Cieszę się, że Łódź się rozwija [ROZMOWA]
Rozmowa ze Stanisławem Marchwickim, trenerem jeździectwa, byłym halowym Mistrzem Polski w skokach przez przeszkody
Mieszka pan niedaleko Łodzi, ale jest pan łodzianinem?
Oczywiście! Urodziłem się w nieistniejącym już szpitalu im. Heleny Wolf przy ul. Łagiewnickiej. Ale nie wychowałem się na Bałutach. Mieszkałem przy ul. Matejki.
Jak zaczęła się pana przygoda z jeździectwem?
Zadecydował o tym przypadek. Dawniej konie nie były takie modne jak teraz. Kolega z którym siedziałem w jednej ławce zaczął jeździć konno w Łódzkim Klubie Jeździeckim w Łagiewnikach. A że był gawędziarzem, opowiadał wiele o tych jazdach. Zaciekawiło mnie to. Namówił mnie, bym pojechał do Łagiewnik. Udało mi się dostać do szkółki sportowej, którą prowadził mój pierwszy trener Andrzej Wojnicki. Jeździectwo to drogi sport. Nie każdego było stać, by go uprawiać. Odbywała się więc selekcja. Nie każdy mógł jeździć tylko za klubowe składki członkowskie. Inni też mogli trenować, ale musieli płacić za jazdy. Ja płaciłem tylko te składki.
Szybko przyszły sukcesy...
Trafiłem do kadry narodowej juniorów w skokach przez przeszkody. Jeździłem na międzynarodowe zawody.
Miał pan swojego ulubionego konia?
Tak, ale już w późniejszej karierze. Był to angloarab o imieniu Saganek. Wygrałem na nim Halowe Mistrzostwa Polski w 1995 r. Rok później zdobyłem wicemistrzostwo kraju. Jeździłem na nim m.in. w Pucharze Narodów W 1996 r. zwyciężyłem w rankingu Polskiego Związku Jeździeckiego w skokach.
Łódź była silnym ośrodkiem jeździeckim?
Tak! Na terenie woj. łódzkiego znajdowało się Stado Ogierów w Bogusławicach. Łódź była wtedy potęgą. Skoczkowie z regionu wiele razy zdobywali mistrzostwo Polski. Wystarczy wymienić chociażby Grzegorza i Bogdana Kubiaków.
Kiedyś trenowało się głównie w Łódzkim Klubie Jeździeckim w Łagiewnikach. Teraz klubów jeździeckich w Łodzi i okolicy jest znacznie więcej.
Był wspomniany przez panią ŁKJ, ale w Lućmierzu działał też nie istniejący już Akademicki Klub Jeździecki. Innych takich ośrodków w pobliżu Łodzi nie było. Można było jechać do Bogusławic, Walewic. Kiedyś na terenie naszego województwa znajdował się jeszcze Łąck. Teraz ośrodków jeździeckich w Łodzi i okolicach jest bardzo dużo. Ładny ośrodek jeździecki znajduje się w Wiączyniu. Nieopodal Zgierza i Łodzi w Biesiekierzu powstaje przepiękny ośrodek. W Strykowie klub jeździecki prowadzi Andrzej Lemański.
Zapanowała moda na konie?
Bo to jest piękny sport. Jeśli chodzi o rekreację, to stanowi cudowny sposób na spędzenie wolnego czasu. Na łonie natury, z końmi, które są bardzo wdzięcznymi zwierzętami. Sport ten spełnia też walory wychowawcze. Trzeba się przecież końmi opiekować.
Da się pojeździć konno po obrzeżach Łodzi?
Łódzki Klub Jeździecki leży w pięknym miejscu, bo w Parku Krajobrazowym Wzniesień Łódzkich. W przepięknych lasach. Tam są wyznaczone drogi, szlaki dla jeźdźców.
Ma pan swoje ulubione miejsca w rodzinnym mieście?
Mam ogromny sentyment do Łódzkiego Klubu Jeździeckiego. Ale przy tym pozostańmy. Nie chce mówić więcej na ten temat. Teraz mieszkam w Skotnikach, hoduje konie. Z racji wieku nie jestem już czynnym sportowcem. Jeździ na koniach moja córka. Ma 12 lat, a jako 10-letnia dziewczynka wygrała Puchar Polski na kucyku Jary.
Bywa pan często w Łodzi. Jakie wrażenie robi na panu to miasto?
Ogromne! Łódź się zmienia, jest coraz ładniejsza. Mówię to szczerze. Obawiałem się, że po transformacji, kiedy upadł przemysł włókienniczy, Łódź stanie się biednym miastem. A tu się pięknie rozwijamy. Na pewno wrażenie robi Manufaktura, ul. Piotrkowska. Cieszę się, że odnawiane są te piękne łódzkie kamienice. W Łodzi bywam często. Z domu do Manufaktury mam 13 kilometrów.
Czego by pan życzył Łodzi?
By dalej tak pięknie się rozwijała. I Łódzki Klub Jeździecki ruszył z kopyta do przodu, nawiązał do swych pięknych tradycji.