Romantyczne igrzyska!? Czy jeszcze takie pamiętamy? A może ów romantyzm, szlachetne wartości, tak skrzętnie schowano za pięcioma kołami olimpijskimi, że są jedynie wymysłem naszej wyobraźni?
Jednym z najpiękniejszych i najcenniejszych darów, które starożytna Grecja przekazała w spuściźnie przyszłym pokoleniom były sportowe igrzyska.
Dlaczego wracamy do Olimpii?
Hellada przywiązywała wielką wagę do wychowania fizycznego. Według greckich mędrców tylko równomierne kształcenie ducha i ciała mogło stanowić o wychowaniu dzielnych i światłych obywateli. Plutarch z Cheronei, jeden z największych pisarzy starożytnej Grecji, filozof-moralista twierdził wręcz:
Nadmiar namiętności czyni człowieka dzikim i nieopanowanym, nadmiar sztuki i nauki natomiast rozpieszcza i powoduje zniewieściałość. Tylko odpowiednie połączenie obu czyni duszę rozważną i męską
Trwają Letnie Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Jesteśmy aktywnymi świadkami tego ogromnego sportowego widowiska odbywającego się co cztery lata. Zachłystujemy się wynikami, wyśrubowanymi rekordami, rozwojem technologii wspomagającej sportowców. Czy wówczas zdarza się nam w ogóle odwoływać do olimpijskiej przeszłości, choćby tej z czasów nowożytnych igrzysk, nie mówiąc o antycznej Olimpii? Przecież oczarowany baron Pierre de Coubertin czerpał z niej wzorce garściami, co następcy genialnego Francuza systematycznie, lepiej lub gorzej, naśladują.
Jan Alfred Szczepański w swojej książce „Od Olimpii o olimpiad” podkreśla: „Grecki sport był cudem, natchnieniem dla świata. A idea, którą reprezentował - bezcenną wartością. O co w niej chodziło? O czystość i honorowe współzawodnictwo, dziś nazywane fair play. Coubertin pragnął, aby igrzyska, jednocząc młodzież całego świata, rozwijały nie tylko siłę mięśni, żeby były też szkołą moralności i etycznych zachowań".
Pięknie już było...
I tak było, na pewno, na początku igrzysk naszej ery. Trzy krótkie dowody; podczas pierwszych zmagań w Grecji (1896 r.) w programie musiała znaleźć się antyczna konkurencja - rzut dyskiem, nigdzie jednak poza Grecją nieuprawiana. Nic dziwnego, że w trakcie konkursu właśnie reprezentanci gospodarzy objęli prowadzenie. Jeden z greckich miotaczy pokazał Amerykaninowi Garretowi, jak prawidłowo należy trzymać dysk. Ten rzucił ponad 29 m i został mistrzem!
Po wojnie w Melbourne zdarzył się taki przypadek. W finale rzutu oszczepem faworytem był (i prowadził z bezpieczną przewagą) Janusz Sidło. Nie wiodło się natomiast najgroźniejszemu konkurentowi Polaka - Danielsenowi. Tu warto przypomnieć: przedstawiciele tej antycznej konkurencji posługiwali się dwoma rodzajami oszczepu. Sidło na antypody przywiózł popularnego „Helda” mającego bardziej aerodynamiczny kształt. Norweg dysponował dawnym sprzętem i nie był z niego, ani też uzyskiwanych wyników, zadowolony. W przedostatniej kolejce nasz reprezentant zdecydował się przekazać zmartwionemu rywalowi swój oszczep. Danielsen rzucił, zerwał się akurat wiatr i opływowy oszczep poszybował... hen, hen. Wylądował na zawrotnej i rekordowej wówczas odległości 85,71 m. Był to jedyny udany rzut reprezentanta Skandynawii, za to niepowtarzalny i gwarantujący mu złoty medal. Sportowy gest, wykraczający daleko poza zasady fair play, obrócił się więc przeciwko Polakowi.
W tamtych latach biało-czerwonym sportowcom bliskie były zresztą normy Karty Olimpijskiej. Wykluczali m. in. sportowe wyrachowanie. Podczas igrzysk w Rzymie (1960 rok) w finale konkursu skoku w dal prowadziła zdecydowanie Elżbieta Krzesińska. Do „Wiecznego Miasta” przyjechała obronić złoty medal sprzed 4 lat z Melbourne. Rywalizacja na skoczni była udziałem właściwie tylko dwóch zawodniczek - Polki i Rosjanki Wiery Kriepkiny. Krzesińska przed ostatnią serią skoków zwróciła uwagę rywalce, że przesunięto oznakowanie jej rozbiegu. Radziecka skoczkini dotychczas bowiem albo odbijała się sprzed progu lub przekraczała belkę i paliła skoki. Ale pod wpływem uwagi Krzesińskiej skorygowała rozbieg i ostatnim skokiem na odległość 6,37 m zapewniła sobie krążek z najszlachetniejszego kruszcu. Krzesińskiej pozostał srebrny medal. Ale po zawodach nie żałowała utraconej szansy:
Zwycięstwo uzyskane w nierównej walce lub jakimś chytrym sposobem nie tylko traci swą wartość, ale pozostawia niesmak
Co zatem się stało, że w połowie ubiegłego stulecia francuski filozof i wielbiciel sportu Georges Durand zasłynął gorzką opinią: „Boisko miało być namiastką natury, ale olimpijska arena stała się jej zaprzeczeniem; stała się czymś w rodzaju zakładu przemysłowego produkującego sportowe maszyny do biegania, pływania, skakania i gier”? Nie trudno odczytać sens tej metafory. W sporcie ścierają się przecież ciągle przeciwstawne tendencje. Jedni, wartości olimpijskie: braterstwo, równość szans, uczciwość traktują na wskroś serio, drudzy - z ubolewaniem trzeba stwierdzić, iż ich arytmetycznie przybywa - przystępują do zmagań z przekonaniem, że cel - zwycięstwo i medal - uświęca środki. A zatem można, a czasem trzeba „podstawić nogę przeciwnikowi”, „podtopić”, znaleźć inne spoza fair play sposoby uzyskania przewagi nad przeciwnikiem.
Gdy cel uświęca środki
Telewizyjne kamery rejestrujące rywalizację na arenach w Rio są bezlitosne dla niektórych sportowców. Oglądamy decydujące momenty zawodów w maratonie pływackim w Rio i włos się jeży. Podczas pływackiego wyścigu na 10 km Aurelie Muller, reprezentantka Francji, walcząc o srebrny medal z Włoszką Rachele Bruni, na finiszu nie zachowała się fair. Aby stanąć na drugim stopniu podium Muller oparła rękę na głowie rywalki, która przez chwilę znalazła się pod wodą! Po prostu, została podtopiona! Dopiero po analizie wideo sędziowie zorientowali się, jakiego nieprawdopodobnego faulu dopuściła się francuska pływaczka. I ją zdyskwalifikowali.
Podczas olimpijskich zmagań nie brakuje, owszem, pełnych szlachetności gestów i postaw. Ale na drugiej szali jest skrajny egoizm, zawodnicza obojętność, brak poczucia solidarności. Mamy świeżo w pamięci kolarską rywalizację i to, co działo się na końcowych kilometrach morderczej trasy wyścigu pań. Holenderka Annemiek van Vaulten wspinała się pod stromą górę razem z cyklistką USA- Marą Abbott. Przed karkołomnym zjazdem uzyskała kilka sekund przewagi. Niestety, na jednym z zakrętów wyrzuciło ją z trasy i z całym impetem uderzyła w wysoki krawężnik. Leżała, w zasadzie zwisała na nim, nie dając znaku życia. Była nieprzytomna, nikt nie pośpieszył jej z pomocą. Jadące kilkadziesiąt sekund potem rywalki widok koleżanki poruszył jedynie na tyle, że zwolniły na niebezpiecznym zakręcie... Perspektywa zdobycia jednego z medali okazała się większą pokusą niż postawa fair play i udzielenie pomocy.
(źródło: TVN24/x-news)
Swój dramat w tym wyścigu przeżywało jeszcze wiele innych kolarek, choćby reprezentantka gospodarzy. Clemilda Fernandes Silva (37 lat) zbliża się do końca zawodniczej kariery. U siebie zaatakowała więc bohatersko na początku ścigania, lecz bez powodzenia. Miała też problemy z łańcuchem, straciła sporo minut. Do mety dotarła jako 51., ale nie została sklasyfikowana. Przekroczyła limit czasowy. Na trasie serwisanci konkurujących ekip nie silili się nawet na techniczną pomoc czy wymianę roweru.
W sporcie i na igrzyskach podejmowane są często niesprawiedliwie decyzje. Co z tego, że przedstawiciel tego środowiska, podobnie jak zawodnik czy trener, składa na oczach sportowców i kibiców przysięgę olimpijską. W trakcie zawodów okazuje się, że o całkowitej bezstronności i wierności zasadom prawdziwego ducha sportowego nie ma mowy. „Ofiarami” krzywdzących decyzji stają się dziś bokserzy i kolarze torowi.
(źródło: Agencja TVN/x-news)
I jeszcze jedno spojrzenie na ewidentne łamanie wartości olimpijskich, a przeczące przyjaźni między sportowcami. Artykuł 9 Karty Olimpijskiej stwierdza:
Igrzyska olimpijskie są współzawodnictwem między osobami a nie między państwami
Przenieśmy się tymczasem na olimpijskie tatami w Rio. Do walki w najcięższej kategorii stanęli egipski judoka El Shehaby i reprezentant Izraela Orow Sasson. Ten drugi, wygrał przez ippon i zaraz po ogłoszeniu werdyktu podszedł do rywala z wyciągniętą dłonią, dodatkowo wykonując ukłon w geście szacunku. Jakież było jego zdziwienie, gdy Egipcjanin nie wyciągnął dłoni, życząc zwycięzcy powodzenia w dalszej części turnieju, tylko odwrócił się na pięcie. El Shehaby’ego wygwizdali natychmiast kibice i błyskawicznie zareagowało kierownictwo ekipy Egiptu, nakazując wcześniejsze opuszczenie wioski olimpijskiej oraz MKOl. El Shehaby swoje zachowanie skomentował krótko i prostacko: - Podawania ręki przeciwnikowi nie ma w zasadach judo.
Na koniec tych przykładów, pozytywnych i przykrych z punktu widzenia olimpijskich ideałów, o zjawisku, z którym sport - także ten w ramach MKOL - ciągle przegrywa z kretesem. To doping toczący, niczym rak, część dyscyplin, zwłaszcza lekkoatletykę i podnoszenie ciężarów. Z raportu Komisji Medycznej i Naukowej MKOl wynika, że w Rio pobrano już 3 500 próbek. Ważniejsza od tej wielkości jest jakość testów - wyższa niż kiedykolwiek i gdziekolwiek - sprawdzających czystość sportowców. Można cieszyć się, że do tej pory miały miejsce zaledwie trzy przypadki dopingu. Smutne jest jednak, iż wśród pierwszych złapanych znalazł się polski sztangista Tomasz Zieliński (!).
(źródło: TVN24/x-news)
Dokąd zmierza sport?
Jakim zatem wartościom będzie w przyszłości służył sport? Że będzie się rozwijał w coraz większym tempie, to raczej przesądzone. Sportowcy znajdą sojuszników w poszukiwaniu sposobów, medycznych i technicznych, na śrubowanie wyników poprzez nie tylko zmiany w treningu, ale szczególnie w technologiach czy elementach sportowego ubioru. Czy sport pod auspicjami MKOL. potoczy się w tym kierunku, który zakładają jego... przeciwnicy, czyli zbrutalizuje się i zdehumanizuje do końca? W którym momencie szczytne olimpijskie citius, altius, fortius, czyli szybciej, wyżej, mocniej - zamieni się wyłącznie w jedno: więcej i jeszcze więcej? Bo nikt już nie powinien żyć w iluzji, iż sport z którym dziś mamy do czynienia, w którym rządzi bezspornie pieniądz i siła telewizji, daleki jest od szlachetnych idei barona Pierre de Coubertina. A o romantycznych meczach czy zawodach przeczytać można będzie jedynie w książkach największego barda sportu, nieodżałowanego Bohdana Tomaszewskiego.
Autor: Tomasz Malinowski