Chcemy zimowych igrzysk, a poziom trzymają tylko skoki

Czytaj dalej
Fot. Paweł Relikowski
Jakub Guder

Chcemy zimowych igrzysk, a poziom trzymają tylko skoki

Jakub Guder

Polacy na zimowych igrzyskach olimpijskich zdobyli zaledwie 20 medali. Dla porównania na letnich aż 273 razy stawali na podium. Z tych 20 prawie połowę (bo aż 9) przywiozło do kraju dwóch sportowców: Justyna Kowalczyk (pięć, w tym dwa złote) i Adam Małysz (cztery, lecz żadnego złotego). Aż 16 krążków to dorobek XXI wieku. Zanim w Salt Lake City na podium stanął Małysz, czekaliśmy na zimowy krążek 30 lat. Przez ostatnie 15 lat zdobywaliśmy medale tylko w czterech dyscyplinach: w skokach narciarskich, łyżwiarstwie szybkim, biegach narciarskich i biathlonie (srebro Tomasza Sikory w Turynie 2006). Na igrzyskach w Soczi w 2014 roku dyscyplin było aż 15. W ostatnich dniach zachwycamy się formą naszych skoczków narciarskich, ale w innych dyscyplinach zimowego pucharu świta właściwie nie istniejemy. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

Wracają marzenia o organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w Karkonoszach, a nasi skoczkowie zdominowali zawody Pucharu Świata jak nigdy dotąd. Kiedy jednak patrzymy na rywalizację w innych zimowych sportach, to Polaków tam zwyczajnie nie ma. Nie liczymy się, choć nasi sąsiedzi radzą sobie świetnie. W którym miejscy tak naprawdę jesteśmy? Dlaczego jesteśmy gorsi od Słowaków, Czechów czy Słoweńców? Co stało się zimowym sportem na Dolnym Śląsku?

Polski biathlon panów skończył się właściwie po odejściu na sportową emeryturę Tomasza Sikory. Mistrz świata z 1995 roku i wicemistrz olimpijski z Turynu nie pozostawił po sobie godnego następcy. Dość powiedzieć, że gdy dwa lata temu w Dusznikach-Zdroju zorganizowano na Jamrozowej Polanie IBU Cup, Puchar Międzynarodowej Unii Biathlonowej (dawniej Puchar Europy), to jedyny Polak, Łukasz Szczurek, zajął 40. miejsce, a przecież to zawody trzeciego sortu.

Kiedy nasza sztafeta podczas niedawnych zawodów Pucharu Świata w Ruhpolding pierwszy raz od pięciu lat nie została zdublowana, portal biathlon.pl od razu to odnotował. U pań jest lepiej, chociaż nie idealnie. Mamy zawodniczki, które regularnie punktują w PŚ. Krystyna Guzik w poprzednim sezonie Pucharu Świata była 10. Monika Hojnisz to medalistka mistrzostw świata. Doświadczona Magdalena Gwizdoń stawała na podium Pucharu Świata.

Po odejściu na emeryturę Tomasza Sikory sukcesów w męskim biathlonie nie mamy. Lepiej wypadają panie, choć medal igrzysk to raczej odległa sprawa...
Paweł Miecznik Kiedy chodzi o narciarstwo alpejskie, to dzieci i młodzież mamy uzdolnioną. Problem zaczyna się później, gdy trzeba przejść do wieku seniora. W tej chwili kadry narodowej nie ma. Polski Związek Narciarski postanowił ją odmłodzić

Mamy też zaplecze - także na Dolnym Śląsku. Wspomniane już Duszniki-Zdrój reklamują się jako „centrum polskiego biathlonu”, chociaż do 2019 roku wyrośnie im silny konkurent w postaci zmodernizowanej Polany Jauszyckiej. Dlaczego zatem nie możemy dorobić się gwiazdy pokroju Czeszki Gabrieli Koukalovej? Brak takiej utalentowanej perełki to jedno, a drugie - ciągłe nieporozumienia w kadrze. Część naszych pań nie może zaakceptować metod trenerskich Adama Kołodziejczyka, opiekuna reprezentacji. Trzeba się dogadać, bo trenować jest gdzie.

W gorszej sytuacji są saneczkarze i bobsleiści. Na Dolnym Śląsku mamy zdezelowany, przed wojną piękny tor w Karpaczu, który jest w fatalnym stanie. Drugi - jeszcze piękniejszy - był w Szklarskiej Porębie, ale po wojnie przestał istnieć.

- Ja zaczynałem w Karpaczu w 1962 roku. Lata 50. i 60. to były czasy, gdy w bobslejowych MP po 40 załóg startowało. Na samym Dolnym Śląsku mieliśmy Śnieżkę Karpacz, Olimpię Kowary, Zapłon Jelenia Góra, Orła Mysłakowice, a poza tym rywalizowały m.in. Dunaj Nowy Sącz, Olsza Kraków czy AZS AWF Warszawa. Pieniądze na niebezpieczne, a kosztowne bobsleje szybko jednak w kraju wstrzymano - opowiadał nam kilka lat temu Andrzej Żyła, olimpijczyk z Innsbrucku (1976), który z tego właśnie powodu przeniósł się na sanki.

Pieniądze do dziś są problemem w tym sporcie, bo nie dość, że trzeba trenować zagranicą, to jeszcze startować na używanym sprzęcie. Dawid Kupczyk - nasz pięciokrotny olimpijczyk - na igrzyskach w Soczi startował razem ze swoją załogą na bobie, którego cztery lata wcześniej używali w kanadyjskim Vancouver Niemcy. Za 40 tys. euro odkupił go rektor katowickiej AWF.

Najbardziej zastanawia jednak sytuacja w narciarstwie alpejskim. Jak się szacuje, że od 2,5 do 4 mln Polaków deklaruje, że jeździ na nartach. Tymczasem nie mamy ani jednego medalu igrzysk olimpijskich. Mało tego - żaden Polak nie wygrał nigdy zawodów Pucharu Świata, nie stawał nawet na podium! Oczywiście potentatami w tym sporcie są Austriacy, Norwegowie, Szwajcarzy, Włosi czy Francuzi, ale gdy spojrzymy na wyniki ostatnich zawodów PŚ, to dość regularnie pojawiają się tam nazwiska reprezentantów krajów zdecydowanie mniejszych od Polski, wydawać by się mogło - z mniejszym potencjałem, zwłaszcza wśród pań. W tej chwili w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej Pucharu Świata są dwie Słowaczki, a Słowenka Ilka Stuhec zajmuje 3. miejsca. W klasyfikacji slalomu 7. jest Czeszka Sarka Strachova, a w zjeździe na 8. pozycji plasuje się reprezentantka Węgier - kraju, który właściwie gór nie ma, bo najwyższy szczyt w tym państwie to mierzący ledwie 1014 m Kekes.

- Dzisiaj to normalne, że na tym najwyższym poziomie jeździ się i trenuje po różnych krajach. Większy problem tkwi gdzie indziej - mamy bardzo zdolne dzieci, ale później nie ma kto wziąć na siebie ciężaru szkolenia. I te talenty nam giną - wyjaśnia Marcin Szafrański, alpejczyk, dwukrotny olimpijczyk z Albertville (1992) i Lillehammer (1994), a obecnie ekspert i komentator Eurosportu. Mówi wprost: reprezentacja narodowa nie istnieje. No i faktycznie, Polski Związek Narciarski postanowił „odmłodzić kadrę”, więc zostali w niej sami kadeci. Nasz najlepszy alpejczyk, 28-letni dziś Maciej Bydliński, został odcięty dwa lata temu od finansowania. Musiał sam szukać sponsorów i na własną rękę próbować startów w Pucharze Świata.

- Może nie jest to już bardzo młody zawodnik, ale właśnie on mógłby pociągnąć za sobą młodych - uważa Szafrański. - Młodzież mamy utalentowaną. To światowa czołówka. Potem trzeba jednak zatrudnić trenerów, mieć jakiś plan na szkolenie. A mam wrażenie, że Polski Związek Narciarski ma niewiele do zaoferowania alpejczykom - dodaje dziennikarz Eurosportu.

A może nie warto inwestować w wiele dyscyplin? Może trzeba się skupić na tym, co nam wychodzi - na przykład na skokach narciarskich. Tam zdobywamy medale - zarówno na mistrzostwach świata, jak i na igrzyskach olimpijskich.

- Fakt, osiągamy sukcesy, ale skokami interesują się tak naprawdę ludzie tylko w kilku krajach na świecie. Równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że powinniśmy zająć się bierkami, bo tam mamy szanse na medal. Skoro Czesi, Słowacy, czy Słoweńcy potrafią osiągać sukcesy w narciarstwie alpejskim, to dlaczego my nie potrafimy czegoś zbudować? - mówi nieco z przekąsem Szafrański. I zauważa, że za pieniądze zainwestowane na przykład w budowę skoczni narciarskiej im. Adama Małysza w Wiśle (to ok. 48 mln zł), można by stworzyć kilka stoków narciarskich.

- Sam prowadzę szkółkę dla dzieci i mam duży problem, żeby na dwie godziny wynająć stok i ustawić dla nich slalom - mówi. Szafrański do pomysłu organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w Karkonszach podchodzi z dużą rezerwą, ale - jak zaznacza - nasze góry dają możliwość przeprowadzenia konkurencji alpejskich. Oczywiście po odpowiednich inwestycjach.

W tej chwili sytuacja jest taka, że dwa lata temu w seniorskich mistrzostwach Polski wystartowało… 7 dziewczyn. Impreza kolidowała z akademickimi mistrzostwami Polski i duża część zawodniczek wolała tam wystartować. Bo lepszy klimat i organizacja...

Jakub Guder

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.