„Chemical Brothers” i uberowcy. Ich wojna też ma swoich zdrajców
Odkąd kierowcy krakowskich taksówek zaczęli oblewać auta konkurentów kwasem, ci mówią na nich „Chemical Brothers”. Agresja taksówkarzy nie wystraszyła jednak kierowców Ubera. Dla nich dobry zarobek jest ważniejszy niż strach i... prawo. A z nim są na bakier.
Taksówkarze, ci z taksometrami, to starzy wyjadacze, którzy nie tolerują konkurencji. Nie tylko tej działającej nielegalnie. Kierowcy Ubera to z kolei zazwyczaj młodzi ludzie, którzy szukają sposobu na szybki zarobek. Nie przejmują się tym, że ich działalność jest na bakier z prawem. Tak w skrócie można przedstawić strony konfliktu, który od miesięcy toczy się na krakowskich drogach. I z każdym tygodniem nabiera ostrości.
Praca w piątek wieczorem przypomina hazard. Albo się zarobi, albo trafi na polujących na nas taksówkarzy. Jest ryzyko, jest zabawa?
Jeszcze do niedawna spór polegał głównie na wyzwiskach i groźbach. Dwa tygodnie temu słowa zamieniły się w czyny. Dwóch taksówkarzy wylało kwas na samochody kierowców Ubera. Mężczyźni usłyszeli już zarzuty zniszczenia mienia.
- Od tamtej pory na taksówkarzy mówimy „Chemical Brothers” - mówi 26-letni kierowca Ubera, który jest jednym z poszkodowanych. Młody kierowca ma świadomość tego, że wożąc pasażerów tak jak taksówka, łamie prawo. - Dla mnie jednak istotne jest to, czego chce klient. Jeśli usługa sprawdza się, to prawo powinno zostać dostosowana do tego, czego chcą ludzie. Mam nadzieję, że rząd rozwiąże naszą sprawę pozytywnie - wierzy 26-latek.
Paweł Kubas, szef krakowskich związków zawodowych taksówkarzy „Solidarność”, uważa takie argumenty za absurdalne. - Prawo nie może zmieniać się pod firmę, która działa nielegalnie i odbiera pracę ludziom, którzy działają uczciwie - twierdzi Paweł Kubas.
Młody uberowiec odpowiada, że taksówkarze też mają sporo na sumieniu. - Gdyby byli tacy kryształowi, to pasażerowie nie przechodziliby tak chętnie do konkurencji - uważa.
26-latek swoją przygodę z biznesem zaczął kilka lat temu od rozwożenia pizzy i kanapek. - Dopiero Uber nauczył mnie przedsiębiorczości i otworzył oczy na świat - podkreśla. Od 1,5 roku wozi klientów, korzystając z aplikacji internetowej amerykańskiej firmy. Jego koledzy to również w większości początkujący przedsiębiorcy, którzy w Uberze widzą sposób na łatwy biznes.
Cennik rośnie w weekendy
Sęk w tym, że nowoczesne rozwiązania są na bakier z prawem, które nakazuje kierowcom wożącym pasażerów posiadanie kasy fiskalnej, taksometru i zdanego egzaminu z topografii miasta. Uberowcy tego wszystkiego nie mają. Dlatego ponoszą znacznie mniejsze koszty i mogą zaproponować pasażerom niższe ceny za kursy. I w każdej chwili mogą je podwyższyć. W Krakowie dzieje się tak, gdy popyt gwałtownie rośnie, czyli np. w wieczory weekendowe lub podczas koncertów w Tauron Arenie.
Taka konkurencja nie podoba się tradycyjnym taksówkarzom, którzy postanowili walczyć z przewoźnikami stosując tzw. zatrzymania obywatelskie. Ich autorami są kierowcy zrzeszeni w nieformalnej Grupie Antyprzewozowej GAP. Należą do niej głównie taksówkarze zrzeszeni w korporacjach.
Nie chcą zdradzić w jakich. Wiadomo jednak, że większość z nich, to upadli przedsiębiorcy. - Miałem dwa sklepy odzieżowe w Nowej Hucie. Kiedy na rynek weszły hipermarkety musiałem je zlikwidować - opowiada 38-letni kierowca.
Jego o sześć lat młodszy kolega też prowadził firmę, która splajtowała. - Taksówkarzem miałem zostać tylko na chwilę, żeby odzyskać płynność finansową. Jeżdżę już jednak sześć lat - mówi 32-letni kierowca.
Obaj należą do GAP. Zamawiają kurs w Uberze, ale kiedy dojeżdżają do celu, zamiast wysiąść, dzwonią po policję, informując, że złapali nielegalnego przewoźnika.
Według Magdaleny Szulc, rzeczniczki Ubera, podczas akcji taksówkarzy nie dochodzi do zatrzymań obywatelskich, ale do bezprawnego pozbawienia wolności.
- Prokuratura prowadzi obecnie kilka spraw w związku z zawiadomieniami złożonymi przez współpracujących z Uberem kierowców, którzy padli ofiarą tzw. zatrzymań obywatelskich - mówi Magdalena Szulc.
Kierowcy GAP zapewniają jednak, że podczas zatrzymań żaden z nich nie łamie prawa. Na dowód tego pokazują nagrania wideo z przebieg ich akcji. Chodzi o zdarzenie z ulicy Szerokiej z nocy 18 na 19 maja, które skończyło się oblaniem auta uberowca kwasem.
Na filmie widać jak zdenerwowany kierowca Ubera zapala papierosa i przekomarza się z pasażerami, którzy nie chcą wysiąść z jego auta. Wokół samochodu rozstawieni są inni taksówkarze, którzy komórkami nagrywają całe zajście. Sytuacja jest nerwowa, nie słychać jednak żadnych wyzwisk czy gróźb.
- Nikt nikogo nie pozbawia wolności - zapewnia jeden z członków GAP.
Po chwili przyjeżdżają funkcjonariusze, policyjny raport trafia do Inspekcji Transportu Drogowego, a ta nakłada na uberowców kary do 10 tys. zł. Takich metod taksówkarze nauczyli się w Warszawie.
- Jeździliśmy tam na szkolenia, bo u nich problem z Uberem pojawił się wcześniej - tłumaczy 32-letni taksówkarz należący do Grupy Antyprzewozowej GAP. To organizacja niesformalizowana. Nie ma więc możliwości ustalenia, kto do niej należy, a kto nie.
Po incydencie z kwasem część uberowców zaczęła się obawiać wyjeżdżania w miasto.
- Praca w piątek wieczorem przypomina hazard. Albo się zarobi, albo trafi na polujących na nas taksówkarzy. Jest ryzyko, jest zabawa - kwituje gorzko 26-letni współpracownik Ubera.
Żadna ze stron nie odpuszcza
Kierowcy twierdzą, że udało im się tak łatwo wejść na rynek, ponieważ pasażerowie mają dość jeżdżenia z nie do końca uczciwymi taksówkarzami.
Paweł Kubas z taksówkarskiej „Solidarności” ma świadomość, że zawód, który wykonuje, już dawno stracił prestiż. W latach 80. i 90. za kółko wsiadali ludzie z półświatka przestępczego. - Jeżdżenie „na taksówce” było jednym ze sposobów na pranie brudnych pieniądze. Stąd opowieści o tym, jak to kierowcy dorabiali się domów i drogich samochodów - opowiada Kubas.
Jedni i drudzy nie zamierzają odpuścić. Taksówkarze zapowiadają dalsze obywatelskie zatrzymania uberowców. Z kolei ci ostrzegają, że zaczną działać podobnie. - Będziemy udawali Anglików i nagrywali taksówkarzy, żeby pokazać ich machlojki - zdradza jeden z Uberowców.
Konflikt od początku działalności Ubera próbują rozwiązać kolejne rządy. Najnowszy pomysł ma Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa. Projekt ustawy przewiduje, że wszyscy świadczący usługi przewozu będą musieli posiadać licencję.
- Wymóg licencji jestem w stanie zaakceptować, ale kasy fiskalnej i taksometru nie. Nie chcę być kojarzony z tradycyjnymi taksówkarzami, wolę jeździć na takich warunkach jak busiarze - mówi 26-letni kierowca Ubera.
Wyjście z konfliktowej sytuacji znalazł jeden z kierowców. Na co dzień jeździ na taksówce, ale kiedy ceny za kurs w Uberze rosną zdejmuje oznaczenia samochodu, włącza aplikację przewoźnika i zamienia się w przewoźnika. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jego koledzy nie pochwalają takiego działania na dwa fronty. Ta wojna też ma swoich zdrajców.
***
Uber to amerykańskie przedsiębiorstwo założone w 2009 r, z siedzibą w San Francisco (Kalifornia). Firma stworzyła aplikację mobilną, która służy do zamawiania usług transportu samochodowego poprzez kojarzenie pasażerów z kierowcami korzystającymi z aplikacji.
Usługi firmy Uber są dostępne w wielu miastach świata. Problem jednak w tym, że pojawianie się kierowców korzystających z amerykańskiej aplikacji wywołuje liczne protesty wśród tradycyjnych taksówkarzy. We Francji taksówkarze palili opony na ulicy i starli się z policją. Aktualnie amerykańska firma zawiesiła aplikację we Francji. Pod koniec września tamtejszy Sąd Najwyższy ma się wypowiedzieć na temat legalności uberowców. W niektórych krajach działalność Ubera już została zakazana ustawowo, np. w Danii.
WIDEO: Wybudują nowy pas startowy na lotnisku w Balicach
Źródło: dziennikpolski24.pl