Ci wszyscy niedobrzy Brytyjczycy, co to Unii nie lubią.
Gdy jakieś dziesięć lat temu mocno siedziałem w sprawach europejskich, często spotykałem się w Brukseli z europosłem, który w każdej rozmowie musiał zawrzeć wątek brytyjski. A to, że rabat brytyjski to przeszłość i UE powinna raz na zawsze z nim skończyć. A to, że oszukali Unię przy euro, a pierwszym, który zdradził był Gordon Brown, bo miał pożegnać się z funtem, a się nie pożegnał.
Na koniec schodziło na Schengen, który to układ Wielka Brytania powinna „w końcu obligatoryjnie zaakceptować”, a dalej na Margaret Thatcher, która zamykaniem kopalń wcale mojemu rozmówcy nie imponowała (i ostrzegał mnie, by tylko nie było tak na Śląsku). Na pożegnanie rzucał jeszcze coś o wyspiarskiej flegmie i że w ogóle są oni wszyscy do niczego.
Czułem w tym wszystkim przeogromny podziw europosła do Brytyjczyków i wszystkiego, co związane z brytyjskością. Widać było, że żyje ich problemami, że to klasyczna zawiedziona miłość, że on Wyspy kocha, ale one go mniej, dlatego przeszedł na pozycję wiecznego krytyka i malkontenta. Dziś powiedzielibyśmy, że miało w nim Zjednoczone Królestwo modelowego psychofana. Jednego z milionów na świecie, ale akurat tego los postawił na mojej drodze, co więcej, los chciał, że się nawet lubiliśmy.
W ogóle nie podzielałem tej jego brytyjskiej fobii, ale przypomina mi się on dziś, gdy cała Unia patrzy na Wyspy. Jest oficjalnie wyrzut, że co to w ogóle za pomysł z tym referendum, że zaprzeczają wspólnocie, że po co to i że same szkody. Jednak z drugiej strony jest kiwanie głową z pełnym zrozumieniem, że Unię trzeba reformować, i że Brytyjczycy właśnie nam o tym przypominają. O tym, że UE z pozycji silnej organizacji gospodarczej zeszła mocno z kursu i stała się strażnikiem idei, często idei nieakceptowalnej przez bardziej tradycyjne społeczeństwa, że z pozycji rynkowej przeszła na pozycje socjalne, że poległa na niejasnych strukturach i nikt nie wie, kto naprawdę podejmuje decyzje. Jest coś na kształt podziwu dla Brytyjczyków, którzy z tym swoim irytującym przekonaniem o własnej wyższości tym razem zrobili coś dobrego - doprowadzili najważniejsze głowy w Europie do refleksji nad Unią.
Cokolwiek stanie się teraz, po referendum, jedno nie ulega wątpliwości. Jeśli ta refleksja zrodzi jakieś konkretne decyzje, które usprawnią i urealnią nam Unię, w długiej perspektywie europejska wspólnota nie powinna być słabsza. To ważne, by była silna.
DZIAŁAM NA TWITTERZE: @MAREKTWAROG