Swoimi chorobami mógłby obdzielić kilku pacjentów, a mimo to zachowuje optymizm i dalej walczy o zdrowie. Janusz Radel z Dobrzyniewa Dużego od miesięcy boryka się z licznymi powikłaniami pocovidowymi. Jednym z nich było rozwarstwienie aorty. Mężczyzna nie kwalifikował się do tradycyjnego zabiegu, więc chirurdzy naczyniowi z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku zdecydowali się na innowacyjną operację - wszczepili mu supernowoczesny stentgraft Castor.
To koronawirus
Pewnego listopadowego dnia 2020 roku 63-letni Janusz Radel z Dobrzyniewa Dużego poczuł się gorzej. Początkowo wszystko wskazywało na zwykłą infekcję, ale z czasem okazało się, że to niestety, początek wielomiesięcznych zmagań z koronawirusem i jego powikłaniami.
- Miałem wysoką temperaturę 39,6 st. Celsjusza, której nie można było zbić – wspomina mężczyzna. - Jako że mam cukrzycę i niewydolność krążeniową, żona wezwała karetkę. Pogotowie zabrało mnie do szpitala USK i tam zrobiono mi wymaz. Gdy okazało się, że to koronawirus, przewieziono mnie na oddział płucny na Żurawią. Leżałem tam 12 dni. Na szczęście nie potrzebowałem respiratora. Podawano mi jedynie tlen i dwa razy osocze ozdrowieńców.
Pan Janusz wyszedł ze szpitala 2 grudnia 2020 r. Cieszył się, że chorobę ma już za sobą i święta Bożego Narodzenia spędzi z rodziną. Tak też się stało. Czuł się dobrze, zajmował się codziennymi obowiązkami, m.in. odśnieżaniem posesji. Ale szczęście nie trwało długo. Ok. 20 stycznia 2021 r. wszystko wróciło.
- Z dnia na dzień coraz gorzej czułem się. Traciłem siły, odczuwałem ból w klatce piersiowej, a z czasem w ogóle nie dałem rady chodzić – wspomina.
Od szpitala do szpitala
Niestety, nie obyło się bez kolejnej hospitalizacji. Mężczyzna trafił do szpitala miejskiego w Białymstoku, gdzie przebywał aż 40 dni.
- Lekarze diagnozowali mnie tam i próbowali leczyć, ale w większości nie w tym kierunku, co trzeba. Poprawy nie było, podawano mi dużo antybiotyków i w końcu wszystko siadło – rozkłada bezradnie ręce pan Janusz.
Ze szpitala miejskiego mężczyzna został przeniesiony na oddział nefrologiczny przy ul. Żurawiej z powodu postępującej niewydolności nerek. Lekarze wypisali go i wyznaczyli termin wizyty w poradni nefrologicznej za 2 tygodnie. W międzyczasie pan Janusz był też leczony przez diabetologa, gdyż miał rozregulowany cukier. Trafił w końcu do szpitala wojewódzkiego w Białymstoku, czyli popularnej Śniadecji.
- Miałem tam robioną kolonoskopię i gastroskopię, która wykryła wrzody na żołądku, podleczono mnie i wypisano.
Mężczyzna cieszył się pobytem w domu zaledwie 9 dni. Dziewiątego dnia poczuł dojmujący ból w klatce piersiowej. I znowu karetka i znowu szpital. Tym razem – kardiologia inwazyjna w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku.
- Zawieźli mnie tam na wózku i w pewnym momencie straciłem przytomność. Przestałem oddychać – to był moment, kiedy Janusz Radel doświadczył śmierci klinicznej. Trafił na oddział intensywnej terapii. Przeżył.
Lekarze przeprowadzili dalsze badania i okazało się, że mężczyzna cierpi na rozwarstwienie aorty. Jego życie po raz kolejny było zagrożone. Wtedy zapadła decyzja, że trzeba operować. Ale nie tradycyjną metodą, tylko innowacyjną – z wykorzystaniem supernowoczesnego stentgraftu. Z uwagi na liczne choroby towarzyszące chirurdzy zdecydowali się na ten unikalny zabieg, bo inaczej pacjent po prostu mógłby nie przeżyć.
Na stentgraft trzeba było jednak poczekać ponad dwa tygodnie. I pan Janusz ponownie trafił do szpitala miejskiego, gdzie przebywał do 25 lipca. Cierpliwie czekał na zabieg.
- Przewieźli mnie do USK w niedzielę i już we wtorek 27 lipca była operacja – wspomina pan Janusz. Jak mówi, nie bał się. – Nie miałem wyjścia, wóz albo przewóz. Chciałem żyć, a ta operacja była jedyną drogą.
W rękach chirurgów naczyniowych
W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku pan Janusz trafił pod skrzydła zespołu chirurgów naczyniowych pod przewodnictwem dr-a hab. Jerzego Głowińskiego. Lekarze z Kliniki Chirurgii Naczyń i Transplantacji USK to profesjonaliści, którzy specjalizują się w małoinwazyjnym leczeniu chorób aorty. Nieustannie szkolą się i poszerzają wiedzę, by przeprowadzać tak innowacyjne zabiegi jak ten, któremu został poddany nasz bohater.
Dr Głowiński przyznaje, że COVID-19 sprawia, że „naczyniowcy” na całym świecie mają więcej pracy:
- Niestety, badania pokazują, że przechorowanie COVID-19 przyspiesza dewastację aorty. Na szczęście pojawiło się nowe rozwiązanie, czyli nowoczesny stentgraft, który umożliwia "załatwienie" wszystkiego przezskórnie. Wyłącza chorobę, prowadzi krew do mózgu, a więc nie ma obaw o udary, które były ryzykiem podczas wcześniejszych zabiegów tego typu.
Operacja z wykorzystaniem stentgraftu Castor jest rzadka - do tej pory przeprowadzono jeden tego typu zabieg w Polsce i zaledwie kilka na świecie. Pan Janusz był drugim Polakiem, któremu wszczepiono tę supernowoczesną protezę. Zabieg trwał niewiele ponad godzinę. W jego trakcie pacjent nie był usypiany, a jedynie wprowadzono go w stan sedacji.
- Zabieg jest innowacyjny - przyznaje dr Głowiński. - Wcześniej problemem było połączenie stentgraftu, który siedzi w łuku aorty, z tętnicą pod obojczykiem, by zapewnić połączenie elastyczne i wytrzymałe - tak, aby nie uległo zniszczeniu przez kolejne lata pracy serca.
Dr Głowiński tłumaczy, że funkcjonujący na rynku od dwóch lat stentgraft Castor jest unikalny, gdyż do standardowego stentgraftu piersiowego, czyli rury zastępującej aortę, dołączony jest dodatkowo "rękawek", który zaopatruje tętnicę podobojczykową. Koszt protezy wynosi ok. 80 tys. zł. Operacja jest refundowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
- Badania kontrolne wykazały, że zabieg udał się i wszystkie naczynia zachowały drożność, na czym nam zależało. Jest to o tyle ważne, gdyż pacjenta czeka jeszcze dalsze leczenie kilku innych chorób – mówi dr Głowiński.
Choć stentgraft Castor obecny jest na rynku od dwóch lat, to do tej pory lekarze nie stosowali go powszechnie. Wszyscy czekali na efekty pierwszych zabiegów. Dr Głowiński jest przekonany, że z czasem, gdy pomyślnie zakończonych operacji będzie coraz więcej, staną się one standardem.
Nareszcie w domu
Po ekspresowej operacji, pan Janusz ekspresowo wrócił do domu. Już na trzeci dzień dochodził do siebie w domowych pieleszach, pod czujnym okiem rodziny. I równie ekspresowo wraca też do formy:
- Jest dużo lepiej. Cały czas uczę się chodzić, gdyż wcześniej, po koronawirusie, poruszałem się jedynie przy chodziku, nie mogłem oddychać i bardzo szybko męczyłem się. Czują teraz ogromną ulgę.
Nawet ostatnio jeżdżę samochodem, choć nie na dalekie trasy. Nie mam jakichś szczególnych zaleceń. Mam powoli wracać do normalnego życia.
Pan Janusz - choć nadal ma problemy z oddychaniem – niestety, nie załapał się na rehabilitację pocovidową, gdyż ta przysługuje w okresie 6 miesięcy od zakończenia leczenia związanego z COVID-19. Aby uniknąć ponownego zakażenia koronawirusem, pan Janusz zaszczepił się.
- To, oczywiście, indywidualna decyzja każdego z nas, ale ja od zawsze byłem zwolennikiem szczepień – przyznaje. - Udało mi się zaszczepić pierwszą dawką, gdy byłem jeszcze w domu, a drugą przyjąłem już w szpitalu. Cała moja rodzina też się zaszczepiła.
Mężczyzna wiele przeszedł, ale zachowuje optymizm. Cały czas w chorobie wspierali go żona i syn. Spotkaliśmy go w dniu wizyty u diabetologa. Musiał znowu uregulować cukier, który wyraźnie podskoczył po przyjmowaniu sterydów.
- Za dużo tych zabiegów było ostatnio. Ale w sumie już się przyzwyczaiłem. Byłem w szpitalach około trzydziestu razy w życiu. Chyba wszędzie mnie znają. Tymi wizytami szpitalnymi można by obdzielić z kilku pacjentów – śmieje się pan Janusz, który 13 października przejdzie kolejne badania związane z nadciśnieniem płucnym. – Oby przetrwać ten rok i miejmy nadzieję, później będzie lepiej.