Z dr. Jerzym Karpińskim, pomorskim lekarzem wojewódzkim, rozmawia Dorota Abramowicz.
Nowy zapis w ustawie o prawach pacjenta daje - teoretycznie - cierpiącym chorym potężną broń do ręki. Czy uda się ją wykorzystać?
Zacznijmy od tego, że ustawa jest bardzo potrzebna. Obecnie nadal wiele osób cierpiących, które domagają się leczenia przeciwbólowego, słyszy, że „musi boleć”. A przecież wcale nie musi. Już w krajach zachodniej Europy, czyli tuż za Odrą, dostęp do leczenia przeciwbólowego nie tylko w szpitalach jest znacznie większy niż w Polsce.
Jaka jest między nami różnica?
Tam skutecznym leczeniem przeciwbólowym objęto 80-90 procent pacjentów. U nas zaledwie 20-25 procent. Niewielu wie, że to Kanada była pierwszym krajem, który wprowadził praktykę, nakazującą zadbanie wszystkim placówkom służby zdrowia o bezbolesny komfort pacjenta. Kiedy okazało się, jak pozytywne efekty niesie to dla chorych i dla systemu opieki zdrowotnej, wiele państw poszło w jej ślady.
Skąd bierze się przekonanie, że ból musi towarzyszyć choremu podczas leczenia?
To jeszcze konsekwencja utrzymującego się u niektórych pracowników służby zdrowia poglądu, że zniesienie bólu, jako objawu choroby, nie pozwala na postawienie prawidłowej diagnozy. Jest to w dzisiejszych czasach podejście anachroniczne. Lekarze mogą korzystać z nowoczesnej diagnostyki, a wyniki badań np. tomografem komputerowym na pewno będą bardziej wiarygodne niż wywiad zebrany od skręcającego się z bólu pacjenta.
Chorzy słyszą też często, że nie dostaną silniejszego środka przeciwbólowego, bo „mogą się uzależnić”...
Człowiek nie powinien cierpieć - to musi być podstawowe założenie. Dotyczy ono zarówno kobiet podczas porodu, jak i osoby odwiedzającej gabinet stomatologiczny. Kiedyś krzyczący pacjent sygnalizował dentyście, że ten dotarł do nerwu, teraz większość stomatologów jeszcze przed podjęciem leczenia oferuje pacjentowi możliwość skorzystania ze znieczulenia. Obecnie w leczeniu bólu aplikuje się niesteroidowe leki przeciwzapalne oraz wiele silniejszych i zarazem bezpiecznych środków. Na całym świecie podawana jest pacjentom - oczywiście pod ścisłą kontrolą lekarza - cała gama bezpiecznych środków narkotycznych, stosowanych np. w formie naklejanych na skórę plastrów. I nie dotyczy to jedynie osób zmagających się z chorobą nowotworową. Osoby cierpiące na silne bóle zwyrodnieniowe stawów mogą dzięki takiej terapii wyjść z domu, skorzystać ze spaceru, w miarę normalnie funkcjonować, chodzić do kina, teatru, a nawet uprawiać sport. Zauważono bowiem, że takie postępowanie ma nie tylko znaczenie humanitarne, ale także prozdrowotne - przyspiesza proces leczenia, zwiększając komfort życia chorego, poprawiając zdrowie psychiczne i fizyczne. Chorzy po zabiegach chirurgicznych i ortopedycznych łatwiej i szybciej wstają z łóżek, nie cierpią na bolesne przykurcze, szybciej zaczynają rehabilitację i nabierają masy mięśniowej. I nikt nie zarzuca prowadzącym ich lekarzom, że prowadzą do uzależnienia swoich pacjentów.
Dopisane do ustawy zdanie „pacjent ma prawo do leczenia bólu” jest dość ogólnikowe. Czy to wystarczy?
Mam taką nadzieję. To jedno zdanie powinno przypomnieć placówkom medycznym - nie tylko szpitalom, ale także lekarzom podstawowej opieki zdrowotnej oraz z poradni specjalistycznych - że powinni stosować leki niwelujące ból u pacjenta. Z drugiej strony pozwala ono pacjentom na domaganie się respektowania ich praw.
Polskie Towarzystwo Badania Bólu od kilku lat przyznaje certyfikaty „Szpitalom bez bólu”. Jak ocenia Pan zainteresowanie tym programem na Pomorzu?
Pod względem liczby szpitali z deklarujących leczenie bez bólu zajmujemy czwarte miejsce w Polsce. Lekarze mają naprawdę dużą wiedzę na ten temat, a placówki szpitalne, widząc korzyści płynące z walki z cierpieniem pacjentów, są coraz bardziej skłonne do wprowadzania programu. Problem mamy jeszcze z poradniami specjalistycznymi i podstawową opieką zdrowotną. Ale i to powinno się zmienić.
Czytaj także: Ustawa o prawach pacjenta. Ma być przepis gwarantujący wszystkim prawo do leczenia bólu