Chciałem być jak Boniek
– Napisałem piosenkę dla „Grosika”. To będzie hit! – mówi Zenek Martyniuk, gwiazda disco polo.
Grywa Pan jeszcze w piłkę?
Niestety, brakuje na to czasu. Ostatni raz kopaliśmy z dwa lata temu. Wcześniej zdarzało nam się to regularnie. Mieliśmy zwyczaj, że w poniedziałki spotykaliśmy się po weekendowych koncertach. Latem biegaliśmy po boisku przy obiektach Włókniarza, zimą – na hali. Grali z nami moi koledzy, byli jagiellończycy – Jarek Michalewicz, Darek Bayer, Czarek Kulesza.
Na jakiej występował Pan pozycji?
Zazwyczaj byłem napastnikiem. Chwalili mnie za szybkość, technikę też miałem niezłą. Może nie jak Leo Messi, ale brameczki się strzelało.
W dzieciństwie chciał Pan być piłkarzem czy wokalistą?
Futbol kochałem od małego. Zacząłem grać już w Gredelach, wiosce na Podlasiu, w której się urodziłem. Mieliśmy LZS, Ludowy Zespół Sportowy, z którym jeździło się na różne mecze do okolicznych miejscowości. U nas była mała szkoła, ale sport wielbili wszyscy. Pod lasem mieliśmy swoje boisko, o które bardzo dbaliśmy. Postawiliśmy bramki, kosiliśmy trawę, sypaliśmy linie. I grało się tam, aż zaszło słońce. Nawet, jak leżał śnieg. Do dziś pamiętam moją pierwszą piłkę, czarno-białą biedronkę. Kupiłem ją za pieniądze zarobione na wakacyjnym chodzeniu na truskawki i zbieraniu butelek po weselach.
Ile kosztowała?
510 złotych.
Kupa kasy.
Przez wiele miesięcy tę biedronkę oglądałem tylko na sklepowej wystawie. To był skarb. Później pastowałem ją, żeby wyglądała pięknie. Dostałem też szmaciane trampkokorki. Trzecim niezapomnianym prezentem był rower, Wigry 4. Jeździłem nim do kiosku po „Przegląd Sportowy”, 12 kilometrów w jedną stronę.
Przed Euro prorokował Pan, że Polacy „wygrają pierwsze trzy mecze”. I niewiele się Pan pomylił. Jest Pan futbolowym ekspertem?
Za dużo powiedziane. Chociaż po pierwszych pięciu, dziesięciu minutach meczu jestem w stanie wywnioskować, jak skończy się dane spotkanie. Na pewno jednak czuję się wielkim kibicem. Bardzo przeżywam nasze mecze. Krzyczę, denerwuję się. W sumie myślę, że stresuję się bardziej, niż sami piłkarze, którzy biegają po murawie.
W trasie koncertowej zdarza się oglądać mecze? Kazik Staszewski, lider Kultu, opowiadał mi kiedyś, jak poprosił o ustawienie telewizora na scenie w taki sposób, aby nie widzieli tego fani. I w trakcie koncertu oglądał reprezentację.
Niedawno miałem identyczną sytuację. W trakcie koncertu ustawili nam laptopa tak, abyśmy mogli śledzić mecz z Portugalią na Euro 2016. I przyznam, że bardzo trudno było skupić się na śpiewaniu. Na szczęście wśród fanów byli kibice piłki i zrozumieli moją rozterkę. W listopadzie natomiast podczas grania w Łodzi oglądaliśmy wyjazdowy mecz z Rumunią. Często zdarza nam się także zajeżdżać do knajp, żeby zobaczyć chociaż kilka minut transmisji. I to nie tylko futbolowych, bo lubię też skoki narciarskie i piłkę ręczną.
Pamięta Pan swoją pierwszą wyprawę na stadion?
Tak, to było w Białymstoku, choć nie grała Jagiellonia. W 1983 albo 1984 roku przy Słonecznej polska młodzieżówka zmierzyła się ze Szwecją. Pojechałem tam z wujkiem. Później na stadionie Gwardii, bo tak się nazywał, bywałem regularnie. Oglądałem tam na przykład Widzew Łódź, który miał zakaz gry u siebie, więc wynajmował nasz obiekt. Na Jagiellonię oczywiście też się chodziło. Byłem na wyjazdach w Warszawie, Łodzi.
To prawda, że był Pan na legendarnym meczu z Legią?
Nie mogło mnie tam zabraknąć. 1988 rok, wygraliśmy 2:0. Kogo oni wówczas nie mieli! Dziekanowski, Kubicki, Janas. I nasi chłopcy ich ograli, Jacek Bayer zdobył dwie bramki. Na stadion przyszło z 40 tysięcy ludzi. Do dziś nie wiem, jak oni tam weszli… Staliśmy jak sardynki. Pamiętam, że na ten mecz zjeżdżały autokary z Suwałk, Hajnówki, Siemiatycz. Całe województwo, taka to była atrakcja.
Dla Jagiellonii nie zawsze jednak świeciło słońce.
Ale na Podlasiu ludzie zawsze kochali futbol. Kiedy Jaga w sezonie 1986/87 grała w II lidze, na jej mecze chodziło kilkanaście tysięcy kibiców. Pamiętam, jak wygrywali po 10:0. Rano jechałem na Wigrach do kiosku po gazety, patrzę na wyniki, a tam jakieś 12:1! Tak chłopaki strzelali. W tamtej drużynie był mój kompan z Bielska Podlaskiego, Mirek Car. Już niestety nie żyje, zmarł w szpitalu. Z wielkim sentymentem wspominam też czasu duetu Tomek Frankowski – Kamil Grosicki, który robił show w wyjątkowym stylu.
Z Jagiellonią związany jest Pan także zawodowo. Właścicielem wytwórni Green Star, z którą współpracuje Pan od lat, jest Cezary Kulesza, dziś prezes klubu.
Z Czarkiem znamy się od 1993 roku. Pogrywał wtedy jeszcze w Wasilkowie i Supraślu. Ale pamiętam go z pierwszej ligi. Szybki, przebojowy był. Jeszcze przed Czarkiem poznałem Darka Czykiera. W latach 80-tych chodziliśmy do Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Zwierzynieckiej. Darek był rok starszy, ale często spotkaliśmy się na lekcjach wychowania fizycznego i graliśmy w piłkę. Darek miał papiery na wielką karierę…
Dlaczego dziś tak rzadko bywa Pan na meczach Jagiellonii?
Praca, kochany, praca. Mam co prawda karnet na cały sezon, dostałem go w prezencie, ale byłem tylko na jednym meczu. W październiku, przegraliśmy 1:2 z Zagłębiem Lubin. Już na koronie stadionu podchodzili do mnie ludzie i pytali, ile to razy usłyszą Zenka podczas meczu. Bo wcześniej nagraliśmy krótki utwór, który na stadionie puszczają po bramkach Jagi. A, że tuż po tym, jak go stworzyliśmy, wygrali 4:1 z Arką Gdynia, to wszyscy oczekiwali, że i tym razem przyniosę szczęście. Ale nie wyszło. W niedzielę miałem być na meczu z Lechią w Gdańsku, dostałem nawet zaproszenie, bo koncertowałem w Gdyni, ale nie dałem rady. Musiałem jechać na kolejne występy do Tczewa i Grudziądza.
Na kanwie „Przez te oczy zielone” powstał utwór „Przez twe bramki”, który brzmi na stadionie Jagiellonii po zdobytych
golach. Kto był pomysłodawcą?
Zadzwoniło do mnie kierownictwo klubu i zaprosiło na spotkanie do rozgłośni Polskiego Radia w Białymstoku. Okazało się, że piłkarze chcą wymyślić swój tekst. Wzięli karteczki, gimnastykowali się strasznie, pocili, ale po pół godzinie stworzyli nową wersję piosenki. To oni są autorami słów:
„W Białymstoku każdy kibic Jagiellonię w sercu ma. Zagrzewają nas do walki, a nasz zespół pięknie gra”. Chłopaki naprawdę się postarali.
Razem z Panem śpiewali: Rafał Grzyb, Jacek Góralski, Przemysław Mystkowski, Jonatan Straus, Damian Węglarz, Karol Świderski i Marek Wasiluk. Który z nich objawił największy talent wokalny?
Zdecydowanie Rafał Grzyb. Ma chłopak zacięcie muzyczne, zaskoczył mnie. Na koniec, gdy kamery były już wyłączone, zaśpiewaliśmy sobie „Przekorny los”. Fajnie wyszło. Po zakończeniu kariery Rafał może spokojnie pomyśleć o branży muzycznej.
W latach 90-tych też zdarzało się grać dla piłkarzy?
No właśnie nie. Może zabrakło takiego propagatora, jak Grosicki? Znałem większość chłopaków z Jagi, ale nigdy dla nich nie grałem. Piłkarze woleli wówczas inną muzykę.
Wie Pan czyje to słowa? „Zenek powinien mi dziękować, że tak wypromowałem jego i jego piosenkę”?
Myślę, myślę i nie wiem.
No właśnie Kamila Grosickiego.
To mój ambasador wśród piłkarzy. Chodzi mu oczywiście o piosenkę: „Przez twe oczy zielone”, którą Kamil zaintonował w szatni po wygranym meczu z Irlandią. Utwór popularny był już w 2014 roku, graliśmy go na festiwalu w Ostródzie, wygraliśmy nawet nagrodę publiczności. Ale faktycznie, dopiero dzięki „Grosikowi” zaistniał w środowisku sportowców. Pierwszy raz widziałem jak nuci moją piosenkę siedząc w jacuzzi z kolegami z Rennes. A później odpalił bombę po zwycięstwie na Stadionie Narodowym.
Miał Pan satysfakcję, gdy okazało się, że w szatni najważniejszej polskiej drużyny, której kibicuje cały kraj, króluje disco polo, uważane przecież przez wielu za kicz? Bo bawili się nie tylko piłkarze, ale i prezes PZPN Zbigniew Boniek, a nawet prezydent Andrzej Duda.
Wszystko idealnie zbiegło się w czasie. My nagraliśmy utwór, a niedługo później Polska awansowała na Euro 2016. Dzięki temu utwór „Przez twe oczy…” przeszedł do historii razem z piłkarzami. W 1974 roku Maryla Rodowicz śpiewała „Futbol, futbol”, w 1982 Bohdan Łazuka pytał, co zrobi Piechniczek i opowiadał o uliczce w Barcelonie, a w 2014 w szatni zabrzmiał Zenek Martyniuk. Nie ukrywam, że to niezwykle miłe i satysfakcjonujące.