Chleba naszego powszedniego... Rybnik pachnie chlebem Pierchałów
Ulica Hallera w Rybniku od początków XX wieku pachnie świeżym pieczywem. To tu, w kamienicy z 1928 roku, znajduje się jedna z najstarszych piekarń w mieście. Od trzech pokoleń “chleb nasz powszedni” piecze dla rybniczan rodzina Pierchałów. Rozpoczynamy nasz nowy cykl, w którym co tydzień będziemy przedstawiać rzemieślników Cechu Rzemiosł Różnych w Rybniku.
- Ojciec założył piekarnię w 1948 roku, zaraz po wojnie. Miał fach w ręku - jeszcze przed powołaniem do armii uczył się u pana Tkocza w Dębieńsku - wspomina swojego ojca Ryszarda, Henryk Pierchała.
Początkową działalność we własnej piekarni rozpoczął w Ligockiej Kuźni. A w 1969 roku kupił kamienicę przy dzisiejszej ulicy Hallera, w której do dziś znajduje się “królestwo chleba” Pierchałów, której mury od 1928 roku przesiąkają zapachem pieczywa.
- Tata to wszystko odkupił i wyremontował. Działalność prowadził z mamą Elfrydą - dodaje Henryk Pierchała.
On sam, będąc małym bajtlem nie chciał słyszeć o piekarnictwie. - Pamiętam, że gdy miałem 15 lat, mówiłem sobie, że nie będę piekarzem. Widziałem, jaka to ciężka praca, dlatego uczyłem się na cukiernika u mistrza Kubicy. Skończyłem zawodówkę, poszedłem do Technikum Przemysłu Spożywczego w Zabrzu, które ukończyłem w klasie “piekarstwo - technik przemysłu rolno-spożywczego - piekarz”. Nie było wyjścia, trzeba było wrócić do taty i zakasać rękawy w piekarni - uśmiecha się Henryk Pierchała, który w 1982 roku został członkiem Cechu Rzemiosł Różnych w Rybniku. Dziś pełni funkcję podstarszego cechu.
W 2018 roku firma będzie obchodzić swoje 70-lecie. Przez te siedem dekad wiele się w piekarni Pierchałów i samym Rybniku zmieniło.
- W tamtych czasach, gdy ojciec zakładał piekarnie powojenny Rybnik był biedny i głodny. Pamiętam, jak ojciec opowiadał, że ludzie brali chleb na zapisy, bo nie mieli pieniędzy, a na koniec miesiąca płacili - wspomina pan Henryk.
W PRL-u nie było lepiej, pieczywo schodziło na pniu, w tamtych latach ludzie ustawiali się w kolejce po pieczywo już o 3 nad ranem, a o godzinie 8 było już wszystko wyprzedane.
- Teraz jest duża konkurencja. Pieczywo jest na półce od otwarcia do zamknięcia. Codziennie z małżonką planujemy produkcję na następny dzień tak aby całe pieczywo się wyprzedało - mówi Henryk. Dodaje, że nie jest to łatwe, gdyż Pierchałowie posiadają 4 własne punkty sprzedaży, a asortyment jest bogaty - od chleba firmowego poprzez chleby razowe, kończąc na firmowych specjałach takich, jak np. chleb prowansalski.
Pierchałowie wiedzą, że sprawdza się stare polskie porzekadło, przez “żołądek do serca”.
- Jak poznałem żonę? Nasi rodzice się znali. Byłem zaproszony na urodziny do mojej przyszłej małżonki. Gabriela miała wtedy 17 lat. Byłem cukiernikiem więc zrobiłem tort. Chyba smakował - śmieje się Pierchała.
- Okazało się zresztą, że mamy urodziny w tym samym dniu - tylko, że jest młodsza ode mnie.
W firmie pracuje już trzecie pokolenie rodziny Pierchała. - Córka zajmuje się sprawami kadrowymi i realizowaniem własnej wizji rozwoju firmy, a syn produkcją pieczywa zgodnie z rodzinną tradycją taką jaką przekazał mu dziadek Ryszard i ja - mówi pan Henryk.