jest przereklamowany?
Ha, ha! Geniusz. Pewnie, że geniusz. Jeden z najlepszych bramkarzy na świecie. W finale Ligi Mistrzów byłem za Realem, ale część mnie chciała, by to on w końcu zdobył to trofeum, o którym marzy. Mam nadzieję, że uda mu się za rok. Zasłużył na nie swoją postawą przez kilkanaście lat. I to nie tylko na boisku. To bardzo skromny człowiek o wielkim sercu.
Kilka analogii do Buffona w Pana przypadku by się znalazło...
Ja jestem zwykły Arek Malarz z Pułtuska, który cieszy się grą w piłkę i się nią interesuje.
Myśli Pan, że bramkarze, którzy dziś mają po dwadzieścia kilka lat, będą potrafili bronić na wysokim poziomie do czterdziestki? Metody treningu i podejście piłkarzy się zmieniają...
Trudno stwierdzić. Ale to fakt, że inaczej się trenuje niż za czasów, gdy ja miałem te dwadzieścia kilka lat czy wcześniej. Myślę nawet, że ta bariera może się jeszcze wydłużyć. Jeżeli bramkarz będzie się dobrze prowadził, to może grać naprawdę długo. Mam taką nadzieję, bo to byłoby fajne.
18-letni dziś Gianluigi Donnarumma odrzucił ofertę przedłużenia umowy z AC Milan. Klub dawał mu ponoć pięć mln euro. Czyli pewnie ktoś daje mu więcej...
Przyznam, że nie oglądałem jeszcze pełnego meczu w wykonaniu tego chłopaka. Słyszałem tylko, że jest dobry. Z tych opinii przypomina mi Ikera Casillasa. Ciekawy jestem, jak rozwinie się jego kariera. Jest bardzo młody, ale to czasami nie ma znaczenia, kto ile ma lat. Dużo zależy od głowy. Jak się ma w niej poukładane i na ile jest się odpornym na stres. Na razie musi być naprawdę utalentowany, skoro tyle się o nim mówi.
A Pan pamięta, jak miał 18 lat?
Nie byłem tak poukładanym człowiekiem jak teraz. To przychodzi z wiekiem i nie tylko w piłce. Jak się jest młodym, to nie myśli się zbyt poważnie o życiu. Liczyło się to, żeby dobrze potrenować, fajnie spędzić czas. Nie było rodziny i obowiązków. Obecnie priorytety się zmieniły.
Swoje Wembley Pan pamięta?
Wembley?
Wembley, Maracanę, Estadio Santiago Bernabéu... Na podwórkach różnie mówiło się na boisko...
Moim był stadion Nadnarwianki Pułtusk. Tam spędzałem najwięcej czasu. Rodzinny dom stoi vis-à-vis boiska, dzielił mnie od niego tylko płot. Mama nie musiała mnie szukać, gdy dowiedziała się, że poszedłem na wagary. Wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Taki byłem, że o niczym innym nie myślałem tylko o tym, żeby jak najszybciej lekcje się skończyły i jak najszybciej znaleźć się na boisku Nadnarwianki. A jak miałem 16 lat, to trafiłem do trzecioligowego Bugu Wyszków. Szybko się to potoczyło i fajnie, że trwa. Daj Boże, żeby jeden albo dwóch z naszych synów, bo mamy z Darią bliźniaki, też grało w piłkę. Mają zadatki. Obaj trenują w mojej szkółce koło Piaseczna. Podczas zgrupowania w Warce zadzwonił do mnie Bruno, chwalił się, że karnego strzelił z „krzyżaka”. To jest gość. On nie ogląda bajek. Taka sytuacja - któregoś dnia wstajemy, ja szykuję się na trening, a on do mnie: „Tatusiu, włącz mecz”. Odpalam, patrzę, lecą powtórki Wisły Płock z Górnikiem Łęczna i finału Ligi Mistrzów Real - Juventus. Pytam, co chce, a on bez wahania: „Wisła - Górnik”. Po chwili dopytuje, czemu Grzegorz Bonin nie gra. Chora rodzina! (śmiech) Choć Bruno i Iwo mają po cztery lata, więc pewnie zainteresowania zmienią jeszcze z dziesięć razy. Ale kto wie?
Będą bramkarzami?
Nie chciałbym. To ciężki zawód. Patrząc na nich obecnie, to widzę, że mają predyspozycje, by strzelać dużo goli lub być dobrymi obrońcami. Dlatego jeśli już, to będę ich namawiał, by byli graczami z pola. Ale jak któregoś dnia przyjdą i powiedzą, że chcą bronić, to ja to uszanuję i pomogę.
Artur Boruc kiedyś powiedział, że bramkarz to najgłupszy zawód świata. Człowiek się rzuca na trawę, czasem tarza się w błocie itd...
To prawda. Głowę wsadza tam, gdzie są nogi innych zawodników... (śmiech)
To czemu został Pan bramkarzem?
W trampkarzach spróbowałem sił w pomocy, ale nie chciało mi się biegać. Wolałem się rzucać. Mimo że tyle razy dostałem piłką w twarz, jak byłem mniejszy to nawet z tego powodu ocierałem łzy, bo bolało, to zawzięty byłem. I ta zawziętość została mi do dziś. Jeszcze jest ta świadomość, fajne uczucie, że jest się tym ostatnim w zespole i spoczywa na tobie większa odpowiedzialność. To mnie od zawsze pociągało.
Gdy Pan zaczął karierę w trzeciej lidze, to wtedy Legia też dominowała w ekstraklasie i grała w Lidze Mistrzów. Marzył Pan o grze przy Łazienkowskiej?
Tak, ale ta droga była długa. Niby z Pułtuska miałem do Warszawy blisko, bo 60 km, w mieście sami kibice Legii, ale na Łazienkowską trafiłem okrężną drogą. Ale cieszę się, że w końcu spełniłem marzenie. Nieważne, kiedy się w Legii znalazłem, ale że w ogóle.
Ciągnie Pana jeszcze za granicę?
Jestem tutaj naprawdę szczęśliwy. Ale lata gry nauczyły mnie, że nigdy nie można zbyt dużo planować. Tutaj mogę się realizować, ale kto wie, czy jak już będę miał 40 lat, to ktoś z zagranicy nie zadzwoni z propozycją rocznej gry tam.
Jest Pan spokojny o to, jak będzie wyglądała drużyna w tym sezonie?
Tak, bo zostaliśmy w tym samym składzie. Pewnie, to się może zmienić, ale nie musi. Może uda się przekonać zawodników, żeby zostali? Może inni nie dostaną ciekawej oferty? Na razie jest gdybanie, a nie lubię plotek.
To wróćmy do tego, co było w poprzednim sezonie. Wydawało się, że po doświadczeniach w Lidze Mistrzów odskoczycie rywalom w Lotto Ekstraklasie. Jednak losy mistrzostwa ważyły się do ostatniej minuty...
Trudno było je zdobyć. Mieliśmy wzloty i upadki, i to wielokrotnie. Jak czasem spojrzeliśmy na tabelę, to nie wierzyliśmy, jak nisko jesteśmy. Jesienią mieliśmy 12 punktów straty do lidera. Większość nas skreśliła. Przyszedł trener Jacek Magiera i tak nas nakręcił, że wygraliśmy ligę. Taki szkoleniowiec to skarb, a tytuł smakował podwójnie. Jasne, nie wygrywaliśmy gładko, zaliczyliśmy kilka wpadek. Ale liczy się osiągnięty cel. Jakbyśmy pięknie grali, a nie zostali mistrzami, to byłoby słabo.
Jak będzie w tym sezonie?
Powtórzę się - chcemy awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Poza tym interesuje nas tylko zwycięstwo we wszystkich rozgrywkach w Polsce. Tu myślę też o Superpucharze, bo tylko jego nie mam jeszcze w dorobku.