- Chcę wrócić latem do ringu. Już czuję się dużo lepszym zawodnikiem – mówi polski pięściarz wagi ciężkiej Izu Ugonoh
Jak z Pana formą?
W święta nie było leniuchowania, wszystko zbalansowałem. Zrobiłem kilka treningów, byłem u rodzinki. Na pięć dni poleciałem do Anglii. Zaplanowałem tam sobie kilka przebieżek i je zrobiłem. Po powrocie wziąłem się do ostrzejszej roboty, trenuję w Gdańsku. Czekam na sygnał od trenera, kiedy mam się pojawić w Las Vegas. I kiedy zaczniemy bezpośrednie przygotowania do walki.
Kiedy znów zobaczymy Pana w ringu?
Nic nie jest potwierdzone, ale celujemy w lipiec lub sierpień. Ten termin by nas urządzał.
Syn trenera Barry’ego pisał na Twitterze, że chcą zestawić Pana z Chrisem Arreolą lub Travisem Kauffmanem. Rywal takiego kalibru będzie dobry na powrót?
Myślę, że tak. To zresztą przeciwnicy, z którymi chciałem walczyć już wcześniej. Obaj mają znane nazwiska i potrafią się bić. Mimo to są dla mnie do pokonania. Chcę dobrze się przygotować i wrócić do gry zwycięstwem z jednym z tych zawodników.
Po emocjonującej wojnie z Dominikiem Breaz-eale’em dostaje Pan dużo propozycji kolejnych walk?
Cały czas są propozycje. Ale liczy się tylko to, co dojdzie do
skutku. Walka z Breazeale’em, mimo że niestety przegrana, otworzyła przede mną wiele drzwi. Zamierzam z tego skorzystać. Na razie skupiam się na przygotowaniach i powrocie do ringu. Wierzę, że później będzie już tylko lepiej.
Ta porażka dała Panu więcej niż wcześniejsze zwygrane?
Tak, absolutnie. Minęły dwa miesiące, a ja cały czas mam nowe, świeże wnioski z niej wypływające. Byłem milimetry od zwycięstwa. Ale gdybym wygrał, nie nauczyłbym się tyle. Uważam, że jestem lepszym zawodnikiem od Breazeale’a. Pokonał mnie, chwała mu za to. Wykorzystał w tej walce swoje doświadczenie. Ringowe cwaniactwo, które przychodzi z czasem. Poza tym na wszystkich płaszczyznach czuję się lepszy od niego. Gdyby doszło do rewanżu, czego bym sobie życzył, np. pod koniec roku, to jestem pewien, że w górę powędrowałaby moja ręka.
Szybki rewanż jest realny?
Jeśli Dominic nie będzie miał zakontraktowanej żadnej dużej walki, to rewanż ma sens. To tylko kwestia tego, gdzie Breazeale będzie plasował się w czołówkach rankingów.
Wielu krytykowało Pana przygotowanie kondycyjne do tej walki. Obok doświadczenia tego zabrakło najbardziej?
Kiedy idziesz na maksa i dajesz z siebie sto procent, walka musi pójść w jedną lub w drugą stronę. Był taki moment, kiedy wystrzelałem się z amunicji. Ale Breazeale leciał wtedy na deski. Ratując się przed upadkiem, złapał mnie w pasie i przewróciliśmy się razem. Wiedział, że jeśli mnie nie powali, będzie po nim. Ten zapaśniczy chwyt zabrał mi resztki sił. Więcej, niż gdybym padł po ciosie. Gościu waży 120 kilo, powalenie przez niego na matę to nic przyjemnego. A przez chwilę walczyłem z nim jeszcze, żeby nie dać się przewrócić. Kiedy wstawałem, wiedziałem już, że się z tego nie odbuduję. Niektórzy mogą mówić, że zawiodła kondycja. Ale ja byłem przygotowany na 10 rund. Nie spodziewałem się tylko, że będę musiał unikać obaleń… (śmiech) Mam świadomość tego, że jest jeszcze wiele elementów, które mogę i muszę poprawić. Nie ma co się zagalopowywać i twierdzić, że przegrałem przez to czy tamto. Ja przyjmuję tę porażkę w pozytywny sposób.
W kolejnych walkach w USA ciśnienie będzie już mniejsze.
Tak, to była też kwestia kontroli, chłodnej głowy. Miałem pierwszą walkę w Stanach i chciałem pokazać wszystkim, co potrafię. Prawda jest taka, że umiem wiele. Ale kiedy człowiek za bardzo chce, to nie wychodzi. Wnioski z tej walki przydadzą się w przyszłości. To lekcja, którą musiałem odrobić. Jasne, boli mnie ta porażka. Nie powiem, że wstałem rano z łóżka i byłem z siebie zadowolony. Przeciwnie, bardzo długo czułem zawód. Byłem lepszy, ale zabrakło milimetrów, przegrałem. Czasem trzeba się zmierzyć z takimi sytuacjami. Nie tylko w sporcie, ale też w życiu. Staram się przekuć to na pozytywy. Ta walka wiele mnie nauczyła jako pięściarza i człowieka.
Prawdziwego mistrza poznaje się po tym, jak wraca po porażce?
Nie wiem, czy wychodzę z takiego założenia. Wiem, jakie to uczucie, kiedy człowiek jest zawiedziony. Dałem z siebie sto procent, miało być pięknie, ale nie zawsze tak wychodzi. Po porażce trzeba zweryfikować wiele spraw. To kluczowy moment dla sportowca. Można stwierdzić, że kamery kłamią, i niczego się nie nauczyć. Można stwierdzić, że jest się beznadziejnym, zawinąć wrotki i pójść do domu. Ale nie o to chodzi. W życiu też raz idzie lepiej, raz gorzej. Nie oznacza to, że trzeba się zatrzymywać i załamać porażkami.
Amerykańscy dziennikarze i kibice byli pod wrażeniem waszej walki. Zyskał Pan wielu fanów?
Owszem, było dużo wsparcia. Dostałem wiele wiadomości od zawodników i kibiców, którzy oglądali tę walkę. Byli bardzo podekscytowani tym, co wydarzyło się w ringu. Boks to moja forma ekspresji. Mocno pracuję nad tym, by składane przeze mnie kombinacje były piękne. W walce z Breazeale’em pokazałem tego namiastkę. Ludzie zobaczyli większą cząstkę mnie. Tak powinno być. Można walczyć totalnie asekuracyjnie i nie dostać po głowie. Można też pokazać fanom trochę więcej. Nie będę oceniał, która opcja jest lepsza. W końcu nie osiągnąłem w tej walce tego, co chciałem. Bo nie chciałem przegrać w ładnym stylu. To sport, zwycięstwo jest dla mnie najważniejsze. Mogłem bardziej skupić się na tym, żeby wygrać, a nie na pokazaniu, że dobrze boksuję. Gdybym miał takie nastawienie, byłoby więcej chłodnej głowy, a walka mogłaby się potoczyć inaczej. Ale to już przeszłość, nie zmienię tego. Czekam na to, co przede mną. Dałem sobie trochę czasu na odpoczynek. Czekałem na moment, w którym zatęsknię za mocnymi treningami, żeby z nową energią ruszyć do gymu. Ten czas nadszedł. Jestem podekscytowany tym, co będzie dalej. Jeszcze nie rozpocząłem porządnego obozu, a już czuję się dużo mądrzejszym i lepszym zawodnikiem.
Światowa czołówka nie jest dla Pana tak daleko, jak niektórym się wydawało?
Tak. Mam duży zasięg ramion, potrafię niwelować przewagę wzrostu nawet dwumetrowych zawodników. Umiem mocno uderzyć. Potrafię boksować, pora częściej to wykorzystywać. Wiele zależy od następnego przeciwnika, ale jest sporo opcji. Nie doszedłem do ściany, mogę poprawić jeszcze wiele elementów. Mając dobry camp, podczas którego poprawimy luki w moim boksie, będziemy mieli świetny materiał na kolejny pojedynek.
Skupia się Pan głównie na rynku amerykańskim czy byłby zainteresowany występem np. na gali Polsat Boxing Night?
Interesują mnie przede wszystkim sensowne walki. Nie przykładam dużego znaczenia do tego, gdzie się odbędą. Chodzi o to, by każdy kolejny pojedynek wnosił coś do kariery. Nie mam już czasu do zmarnowania i nie chcę tego robić. Dopiero przy starciu z poważnym przeciwnikiem przychodzi duża ekscytacja walką. A dlatego boksuję. Zbyt długo nie miałem poważnych sprawdzianów z zawodnikami, którzy dobrze przygotowaliby mnie do starcia ze światową czołówką. Prawda jest taka, że mogłem mieć kilka walk z rywalami dobrymi, ale nie tak jak Breazeale. Wystudziłyby one mój poziom emocji w takich pojedynkach. A głowa jest przecież najważniejsza. Wtedy mógłbym sobie poradzić lepiej. Ale nie mogliśmy odrzucić propozycji walki z Dominikiem. Cóż, takie jest życie. Lepiej uczyć się na cudzych błędach. Swoje pozostają jednak w pamięci na dłużej.
A gdyby jakiś czas temu zadzwonił do Pana Mateusz Borek i zaproponował walkę z Tomaszem Adamkiem?
Teraz wychodzę z takiego założenia, że najpierw zadzwoniłbym do trenera. Mamy troszkę inne podejścia. On patrzy na wszystko z boku i jest ode mnie trochę rozsądniejszy. Ja zawsze kierowałem się w życiu pasją. Szczerze mówiąc, nie myślałem nigdy o takiej walce. Nie wydaje mi się, żebym dostał taką propozycję. Gdyby tak się stało, naprawdę nie wiem, co bym zrobił. Myśleliśmy, że kariera Adamka już się zakończyła, ale pod względem czysto sportowym „Góral” to wciąż zawodnik z nazwiskiem. Dlatego byłbym głupi, gdybym nie chciał takiej walki – z całym szacunkiem dla umiejętności Tomka. Ale nie sądzę, żeby do niej doszło.