Chciał zostać weterynarzem, teraz pracuje w kabarecie
Robert Motyka pochodzi z Sieniawy Żarskiej, karierę zaczynał jako radiowiec w Jeleniej Górze . Opowiedział nam, jakie były jego początki, oraz dlaczego nie został weterynarzem.
Kim chciał pan zostać w dzieciństwie?
Jak każdy przedszkolak chciałem zostać policjantem, strażakiem, albo żołnierzem. Dopiero później przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zostać weterynarzem. W tamtych czasach byłem zachwycony serialem ,,Wszystkie stworzenia duże i małe’’, gdzie dwóch weterynarzy jeździło do zwierząt i przeżywało różne perypetie. Później poznałem kolegę, który także postanowił zostać weterynarzem. To wszystko sprawiło, że postanowiłem wyjechać z domu rodzinnego i rozpocząć naukę w technikum weterynaryjnym w Jeleniej Górze. Te pięć lat sporo mnie nauczyło. W tym czasie poznałem mnóstwo osób, z którymi do dzisiaj się przyjaźnię. Chociaż zawodowo zajmuję się zupełnie czymś innym, co roku biorę udział w zlotach weterynarzy.
Dlaczego zrezygnował pan z tego zawodu?
Ponieważ po drodze pojawiło się radio i szkoła teatralna. Jednak to radio zwyciężyło i bardzo długo było obecne w moim życiu. W latach 90-tych powstało w Jeleniej Górze radio, które rozłożyło ramiona w moją stronę i powiedziało: chodź! Poszedłem i tam zostałem. Później trochę wędrowałem po Polsce, a w międzyczasie pojawił się kabaret i znowu musiałem wybierać. Muszę przyznać, że miałem wtedy dylemat, jaką drogę wybrać. Wtedy Piotr Bałtroczyk powiedział mi : ty już wybrałeś, to już jest proces, który się dzieje. Wziąłem sobie te słowa do serca i dzisiaj pracuję w kabarecie.
Jak wspomina pan egzaminy do Szkoły Teatralnej we Wrocławiu?
(Śmiech) Jeszcze kilka lat temu odpowiedziałbym, że to jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć w moim życiu. Teraz, z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że te wydarzenia mnie dużo nauczyły. Dla młodego człowieka, który nie dostaje się do wymarzonej szkoły, to były okropne chwile. Pochodzę z Sieniawy Żarskiej i nagle znajduję się we Wrocławiu, pomiędzy tramwajami, na ogromnym dworcu i ... po prostu nie dostaję się na studia. Do tej pory wszystko mi się udawało. To był ogromny cios, bo miałem wtedy tylko 20 lat. Może, gdybym poszedł drogą, którą kiedyś wybrali zawodowi aktorzy i zdawałbym do skutku, dzisiaj byłbym aktorem, lecz nie stałbym w tym miejscu co dzisiaj.
Jak pan poznał Igora Kwiatkowskiego, z którym dzisiaj tworzycie kabaret Paranienormalni?
W Jeleniej Górze uczyłem się w studium fizjoterapii. Któregoś dnia przeglądałem gazetę i trafiłem na ogłoszenie, że w lokalnej telewizji odbywa się nabór do programu satyrycznego. Poszedłem do domu kultury na casting i wśród innych kandydatów był Igor Kwiatkowski. Wspólnie z kilkoma innymi osobami wygraliśmy przesłuchanie, nawet udało nam się zrobić kilka programów kabaretowych. Po tym incydencie los na chwilę nas rozdzielił. Ja wylądowałem w radiu, a Igor w kuchni. Po dwóch latach ponownie na siebie wpadliśmy w Jazz Clubie Atrapa w Jeleniej Górze, gdzie pracowałem jako DJ, a Igor jako kucharz. To tam narodził się pomysł, żeby stworzyć kabaret.
Jak powstał pierwszy skecz?
Nie mieliśmy pojęcia, jak się zabrać do napisania scenariusza do pierwszego skeczu. Wybrałem się do biblioteki i wypożyczyłem poradnik dla początkujących kabareciarzy. Przeczytałem go od deski do deski, i udało nam się napisać pięć skeczy. Naszym zdaniem były najlepsze na świecie, czyli ,,Papieros’’, ,,Gołębie’’ czy ,,Wampir’’.
Dlaczego nosicie za krótkie spodnie?
Chcieliśmy czymś się wyróżniać. Igor Kwiatkowski uwielbia Michela Jacksona, który też nosił przykrótkie spodnie. Do tego dorzuciliśmy trampki i czarne koszule. I ten strój roboczy został z nami do dzisiaj.
Skąd się wziął Kryspin-Cesarz Internetu i Jacek Balcerzak?
Kryspin pojawił się dużo wcześniej, niż trafił do internetu. Gdy wracaliśmy z występu, lub jedliśmy kolację w restauracji, Igor wkładał sobie skórkę od chleba pod górną wargę i mówił coś śmiesznego. Później stwierdziliśmy, że możemy tą postać wykorzystać w kabarecie. Najpierw Kryspin był blogerem, który chciał zniszczyć karierę naszego kabaretu. Dopiero potem zaczął występować w naszych skeczach. Ale jednak życie Kryspina toczy się w internecie. Kiedyś wymyśliliśmy skecz o koniu, który przychodzi do lekarza i mówi, że boi się skakać przez przeszkody. Jednak czegoś w nim brakowało i wtedy wprowadziliśmy wątek Jacka Balcerzaka, który co chwilę miał rozwalać skecz, swoim dziwnym zachowaniem.
Skąd wzięła się nazwa Paranienormalni?
Gdy ktoś, chce zacząć działać w kabarecie to najtrudniejszą rzeczą jest wymyślenie nazwy. Gdy usiedliśmy z Igorem, żeby nadać nazwę naszemu kabaretowi okazało się, że wszystkie fajne nazwy są już zajęte. Wpadliśmy na pomysł, żeby zabawić się słowem. Pierwszą nazwą był ,,Kabaret Tak Sobie’’, ale później zdaliśmy sobie sprawę, że to może źle wyglądać w mediach, gdy ktoś napisze że był na kabarecie Tak Sobie, i jak to będzie wyglądało? Słabo. Więc zadaliśmy sobie pytanie : jacy jesteśmy. Jesteśmy normalni, ale zakręceni w pozytywnym tego słowa znaczeniu, takimi dzikusami, którzy lubią zaszaleć na scenie. Czyli jesteśmy nienormalni, ale było nas dwóch, więc para. I tak zostaliśmy Paranienormalnymi.
Dlaczego Kino Pionier jest dla pana miejscem kultowym?
To zawsze było dla mnie piękne miejsce. Gdy chodziłem do szkoły podstawowej, chodziliśmy na tzw. seanse obowiązkowe. Później kino stało się moim drugim życiem. To tam obejrzałem 16 razy ,,Gwiezdne wojny’’, czy ,,Wejście smoka’’. Z kolegami podrabialiśmy legitymacje szkolne, żeby wejść na film pt. ,,Trybut’’, który był od 18 lat. Po wielu latach udało nam się zorganizować występ naszego kabaretu właśnie w kinie Pionier. Byłem wzruszony, gdy mogłem stanąć na scenie i poczuć jeszcze raz ten klimat i zapach, który towarzyszył mi przez całe dzieciństwo.
Jak powstało Ściernisko?
Od zawsze marzyłem, żeby wystąpić ze swoim kabaretem w Sieniawie Żarskiej, skąd pochodzę. Dlaczego Ściernisko? Bo występujemy na łące, obok remizy, blisko mojego domu rodzinnego. Gdy byłem dzieckiem sam bawiłem się w kabaret z kolegami w wiejskiej świetlicy. Już 3 czerwca spotkamy się po raz drugi i razem będziemy mogli się bawić i śmiać. Mam nadzieję, że te spotkania z fanami będziemy mogli kontynuować co roku, właśnie na swojskim Ściernisku.
Dziękuję za rozmowę.