"Co nam powie zwierciadełko?" - pytamy Artura Orzecha, dziennikarza muzycznego, który prowadzi festiwale, program telewizyjny "Świat się kręci", a także promuje "Wizę do Iranu".
Wszechobecne amerykańskie standardy świąteczne w sklepach nie doprowadzają cię do szału?
Jeśli pojawiają się w grudniu, to niespecjalnie interesują mnie te dzwoneczki. To już także polska tradycja. Gorzej, kiedy święty Mikołaj i świąteczna muzyka pojawia się 1 listopada. Z tym mam problem.
Co kształtuje gust muzyczny Polaków?
Jesteśmy mało wyrafinowani w kwestii potrzeby dźwięku. Znam ludzi, którzy twierdzą, że mogą żyć bez muzyki, co jest dla mnie niewyobrażalne, ale mają do tego prawo. Nie wyobrażam sobie ciszy w domu bez jakiejkolwiek muzyki. Dostrzegam kilka grup - m.in. świadomych słuchaczy ceniących szeroko pojętą sztukę. W muzyce tzw. popularnej też możemy znaleźć wartościowe utwory i piosenki. Są ci, którzy szanują muzyczną klasykę i jazz. Ogromna rzesza fanów - zwolenników liczenia na raz lub na cztery - słucha „autentycznej ludowej twórczości” - disco polo. Mam nadzieję, że ludowi twórcy, którzy działają w sferze prawdziwego folku, nie obrażą się na mnie za to, tylko z pobłażaniem będą się przyglądać disco polo. Wolę, żeby ludzie grali na instrumentach muzycznych niż biegali pijani z nożami i sztachetami. Są wreszcie fani szeroko pojętej muzyki rockowej. Jesteśmy prostym narodem, nie dla nas utwory ze skomplikowanym metrum. Jako ciekawostkę dodam, że mamy jeden powszechnie znany i śpiewany utwór w trudnym metrum dziewięć dziesiątych.
???
„Sto lat, sto lat” (tu redaktor Orzech zaczął nucić licząc metrum do dziewięciu - przyp. l.r.). Tkwi w nas nieprawdopodobny potencjał.
Ile zostało w tobie duszy rock’n’rollowca, który grał kiedyś w zespole „Róże Europy”?
Jestem wychowany na klasyce rocka: na Led Zeppelin, Pink Floydach. Założyłem dwa zespoły starające się kopiować muzykę kanadyjskiego tria Rush. Później nastała era muzyki punkowej, którą obserwowałem z boku raczej z ciekawością niż z niechęcią. Punk-rock był prostą rytmiką z trzema akordami. W pierwszej fali muzycy nie bardzo potrafili nawet grać na instrumentach. Zabawa polegała prawie na losowym przydzielaniu, kto na czym będzie grał. Memu sercu cały czas bliższa jest twórczość niszowa, awangardowa - wpisująca się w szufladę z napisem „indie” - niezależna. Muzyka niekoniecznie skazana na milionowy sukces Adele. Lubię wynajdywać artystów na początku ich kariery i cieszyć się ich sukcesem, bez pychy, że to ja ich odkryłem, wypromowałem i pokazałem światu. Przypadek sprawił, że pierwsza płyta Asafa Avidana została prywatnie przywieziona mi z Izraela. Zakochałem się w niej, zniosłem do radiowej „Trójki” i zagrałem. Szczęśliwie Markowi Niedźwieckiemu też się materiał spodobał. W Programie Trzecim mamy audycje autorskie, każdy z nas ma dowolność wybierania repertuaru. Marek podchwycił i nagle okazało się, że Asaf Avidan kilka razy koncertował już w Polsce i stał się rozpoznawalną gwiazdą europejską. Od czasu, kiedy pierwszy raz sięgnąłem po gitarę, nasz rynek muzyczny strasznie się zmienił. Uświadomiłem sobie, że kiedyś wydawano płytę i organizowano trasy koncertowe, żeby ją ograć - pokazać publiczności. Teraz wydaje się płytę, żeby zorganizować trasę koncertową - czyli zarobić pieniądze na koncertach.
Wywołałeś Adele; przeprowadzałeś z nią wywiad?
Kręcą mnie rozmowy z ludźmi. Z gwiazdami - też, bo to nasz dziennikarski warsztat. Z Adele nie miałem jeszcze okazji rozmawiać, nie było też propozycji wywiadu. Z doświadczenia wiem, że im bardziej „rozdmuchana” gwiazda, tym rozmowa słabsza. Jeśli ktoś jest prawdziwą gwiazdą - z ugruntowaną od dekad pozycją, to równocześnie jest bardzo ciekawym człowiekiem. Po kwadransie rozmowy przechodzimy na inne tematy - na politykę, globalną gospodarkę. I okazuje się, że człowiek bardzo dużo wie o świecie i nadal się nim interesuje. Pamiętam rozmowę z Chrisem Rea. Spóźniłem się na wywiad - zima, pierwszy śnieg, Warszawa stoi w korkach, ekipa - kamerzysta i dźwiękowiec też. Dotarłem sam do hotelu, poszedłem przeprosić, a on: „Spokojnie, jak ekipa dotrze, to zrobimy wywiad.” Pogadaliśmy prywatnie, dojechała ekipa, po nagraniu wywiadu podziękowałem, a on: „Nie, nie, najpierw pytałeś mnie o sprawy, które ciebie interesowały. A teraz pozwól, że ja będę pytał o polskie przemiany i jak się żyje Polakom”. Tego spotkania nie zapomnę. Niewielu jest takich artystów.
Pamiętam opowieść Macieja Zembatego, który odebrał z lotniska Leonarda Cohena. Ten tylko wsiadł do samochodu i zapytał: „No to jak naprawdę u was jest?” Gwiazdy nadal są ciekawe Polski?
W czasach PRL-u byliśmy niesłychanie egzotycznym krajem. O takie sprawy pytają ludzie inteligentni, a do nich zalicza się Leonard Cohen. Po 1990 roku też była ciekawość. Z festiwali sopockich pamiętam rozmowę z Bryanem Adamsem. Niby tylko kilka minut za kulisami, a widać było jego ciekawość tym, jak się tu żyje. Przed premierą najnowszego Bonda w Londynie miałem okazję rozmawiać z aktorami. Z większością - były to miłe rozmowy o filmie - i nagle miałem możliwość porozmawiania z Christopherem Waltzem, który gra czarny charakter. Wybitny aktor, rozmawialiśmy o Bondzie, a jak on usłyszał: Polska i Krzysztof Zanussi, to przypomniał sobie, jak grał u Zanussiego. Okazało się, że coś o nas wie, jest ciekawy Polski. Takie chwile naprawdę cieszą.
Dziś młodzi ludzie kompletnie inaczej patrzą na świat niż nasze pokolenie. Są przedstawicielami społeczeństwa globalnego
Bywało, że muzyka wyrażała bunt pokoleń. Czy może jeszcze spełniać taką rolę?
Na razie nie widzę w muzyce buntu przeciwko otaczającej nas rzeczywistości. To się może zdarzyć, bo Polacy są bardzo buntowniczym narodem - tym bardziej w sferze działań artystycznych. Bardzo nie lubimy odgórnego narzucania nam czegokolwiek. Jeśli pojawi się coś na kształt nowej cenzury, to natychmiast narodzi się nowa scena i bunt. Prowadzę zajęcia z dziennikarstwa w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Dziś młodzi ludzie kompletnie inaczej patrzą na świat niż nasze pokolenie. Są przedstawicielami społeczeństwa globalnego. W muzyce dużo się pozmieniało. Pokolenie 20-latków nie ogląda telewizji, nie słucha radia. Do nich trzeba docierać siecią. Internet dał ogromną wolność, ale i ślepą ulicę w promocji - coraz trudniej się pokazać. Jest tyle nowości, że nie ma kiedy ich wysłuchać. Kiedyś twórcy marzyli o dotarciu do mediów, a za ich pośrednictwem do odbiorców. Wyrobieni muzycznie dziennikarze pokazywali, co jest - ich zdaniem - wartościowe, a co nie. Teraz mamy zalew twórczości. Codziennie na adres radiowy dostaję najróżniejsze linki, ale nie sięgam po nie, nie słucham. Musiałbym 24 godziny na dobę tylko słuchać. Ten zalew mnie przeraża, choć to dobrze, że ludzie coś piszą i komponują.
Może masz pomysł, jak Polska ma wygrać Eurowizję? Odbijamy się od Donatana, Cleo - „ubijanie masła i obfite biusty” - po Monikę Kuszyńską.
Komentując Eurowizję niczego nie ubarwiam - mówię, co widzę i słyszę. Jeśli wykonawca fałszuje lub gubi rytm, to nie nazwę go artystą, a przypadkiem, który nie powinien zaistnieć. Sączę komentarze przez siebie. Widz może się z tym zgodzić lub nie. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie: jak wygrać. Duże pieniądze i konsekwencje mogą przynieść sukces, co udowodniła Rosja zwycięstwem Dimy Biłana w 2008 roku. Azerbejdżan też zainwestował duże pieniądze, kilka razy próbował wygrać, aż im się to udało. Na początku Polska prezentowała na Eurowizji bardzo dobrych artystów: Edytę Górniak, Kasię Kowalską, Justynę Steczkowską, Anię Jopek czy Mietka Szcześniaka. I nie udawało im się. Później pojawiła się słabsza passa. Ich Troje zdobyło w Rydze siódme miejsce. Straciliśmy impet, polskie gwiazdy zaczęły się wycofywać - bo wystawiamy najlepsze głosy, a oni nic. Jednocześnie pojawiło się zdziwienie, że nie wygrywamy.
Może nas nie lubią?
Nie chcę tego powiedzieć wprost, ale jak patrzę co roku na głosowanie, to widzę, że dostajemy niewiele głosów. Przecież trudno uznać, że głosy z Irlandii i Wielkiej Brytanii są głosami Irlandczyków i Brytyjczyków, to raczej nasza Polonia. Nie ograniczałbym tego do polityki i geopolityki. Wierzę głęboko, że jak pojawi się piosenka przebojowa z wykonawcą, który spodoba się Europie, to ona na nas zagłosuje bez względu na geopolityczne podziały. Niemcy czekali ponad czterdzieści lat na zwycięstwo. Dajmy sobie jeszcze trochę czasu.
Teraz - na zmianę z Agatą Młynarską - prowadzisz telewizyjny program „Świat się kręci”.
Na początku program samodzielnie prowadziła Agata. Trzymałem za nią kciuki, bo z jej strony była to niezwykle odważna decyzja, żeby od poniedziałku do piątku, na żywo, prowadzić program w pojedynkę. Przecież mamy rodziny, czasami coś nam wypadnie, a przede wszystkim mogą się pojawić problemy zdrowotne. Pojawienie się Maćka Kurzajewskiego dało oddech Agacie, bo mogli się dzielić programami. Ja zaistniałem w programie najpierw w roli gościa dnia, a kiedy Agata zachorowała, a Maciek wyjechał - poproszono mnie, bym poprowadził program. Prawdopodobnie dyrekcja TVP pamiętała, że pracuję w telewizji od 1992 roku i mam doświadczenie publicystyczne. Prowadziłem różne programy, nie tylko festiwale. Kiedy Maciek odszedł z programu, zapytano mnie, czy nie chciałbym go zastąpić. Jestem ze starej dziennikarskiej szkoły, nim odpowiedziałem - zadzwoniłem do Macieja, nie miał zastrzeżeń i zgodziłem się.
Kilka dni przed naszą rozmową prowadziłeś program, w którym wystąpili dziennikarze dyskutujący o Trybunale Konstytucyjnym, Monika Kuszyńska opowiadała o swojej niepełnosprawności, no i miałeś jeszcze aktorów z filmu „Och, Karol”...
...minęło trzydzieści lat od premiery filmu.
Przepraszam, jak ty to wszystko ogarniasz?
Na szczęście zespół przygotowujący program jest duży. Wspólnie decydujemy o tematach. Wydawcy „ogarniają” całość programu, ale moja rola nie ogranicza się do odczytania przygotowanych wcześniej pytań. Nawet nie wiedziałem, że przygotowanie jednego odcinka wymaga tak dużego wysiłku. Kiedy w programie byłem gościem dnia, to dostawałem streszczenie tego, o czym będzie mowa w poruszanych trzech tematach. No i zadałem kilka pytań od siebie w trakcie programu. Rola prowadzącego jest odmienna. Spotykamy się rano na kolegium redakcyjnym. Ustalamy część tematów z tygodniowym lub większym wyprzedzeniem, ale one są płynne, można je jeszcze zmieniać. „Świat się kręci” składa się z trzech tematów. „Jedynka” pierwszy temat, to bieżące, najczęściej polityczne rzeczy. Wybieramy go w dniu emisji, żeby był aktualny. Między telewizjami i programami trwa walka o gości, kogo zaprosić, żeby inteligentnie skomentował wydarzenia. Później mamy półtoragodzinną przerwę na obiad i sprawy domowe, o godz. 16.00 spotykamy się na Woronicza na próbie do programu, który zaczyna się na żywo o godz. 18.30. Od rana do godz. 19.15 żyjemy tylko wydaniem tego programu. Nigdy nie pracowałem w takim trybie. Duże wyzwanie - szczególnie rozmowy polityczne, bo nie jestem politologiem. Polityka zawsze mnie interesowała - jak to ujął Wojciech Mann: „Mnie partie niespecjalnie interesują, byle było rozumnie”. Trzymam się tego poglądu. Zależy mi, by widz miał we mnie sojusznika. Przecież nasi widzowie też nie są politologami, zadają sobie podobne pytania co my i chcą usłyszeć od osób zajmujących się tym zawodowo - ich opinie, żeby na tej podstawie wyrobić sobie własną.
Na spotkaniach autorskich promujesz swoją książkę „Wiza do Iranu”. Nie trafiła ona w dobry czas. Nie tylko Europa ma problem z islamem, obawia się muzułmanów.
To nie islam jest naszym wrogiem, a ludzie, którzy wykorzystują jego pewne elementy w celu uzyskania władzy i pieniędzy. Religia jest przykrywką dla ich działalności. Zachód i Stany Zjednoczone ruszając na wojnę w Iraku kompletnie nie pomyślały, co dalej. Sądziłem, że oni mają wyobraźnię - takie mózgi, i są w stanie przewidzieć, co stanie się po obaleniu Saddama Husajna, Muammara Kadafiego. Mieli plan ich wyeliminowania, ale nic więcej! W Azji Środkowej i w Północnej Afryce nastąpiła kompletna destabilizacja, a my się dziwimy, że pojawili się uchodźcy. Są, część z nich może być groźna, mogą też być wśród nich imigranci ekonomiczni, ale wierzę, że większość uciekła przed wojną. Sam bym to zrobił na ich miejscu. Zostawili swój dobytek, wydali cały majątek, by przemytnicy przeprawili ich do Europy, a teraz chcą gdzieś żyć. Nie mam z tym problemu. Czy w historii ludzkości nie miały miejsca wędrówki ludów? Gdyby nie one, to dlaczego w tym miejscu mamy Węgry? To jest lud ugrofiński, który powinien być gdzieś na północy w Skandynawii. Imigranci nie będą tworzyć własnych państw, ale w naszej cywilizacji migracje zawsze występowały. Wspólnota powinna zastanowić się, jak sobie z tym problemem poradzić.
Islam nie jest zagrożeniem dla cywilizacji zachodniej. Mam dużo znajomych muzułmanów, żaden z nich nie jest radykałem. Żyją tak jak my. Nie wolno im pić alkoholu, a piją, bo grzeszą - kto z nas nie grzeszy? Oni są przerażeni wizerunkiem budowanym przez mniejszość. Nie obawiam się wojny religijnej. W Europie dziennikarze uknuli tłumaczenie, że dżihad to święta wojna. Bzdura. Wszyscy mówią, że islamiści podkładają bomby. Bzdura. Islamiści to naukowcy zajmujący się islamem. Wybitny polski arabista i islamista profesor Janusz Danecki nie podkłada żadnych bomb i nie wysadza się w powietrze. Dżihad to ścieżka do Boga. Termin „święta wojna” uknuli krzyżowcy, którzy w imię krzyża i Chrystusa zabijali niewiernych. Teraz wszyscy utożsamiają dżihad ze świętą wojną. Dżihad jest także walką wewnętrzną, ze swoimi słabościami. A jeśli walka, to obronna. Dżihad nakazuje obronę przed niesłuszną wojną. Zauważ, że w islamie pojawia się również jego interpretacja. Ostatnio my również chętnie interpretujemy prawo, czyż nie?
„Co nam powie zwierciadełko?” - pamiętasz jeszcze tę piosenkę?
No jasne, to moja kompozycja z czasów zespołu „Róże Europy”. Teraz już staram się nie patrzeć w zwierciadełko...