Zima 1816 roku w Mariapfarr, niewielkiej austriackiej wiosce, była ciężka. Śnieg od kilku dni nie przestawał sypać. Jednak bajkowy widok nie robił wrażenia na miejscowym wikarym. Młody ksiądz Joseph Mohr nie mógł się przyzwyczaić do życia w miejscu, gdzie, jak mu się wydawało, diabeł mówi dobranoc. Wychował się w Salzburgu, w którym zawsze gdzieś można było wyskoczyć z przyjaciółmi, pomodlić się w katedrze św. Ruperta, no i dostępować różnorakich zaszczytów... A teraz przyszło mu pełnić posługę wśród biednych, prostych ludzi, którzy nie rozumieli jego potrzeb.
Gdy dumał nad swoim losem, spacerując zmarznięty wokół kościoła, przypomniał sobie, że nie napisał kazania na pasterkę. Wrócił do domu i zabrał się do pracy. Kiedy stawiał kropkę, szykując się do kolacji wigilijnej, ktoś załomotał do drzwi. Mimo mrozu, stojący na progu chłop ściągnął czapkę i z pokorą w głosie poprosił wielebnego, by poszedł z nim do żony. Kobieta właśnie powiła jego pierworodnego syna i nie wiadomo, czy przeżyje.
Ta niezwykle popularna kolęda ma już niemal dwieście lat. Ale nie byłoby jej, gdyby nie pewien samotny ksiądz, którego wzruszył widok karmiącej niemowlę matki i biedny nauczyciel, któremu umarło kolejne dziecko.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień