Chcę wiedzieć. Opowieść o dobrym człowieku
Hej przygoda, czasu szkoda! Usłyszałem na dachu więzienia w Aleksandrii od mojego towarzysza niewoli. Żar lał się z nieba. Byliśmy skuci (ze sobą) kajdankami i czekaliśmy na przesłuchanie. Kilka minut wcześniej siedzieliśmy jeszcze pod ścianą w brudnej, ciemnej celi razem z kilkudziesięcioma rzezimieszkami. Jednemu z nich strażnicy odebrali metalową zbroję na rękę z wystającymi z niej szpikulcami długimi na ponad 20 cm. Nie było wątpliwości, że wieńczący ją trójząb służył do zabijania ludzi. Nie polubili nas. Na szczęście w porę dostrzegli to strażnicy. Gdy zapachniało linczem wyprowadzono nas z celi na dach.
Wpadliśmy na ulicy. W Egipcie wojskowa junta obaliła demokratycznie wybrane władze. Wprowadzono stan wyjątkowy. Było już po zmroku. Trwała godzina policyjna, ale na ulicach Aleksandrii tłumy ludzi. Wieczorna sjesta. Nas jednak, od razu wypatrzyli miejscowi ormowcy popierający reżim - Baltadżija jak ich tam nazywano. Zatrzymali i oddali w ręce policji.
W gabinecie, zza biurka zawalonego stosem nikomu nie potrzebnych papierzysk ledwo było widać prokuratora. Siedzący obok tłumacz zapisywał wszystko ręcznie, bo ani on ani prokurator nie mieli do dyspozycji żadnej elektroniki.
Nazwisko! Zaczął prokuratur: Przemysław Marek Szewczyk - zgodnie z prawdą odpowiedział oskarżony. Jeśli ktoś pamięta scenę z filmu „Jak rozpętałem II wojnę światową”, kiedy Kociniak powtarza esesmanowi nazwisko: Grzegorz Brzę-czysz-czy-kie-wicz”, ten może sobie wyobrazić ciszę jaka zapanowała gdy Przemek wymówił swoje imię i nazwisko. Najpierw - jak w filmie - tłumacz zamilkł a potem wijąc się w mękach próbował je wymówić. Oczywiście poległ.
Oskarżono nas o złamanie godziny policyjnej ale również, co było dość zaskakujące, o próbę zniszczenia państwa egipskiego. Podobne zarzuty dostali w tym samym 2013 r. Peter Greste, Mohamed Fahmy i Baher Mohamed - dziennikarze katarskiej telewizji Al-Jazeera. Pierwszy wyszedł po 400 dniach, pozostali po 2 latach.
Przemysław Marek Szewczyk najbardziej bał się jednak, że w polskich mediach będzie o nim głośno, o wszystkim dowie się jego przełożony metropolita łódzki (dziś krakowski) abp Marek Jędraszewski i już nigdy nie zezwoli mu na podobne eskapady. Umówiliśmy się więc, że na łamy trafię tylko ja. Tak było, a ksiądz z miasta Łodzi mógł dalej, w kolejnych latach, po cichu i krok po kroku organizować pomoc: Dla chrześcijan, ale też muzułmanów w umęczonej wojenną pożogą Syrii. Dla uchodźców w Libanie a w końcu uciekających przed nędzą i przemocą naszych czarnych braci z Afryki. Dla nich założył Stowarzyszenie Dom Wschodni i dla nich wynajął dom w Tunisie. Dał im wiarę i nadzieję. Niedawno ks. Przemek zgodził się być naszym publicystą w „Gazecie Krakowskiej” a dzisiaj debiutuje w „Dzienniku” jako reporter. Muszę przyznać, że takich reporterów w Polsce już nie ma.
No to hej przygoda! Dobry człowieku!