Ciuchy z klasą, czyli do szkoły ubierz się porządnie, a nie wyzywająco
- Podarte spodnie, te specjalnie z dziurami, można wkładać na plac zabaw. Na lekcjach strój ma być przyzwoity - mówią niektórzy dyrektorzy szkół. Wprowadzają zakazy i nakazy modowe.
Przychodzi uczennica do domu i jest zła. W #szkole poszło jej całkiem dobrze - tego dnia licealistka dostała dwie piątki i czwórkę. Dostała też jednak upomnienie od wychowawczyni. Odnośnie stroju.
Nastolatka miała na sobie podarte dżinsy. Nie, żeby jakieś tam stare, zniszczone, tylko celowo poprzedzierane na kolanach. Tak mocno poprzedzierane, że nogi były bardziej odsłonięte niż zakryte. Zgorszona nauczycielka stwierdziła, że takie pokazywanie niczego dobrego nie wnosi. - W szkole wisi godło, a dla niego trzeba mieć szacunek. Nie okazuje go ten, kto jest niestosownie ubrany - powiedziała.
Jak nie nauczycielka, to czasem woźna albo szatniarka zwrócą uwagę małolatowi na strój. Ich zdaniem - nieodpowiedni.
Widać pępek
Pewna nauczycielka, akurat ze szkoły nie z naszego województwa, uznała ubiór nastolatki za #zbyt wyzywający. Dziewczyna musiała wyjść z lekcji. Ojciec został wezwany do dyrektorki na #rozmowę. Miał przynieść córce ciuchy na przebranie. No i przyniósł: mocno prześwitującą bluzkę, odsłaniającą pępek.
Beata Mazur, wicedyrektor Zespołu Szkół nr 32 w Bydgoszczy: - To nie szkoła powinna wpływać na to, co ma na sobie uczeń, ale jego rodzice.
Są już jednak w naszym regionie szkoły, w których wprowadzono swoiste nakazy i zakazy modowe (celowo nie podajemy, które to placówki). Nakazuje się uczniom - zresztą kadrze pedagogicznej i tej niepedagogicznej tak samo - przychodzić schludnie, skromnie ubranym. Jednocześnie zakazuje się eksponowania odsłoniętego ciała. Niewskazane są zatem głębokie dekolty, wspomniane podarto-obdarte dżinsy, zbyt obcisłe i za kuse bluzki lub sweterki. Informacja o tym, jak młody człowiek do szkoły ubierać się powinien, jest przekazywana na zebraniach z rodzicami lub przesyłana do matek i ojców za pośrednictwem dziennika elektronicznego. Jednak pedagog swoje, moda swoje.
Przykładowo owe podarte spodnie są hitem od zeszłego roku, zwłaszcza wśród nastolatków. Wyglądające na uszkodzone dżinsy czasem są kilka razy droższe niż te w wersji niepodartej.
Dzieci i młodzież żyją w dobie internetu - 95 procent z nich korzysta codziennie z sieci. Czerpią wzorce od rówieśników i z sieci, m.in. od blogerów, niekoniecznie modowych. Internauta ogląda swojego idola w sieci i tak, jak ten idol chce wyglądać.
Tak sobie podrzesz dżinsy
Można sobie taniej przygotować podarte spodnie, robiąc je ze zwykłych, których się już nie nosi. W internecie publikowane są filmiki, jak to zrobić. Instruktaże video cieszą się sporą popularnością. Jeden z nich w ciągu roku obejrzano ponad 63 000 razy. Autorka filmiku radzi, żeby takie spodnie najlepiej nosić z kabaretkami (dla niewtajemniczonych: kabaretki to rajstopy z siatki). Chłopaków, oczywiście, ta sugestia nie dotyczy.
Szkolny regulamin
Modowe regulaminy w niektórych szkołach raczej obowiązywać nie będą. - Liczy się przede wszystkim schludne, czyste ubranie, ale moim zdaniem to, jak ono ma wyglądać, nie powinno być określane w regulaminach - uważa Andrzej Więckowski, dyrektor III Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu. - To, co kto ma włożyć, stanowi kwestię indywidualnej oceny. Jestem przekonany, że rozmowa dziecka z rodzicami na temat tego, co ma ono ubierać do szkoły, jest skuteczniejsza niż wprowadzanie regulaminu. Zawsze znajdą się sposoby, żeby obejść zasady.
Wybrane szkoły (tutaj prym wiodą niepubliczne placówki oświatowe) wprowadziły jednolite stroje dla uczniów. Dzisiejsze mundurki nie przypominają jednak niebieskich czy granatowych rozpinanych fartuszków z białymi kołnierzykami, rodem z czasów PRL. Mundurek to nadal nie garniturek. Pierwszy jest wygodny, natomiast drugi kojarzy się z krępowaniem ruchów.
- Mnie szkolne mundurki się podobają - ocenia mama pierwszoklasisty Szkoły Podstawowej Towarzystwa Salezjańskiego w Bydgoszczy. - Wszystkie dzieci prezentują się jednakowo. Nie ma podziału, że jeden maluch jest biednie ubrany, a drugi nosi same firmówki. W środy dzieci są zwolnione z noszenia mundurków. Tego dnia jest kolorowy dzień. Każdy przychodzi ubrany, jak chce.
Spódniczki szyte na miarę
Rodzice dzieci z salezjanów płacą za mundurki. - Kupujemy je w sklepie, wskazanym przez dyrekcję naszej podstawówki - dodaje matka. - W tym jedynym w Bydgoszczy sklepie są bowiem rzeczy z wyszytym logo szkoły. Koszulka z krótkim rękawem kosztuje około 25 złotych, a z długim 32 złote. Kamizelki są po 50 złotych i zamawia je szkoła. Spódniczki dla dziewczynek szyje krawcowa, na miarę. Chłopcy noszą normalne spodnie.
To nie pierwszy powrót mody fartuszkowej do klas. O mundurkach głośno było już w 2007 roku. Wtedy w życie weszła ustawa, nakładająca obowiązek zapewnienia jednolitego stroju dla uczniów publicznych podstawówek i gimnazjów. Zrobiło się zamieszanie, bo nowe przepisy powstały w maju, a miesiąc później dzieciaki kończyły rok szkolny. Podstawówki i gimnazja miały mało czasu, żeby wybrać fason uniformów. W niektórych placówkach udało się wykonać zadanie w błyskawicznym tempie. Nowe stroje były gotowe w tydzień. Były jednak szkoły, w których proces swoistego mundurowania trwał jeszcze we wrześniu. Plus, że uczniowie, którzy przyszli po cywilnemu, a nie w mundurkach, nie dostawali minusów.
- Zdecydowaliśmy się na prosty wzór - mówił wówczas Grzegorz Malendowicz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 12 we Włocławku. - Dziewczęta i chłopcy będą nosić dżinsowe kamizelki z emblematem szkoły. Ten fason rodzice uznali za najbardziej funkcjonalny. Koszt mundurka w SP 12 wynosił 48 złotych.
Bez makijażu
Ciuchy to jedno, a makijaż - drugie. Jedna z dyrektorek wygaszanych gimnazjów wspomina: - Już kilka razy poprosiłam dziewczęta, gdy pojawiły się na lekcjach za mocno pomalowane, żeby poszły do łazienki i usunęły make-up. Protestów nie było. Uwag ze strony rodziców dziewczyn też nie.
Bywają jednak dziewczyny, które tak szybko nie dadzą rady doprowadzić się do pierwotnego stanu. Choćby te, co mają sztuczne paznokcie.
Nowe czasy
„Dziwi mnie jedna rzecz” - przyznaje internauta. „10 lat temu, gdy nauczycielka gimnazjum zwróciła mojej koleżance uwagę, że ma cycki na wierzchu, to żaden rodzic nie przyleciał na skargę do dyrekcji. Dziewczę spaliło się ze wstydu i w dużym dekolcie już nie przyszło. Teraz nastały takie czasy, że upomniana dziewczyna nazajutrz pokazuje się z jeszcze większym dekoltem, a mama lub tata mają pretensje do dyrektora, że śmiał skrytykować ich dziecko”.