Chcę być poetą radości, a nie rozstań i śmierci
Za różne dary jesteśmy mu wdzięczni. Zawsze nas gromadził wokół słowa, kultury, Śląska, wokół przyjaźni - mówił ks. prof. Jerzy Szymik w czasie pożegnania Tadeusza Kijonki. Poeta i społecznik zmarł tydzień temu. Żegnaliśmy Go - naszego Mistrza - na łamach DZ w minioną sobotę oraz w dzień pogrzebu. Dziś wspominają go przyjaciele
W jego twórczości zawsze dominował motyw przemijania i melancholii, ale w ostatnich latach, jakby na przekór ciężkiej chorobie, zapowiedział, że chce być poetą radości, bo życie trzeba brać takie, jakie jest. Trzeba je przeżywać w bliskości i w miłości.
Literaturoznawca, prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz z UŚ
Tak niedawno czytał mi wieczorem swój ostatni wiersz, niezwykły, zatrważający „Linia życia”. Pytał o wrażenie. Było silne! Kompletował tom poezji o Bożym Narodzeniu. To już była nasza rozmowa ostatnia. Jego głos wciąż we mnie wybrzmiewa.
Nikt tak jak on wcześniej o Śląsku nie pisał. Sam twierdzi, że gdyby nie był Ślązakiem, posiadałby inną tożsamość. Może byłby mniej waleczny i mniej twardy w walce o swoje, może nie wpisywałby tak wyraziście i tak niepowtarzalnie znaków swej ziemi, jej ludzi i miejsc w oblicze świata. Kazimierz Kutz napisał nawet, że „Tadeusz Kijonka jest ostatnim na naszym szańcu miłości do swojego”, ale to „swoje” potrafi poetycko przetworzyć w „nasze”, czytelnie i pięknie. Przez wszystkie swoje wiersze pisze poeta własną opowieść o miejscach najważniejszych w jego życiu, jest to zarazem narracja o świecie, o ludziach i o Śląsku, jakiego już nie ma.
Z autentyczną żarliwością w roku 1987 złożył Kijonka pierwszą interpelację poselską, dotyczącą stanu cmentarza Orląt Lwowskich we Lwowie i sytuacji Polaków w ZSRR. W 1991 roku prosił, by 3 maja, w 70. rocznicę wybuchu 3. Powstania Śląskiego, zaprosić do Sejmu RP nielicznych jeszcze żyjących powstańców i „żeby stąd wyszli z podniesioną głową”. Po latach z tą samą żarliwością będzie pisał o „katyńskim lesie” i „smoleńskiej mgle”.
Ksiądz prof. Jerzy Szymik, teolog, poeta
My z Tadziem pochodzimy z dwóch sąsiadujących ze sobą niewielkich miast na ziemi rybnicko-wodzisławskiej. On z Radlina, ja z Pszowa. To są bardzo podobne miasteczka - kopalnie („Marcel” i „Anna”), dawne wielkie sukcesy sportowe (piłka nożna i boks, Radlin też gimnastyka), piękny, sfałdowany, jakby podgórski, krajobraz. Identyczna mentalność, wysokie dane statystyczne dotyczące religijności. Ważne sanktuarium tej ziemi - Matka Boska Pszowska, Uśmiechnięta. Ta wspólnota korzeni bardzo nas do siebie zbliżała. Leśnica, która tamtędy płynie, była dla Tadeusza wyśnioną rzeką dzieciństwa. Płynęła przez niezdewastowany jeszcze industrialnie teren leśno-łąkowy, z kozami, kwieciem, młodością. Tadeusz poeta i Tadeusz Ślązak tam rośli, tam nabierali wrażliwości. I hartu. Radlińska Leśnica jako osobisty biblijny Jordan? A czemuż by nie? Wcielony Bóg chrześcijaństwa ma moc mówić do nas przez miejsca i fakty wcielone w konkret naszego życia.
Red. Maria Pańczyk, senator RP
Był prawdziwym apologetą Śląska i śląskości. Jego zawsze fascynowała kultura, a teraz wszyscy chcą na niej robić swój biznes. Wynajdywał śląskich twórców i popularyzował na łamach miesięcznika „Śląsk”, który z takim trudem wydawał. Pamiętam, jak się zmagał z problemami finansowymi. Byliśmy sobie w tych problemach bliscy, bo ja to samo przeżywałam co rok organizując swój konkurs „Po naszymu, czyli po śląsku”. Cieszę się, że zdążyliśmy nagrodzić Tadeusza tytułem Honorowego Ślązaka 2016 roku. Nie zapomnę jego wzruszenia, gdy mówił, że to najważniejsze dla niego wyróżnienie, bo śląskość i polskość ma wpisane w geny.
Niedawno obdarował mnie swoimi książkami „... na chwilę wspomnień, wzruszeń i refleksji, jak Ślązak Ślązaczce z dobrymi życzeniami i uczuciami przyjaźni”. Żegnam Tadeusza Kijonkę jak przyjaciela jego wierszem, który mnie tak zauroczył: „Gdy swoi cię nie przyjmą/ a obcy wyśmieją/ pójdziemy dalej sami - dziecięca nadziejo”.
Alojzy Lysko, pisarz śląski
Tadeusz bardziej kochał Polskę niż ja, ale w żaden sposób nie odbijało się to ujemnie na naszej wieloletniej współpracy. Bagaż doświadczeń naszych rodzin był inny. Tadeusz, starszy ode mnie o 5 lat, lepiej pamiętał wojnę, cierpienia zadane przez Niemców jego rodzinie. Ja tych cierpień nie doznałem osobiście, moje okaleczenie polegało na tym, że wojna zabrała mi ojca. Początki życiorysów mieliśmy podobne. Najpierw trzeba było mieć konkretny fach, dlatego on został technikiem budowy maszyn górniczych, a ja - technikiem górnikiem, sztygarem. Natura obdarzyła nas niezwykłą, a Tadeusza wręcz genialną, wrażliwością na piękno słowa. Talent Tadeusza do poezji utrwalił Kraków, studia polonistyczne. Moje zamiłowania do literatury polskiej i pisania rozbudziła dąbrowska Sztygarska. On był fachowo przygotowany do pisarstwa, ja tylko intuicyjnie, bo byłem przygotowany do rolnictwa i podziemnej harówki. Połączyły nas Szewczykowe „Poglądy”, gdzie zadebiutowałem w 1965 r. W okresie PRL obydwaj nie chcieliśmy stać na uboczu. On aktywny poeta, redaktor, ja nauczyciel i społecznik, ale krytycznie ocenialiśmy ówczesną rzeczywistość. Za to byliśmy spychani na drugi plan. I wtedy właśnie zakiełkowała w nas owa śląskość, rodzimość. Gorzkim finałem naszego wspólnego dojrzewania była 80. rocznica przyłączenia Górnego Śląska do Polski. Przed Teatrem Śląskim odbywała się rekonstrukcja wkroczenia Wojska Polskiego do Katowic. Pompatyczną uroczystość obserwowała z bliska liczna grupa „namaszczonych przez władzę patriotów”. Tych „gorszych” wepchnięto do ostatnich miejsc. I tam właśnie spotkałem rozgoryczonego Tadeusza.
- Widzisz, Tadku, taka jest Polska, a ty nie dasz sobie na nią nic powiedzieć - zwróciłem się do niego.
- Masz rację - odpowiedział prawie załamany. W tamtym czasie Tadeusz to była postać tragiczna. Jedni mieli mu za złe, że za mało pisze o Śląsku, drudzy spoglądali podejrzliwie, czy aby jakiejś innej opcji nie reprezentuje.
Wiesława Konopelska, redaktor naczelna miesięcznika „Śląsk”
Byłam w pierwszym zespole redakcyjnym „Śląska” i przy wydaniu pierwszego numeru w 1995 r. Nikt z nas nie mógł przewidzieć, czy to się powiedzie i na jak długo. Charyzma Tadeusza sprawiała, że chcieliśmy podjąć to wyzwanie. Napisał manifest, który „wdrukował” nam w serca i mózgi: „Po pierwsze, Śląsk!”. I ten manifest był zawsze z nami, gdy zasiadaliśmy do kolegium redakcyjnego. Celebrował każdy rok istnienia „Śląska”, by wszystkich wokół przekonywać, że takie pismo jest potrzebne, że Śląsk na nie zasłużył ze swoimi problemami i twórcami, swoją historią i kulturą, z Zaolziem włącznie. Zaolzie było jego wielką miłością i zadrą w sercu. I to całe śląskie życie musiało być zapisane na stronach miesięcznika, bardzo tego pilnował. Tadeusz był naczelnym redaktorem przez 17 lat. Potrafił wsparcie dla pisma wydeptać, wyprosić, wykrzyczeć i często był traktowany jak natręt. Zostawił nam „Śląsk” w testamencie i zrobimy, co w naszej mocy, by pismo przetrwało. Słyszymy dużo ciepłych słów, ale poza tym mamy długi i ani grosza na ostatni kwartał tego roku. Chcemy podjąć starania, by „Śląsk” stał się pismem powstającej metropolii, to nasza nadzieja.
Henryk Konwiński, choreograf i reżyser
Tadeusz był moim wielkim przyjacielem. Poznałem go podczas pierwszego przyjazdu na Śląsk w związku z realizacją choreografii w „Fauście”. Czułem się onieśmielony. On był już wtedy znanym poetą, kierownikiem literackim. Po dwóch latach zbliżyliśmy się tak bardzo, że onieśmielenie zniknęło. Miał specyficzne poczucie humoru i dystans do siebie. Uwielbiał opowiadać kawały. Żartował nawet w trudnych sytuacjach. Kiedy się dowiedział, że miałem wypadek samochodowy, mówił do mnie: „Ty mi takich rzeczy nie rób, bo ja muszę zobaczyć, czy roślinka u ciebie zakwitła”. Chodziło o... ogórka, którego dostałem od jego córki. A jednocześnie miał poczucie ważności tego, co robi. Jak był do czegoś przekonany, trudno było go zawrócić z obranej drogi. On mnie namówił na reżyserię „W górę w dół” i „Ad Montes - Balety Tatrzańskie” do muzyki Kilara. Dzwonił do mnie ze szpitala, by przypilnować wszystkie sprawy artystyczne.
Łukasz Goik, p.o. dyrektora Opery Śląskiej
Jeszcze kilka tygodni temu gościliśmy go na widowni podczas kończącej sezon „Aidy”. Gdy mówimy o historii i legendarnych postaciach Opery Śląskiej, od razu pojawia się właśnie on - człowiek niezwykłej wiedzy i talentu, przywołujący wszystkie fakty z dziejów naszego teatru z niemal kalendarzową dokładnością; obsady, spektakle, premiery… a wszystko okraszone stosownym, inteligentnym, czasem dwuznacznym dowcipem. Wielki admirator muzyki Verdiego.
***
Tadeusz Kijonka
(1936-2017) poeta, publicysta, polityk i społecznik. Założyciel Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego w 1992 roku oraz miesięcznika społeczno-kulturalnego „Śląsk”, którego pierwszy numer ukazał się w 1995 roku. Właśnie ten „Śląsk” uważał za swój życiowy sukces. Kierownik literacki Opery Śląskiej w latach 1967-2013, autor utworów scenicznych: „Wit Stwosz” i musicalu „Zaczarowany bal”. Najważniejsza dla niego była jednak poezja od debiutanckich „Witraży” w 1959 r. Autor tomów wierszy, m.in.: „Pod Akropolem”, „Czas zamarły”, „Czas, miejsca i słowa”, „44 sonety brynowskie”, „Słowo w słowo”.
Urodził się w rodzinie od pokoleń związanej z górnictwem. Jednak dom dla Tadeusza Kijonki to również Śląsk, wielkie ukochanie, jego krajobraz, ludzie - jak napisała prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz. W tym domu, zwanym Śląskiem, trwa Polska.