600 stron liczy opracowanie historii Dywizjonu 304, jakie wraz z obrazem samolotu, na jakim latali lotnicy, dostarczyło do jednostki w Siemirowicach dwóch Brytyjczyków zafascynowanych jego historią
Tysiące kilometrów - z Anglii aż do Siemirowic w powiecie lęborskim - przybyli Neville Bougourd i Alastair Gordon Menteith Graham, żeby dowódcy jednostki w Siemirowicach kmdr. pil. Andrzejowi Szczotce wręczyć... obraz bombowca Wellington Mk 1c Bomber.
- Jest to samolot, którym członkowie 304 Dywizjonu RAF latali od momentu rozpoczęcia działalności operacyjnej w kwietniu 1941 roku. Wellington w różnych odmianach i modelach przeprowadził ich spod dowództwa Lotnictwa Bombowego pod dowództwo Ochrony Wybrzeża i pozostał z nimi prawie do końca wojny w 1945. Jest to również samolot, na którym mój ojciec, brytyjski oficer łącznikowy przy Dywizjonie, leciał jako jedyny brytyjski członek załogi podczas misji rozpoznawczej przed atakiem na stocznię w Bremerhaven. Zostali zestrzeleni przed osiągnięciem celu - opowiadał na spotkaniu w siemirowickiej jednostce Alastair Graham.
Jest to samolot, którym członkowie 304 Dywizjonu RAF latali od momentu rozpoczęcia działalności operacyjnej w kwietniu 1941 roku.
- Poprzez poprzedniego dowódcę jednostki komandora Jarosława Andrychowskiego skontaktował się z nami Brytyjczyk, syn oficera łącznikowego przy Dywizjonie 304, którego tradycje przejęła nasza jednostka - mówił kmdr ppor. Grzegorz Gołas, rzecznik dowódcy 44. Bazy Lotnictwa Morskiego w Siemirowicach. - Warto zaznaczyć, że ten 76-letni człowiek podejmuje realne działania na rzecz krzewienia pamięci o polskich lotnikach. Zna mnóstwo anegdot i jest skarbnicą wiedzy.
- Jestem tutaj, ponieważ ludzie z 304 noc w noc podejmowali walkę przeciwko nazistom w samym sercu Niemiec. Dzięki nim i wielu im podobnym moja owdowiała matka i ja mieliśmy dach nad głową i jedzenie na stole podczas wojny. Ale za bardzo wysoką cenę. Ponad 55 000 załóg podległych Dowództwu Lotnictwa Bombowego zginęło. Zapłacili najwyższą cenę, a przecież byli to zwykli ludzie, ze zwykłych rodzin, którzy dokonywali niezwykłych rzeczy.
Na spotkaniu w jednostce Graham opowiadał, że po 1939 roku wielu polskich lotników z Francji trafiło do Wielkiej Brytanii.
- Mój Boże. Do krainy deszczu, mgieł i okropnego jedzenia i jakże dziwnych ludzi, którzy już na początku, kiedy nazwiesz ich Anglikami twierdzą, że nimi nie są tylko Szkotami, Walijczykami czy Irlandczykami - opowiadał. - I teraz ci Polacy musieli zapomnieć procedur francuskich sił powietrznych i nauczyć się brytyjskich przepisów wojskowych kompletnie dla nich niezrozumiałych, zwanych Królewskimi Regulacjami. Kiedy król wraz z królową wizytowali polskie dywizjony w styczniu 1941 roku, król miał zwyczaj pytać polskich oficerów, co uważają za najtrudniejsze w pracy RAF. Jeden z Polaków odpowiedział: - Królewskie regulacje, Wasza Wysokość.
Graham opowiadał, że w 1941 roku, kiedy 304 dopiero się szkolił, Luftwaffe przeprowadziło udany atak na pobliskie miasteczko Coventry. Następnego dnia jego matka wraz z ojcem, który był w mundurze, udali się tam, żeby na własne oczy zobaczyć zniszczenia.
Ojciec wspierał się na ramieniu matki, miał skręconą kostkę, bo dwa dni wcześniej doznał urazu podczas głupich zabaw w messie. Wtedy mijający ich ludzie szeptali: Spójrz, to jeden z naszych dzielnych lotników ranny podczas walk. Mamę kosztowało wiele wysiłku, żeby przestać się chichotać.
W grudniu 1940 roku Dywizjon został przeniesiony do bazy w Syerston. Było to jedno z wielu lotnisk powstających wzdłuż wschodniego wybrzeża Anglii. Od tej pory liczba personelu wzrastała, a piloci zostali wyposażeni w nowy typ samolotów Vickers-Armstrong Wellington Mk-I. Przeszkolenie trwało do 24 kwietnia 1941 roku. Potem zaczęła się walka. Graham opowiadał, że polscy lotnicy w tamtym okresie byli postrzegani jako „mający świra na punkcie latania”. Byli skoncentrowani na ataku, nie zważali na warunki pogodowe. Satysfakcję przynosiło im atakowanie najsilniej bronionych celów.
- Nigdy nie poznałem mojego ojca, bo zginął przed moimi narodzinami, ale powiedziano mi, że podkreślał, że to był zaszczyt służyć z Polakami.
Historia Dywizjonu jest jednak dużo ciekawsza. Na spotkaniu w Siemirowcach oprócz przekazania obrazu goście przywieźli ze sobą jeszcze cenniejszy dar - kilkusetstronicowe opracowanie historii Dywizjonu przygotowane przez Neville Bougourda i jego żonę. Para miała pracować nad nim przez dekadę. Wydruk to kopia książki, która ma ukazać się drukiem na Wyspach. Jak na razie po angielsku.