Co jest w teczce Ryszarda Florka, tajnego współpracownika SB, ps. Andrzej?
Ryszard Florek pojawił się na dwóch listach: najbogatszych Polaków magazynu „Forbes” i w katalogu IPN z nazwiskami agentów SB. Milioner z Sącza opowiedział nam o tej drugiej liście.
Oficer kontrwywiadu otworzył teczkę pracy swojego agenta i ostatni raz spojrzał na zgromadzone tam dokumenty. Za oknem siąpił deszcz, było listopadowe, ponure popołudnie 1989 r. W Polsce w gruzy walił się komunizm, ale Służba Bezpieczeństwa musiała mieć porządek w papierach, choć wiele wskazywało na to, że lada dzień i ona będzie rozwiązana.
Akta Tajnego Współpracownika ps. Andrzej nie były zbyt obszerne: dwa tomy dokumentów, 11 spisanych ustnych meldunków pozyskanych w trakcie 14 spotkań w ciągu trzech lat. Były jednak i materiały z dawnych czasów, gdy „Andrzejem” interesował się wywiad.
Wywiad był pierwszy
Wpadł im w oko w 1977 r., bo wyjeżdżał do Niemiec, znał język i obywatele Niemiec odwiedzali go w Polsce. Wywiad zwrócił uwagę na młodego, wysportowanego, 24-letniego studenta IV roku Wydziału Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej.
Ryszard Florek w tamtym czasie nie był majętny. Ledwie wiązał koniec z końcem. By opłacić akademik, korzystał ze stypendium na uczelni i zasiłków pieniężnych. 40 lat później regularnie melduje się na liście 100 najbogatszych Polaków, a wartość jego majątku jest szacowana na 1,1 miliarda złotych.
Za studenta Florka pierwszy wziął się kpt. Edward Bilik z wywiadu naukowo-technicznego i namówił do podpisania zobowiązania o zachowaniu w tajemnicy treści rozmów. W dokumentach ich kilkuletnie spotkania są określane jako „dialog operacyjny”.
Potem miał jeszcze z Florkiem do czynienia por. Wojciech Ręczkowicz i por. Mieczysław Wysocki. W materiałach pojawiają się ponadto nazwiska 6 innych oficerów, którzy mieli wiedzę o nowym źródle, które określano jako Kontakt Operacyjny.
Florek wyjeżdżał zarobkowo, by utrzymać rodzinę. W 1978 r. wziął ślub, urodziło mu się dziecko i na gwałt potrzebował gotówki. Zarobione pieniądze starczyły mu nawet na kupno mercedesa.
Z podróży po Niemczech pisał własnoręcznie raporty, które trafiały na biurko Bilika i które tytułował „wyjaśnienie”. Opisywał w nich pobyt za granicą, pracę na budowach, kontakty w Hanowerze z poznanymi Niemcami, Czechami i Austriakiem.
Podał nazwisko Polaka, z którym dorabiał na budowie, studenta Wyższej Szkoły Weterynaryjnej i dane jego dziewczyny.
Oprócz tego były ogólne wzmianki, że bywał w polskim kościele, o odwiedzinach żony i staraniach o pozwolenie na pracę. Po każdym powrocie z zagranicy Florek zjawiał się na komendzie, by oddać paszport i dostarczyć swoje „wyjaśnienia”.
Wywiad na bieżąco obserwował jego życie zawodowe i orientował się w jego sytuacji rodzinnej: ile ma rodzeństwa, do której szkoły chodzą dzieci, a nawet jaki był tytuł jego pracy dyplomowej na uczelni - „Wpływ domieszki upłynniającej SK-1 i dodatku popiołu lotnego na wybrane właściwości betonu piaskowego”.
W 1985 r. inżyniera Florka na celownik wziął kontrwywiad, który uznał, że jako TW może być wykorzystany do spraw uciekinierów z Polski i zagadnień militarno- obronnych z terenu RFN.
Chorąży Krzysztof Pycha przed pozyskaniem sporządził charakterystykę „kandydata na tajnego współpracownika”.
Prezencja dobra, swobodny sposób bycia, łatwość w nawiązywaniu kontaktów, nie nadużywa alkoholu, łatwość w formułowaniu spostrzeżeń na piśmie - napisał o Florku.
Kontrwywiad werbuje
Z raportu wynika, że odwiedził go w domu i powiedział, że „przysyła go Mietek”. Można się domyślać, że chodziło o por. Wysockiego. Umówili się w hotelu Orbis w pokoju 206.
Esbek opisał to potem tak: przyszedł punktualnie, zachowywał się nerwowo. Zwłaszcza gdy rozmowa była o dotychczasowych kontaktach. Potem gdy rozmowa zeszła na tematy prywatne, rozluźnił się. Wspomniał, że jestem czwartym, który z nim rozmawia.
Pycha przedstawił Florkowi propozycję bycia TW i usłyszał zgodę. Gdy poprosił o napisanie zobowiązania do współpracy, Florek w jednej chwili zmienił front.
- Zauważyłem ogromne zdenerwowanie i niechęć napisania zobowiązania i obrania pseudonimu. Po dwugodzinnej perswazji udało się go przekonać do napisania zobowiązania swoimi słowami o treści odpowiadającej jemu. Obrał pseudonim Andrzej, którym będzie podpisywał informacje - wynika z raportu.
Florek odręcznie napisał wówczas dokument: „Nowy Sącz, 1986.04.07. Treść przeprowadzonej rozmowy ze mną przez pracownika SB. zachowam w tajemnicy. Treść przekazywanych informacji podpisywał będę ps. Andrzej”.
Przez dwa lata był w Chicago sam jak palec, nie wiedząc, czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze rodzinę
Pycha podał mu numer telefonu do pracy i hasło, którym „Andrzej” miał się posługiwać. Z raportu SB wynika, że w odpowiedzi Florek stwierdził, że chętnie widzi współpracę, ale nie nadaje się do zadań specjalnych, które zmuszałyby go do zachowanie zimnej krwi. W takich wypadkach denerwuje się i traci głowę. Pycha uspokoił go, że zadania do realizacji nie będą polegały na działaniach ofensywnych.
W aktach nie ma innych dokumentów podpisanych pseudonimem. Nie ma śladu, by Florek brał pieniądze od SB.
W raportach Pychy ze spotkań są informacje, że z TW Andrzej wyjeżdża za granicę, by zdobyć pieniądze na budowę zakładu stolarskiego, o kłopotach z kredytem na rozwój firmy. Znalazły się komentarze przed spodziewanymi podwyżkami cen.
W informacji z 2 czerwca 1986 r. TW Andrzej podał, że 27 maja około 22.00 widział, jak kilku młodych wyrostków rzuca petardami i świecami dymnymi na os. Wolności koło Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Następnie wbiegli do jednej z klatek bloku. Dziwił się, że nikt z mieszkańców nie reagował. Zastanawiał się, skąd młodzi ludzie weszli w posiadanie materiałów.
- TW Andrzej uznał za konieczne przekazanie mnie tej informacji celem zainteresowania się tymi osobami, które teraz niewinnie się zabawiają, a mogą użyć materiałów wybuchowych do innych celów - napisał Pycha w informacji.
Dwa dwa dni później zastępca szefa SB nadał bieg sprawie, która dostała kryptonim „Malarze”. Udało się ustalić sprawców detonacji, ale szerszych informacji na ten temat w aktach nie ma.
Z kolejnego raportu wynika, że podczas pobytu w Niemczech Florek spotkał Mariolę z Krakowa. Na jej prośbę pomagał kobiecie w poszukiwaniu pracy w lokalach gastronomicznych, ale bez skutku. Zmieniły się przepisy i Niemcom groziła surowa kara za zatrudnianie osób „na czarno”.
TW Andrzej podał jeszcze, że pod kościołem w Hanowerze upadła działalność „S”(czyli Solidarności), nie zauważył nikogo noszącego znaczki „S”, zniknęło stoisko „S”, na którym można było kupić niemal wszystko, co się wiązało z „S”.
W innym raporcie Pychy z marca 1988 r. jest wzmianka od TW Andrzeja, że w środowisku rzemieślników dyskutuje się o podwyżkach cen i o „nieprzemyślanych posunięciach rządu, które preferują nierobów i darmozjadów”.
Z czasem Florek zaczął unikać spotkań, więc Pycha jesienią 1989 r. przywiózł go do siedziby SB i przeprowadził rozmowę ostrzegawczą. W jej trakcie Florek stwierdził, że sytuacja w kraju jest nieciekawa, rozwiązują SB, powołują nowe twory, a on jest wystraszony i nie chce mieć nic wspólnego z „SB lub podobnymi organizacjami”. Dziwił się, dlaczego jest nachodzony wbrew woli i kategorycznie zażądał rozwiązania współpracy.
Wobec takiej postawy chorąży Pycha 13 listopada 1989 r. napisał raport o zamknięciu współpracy i stwierdził, że zmiana sytuacji społeczno-politycznej wywarła na TW negatywny wpływ, co odzwierciedliło się w jego stosunku do SB. Akta trafiły do archiwum. Dziś są w zasobach IPN.
Emeryt Pycha
Krzysztof Pycha to dziś 67-letni, siwiejący emeryt walczący z rakiem. W SB przepracował ponad 7 lat, aż do 1989 r. Wcześniej był w sądeckiej milicji.
- Zwerbował pan Florka? - On został mi przekazany przez wywiad. Najpierw prowadził go Bilik - potwierdza. Mówi, że zasady były takie, że gdy ktoś wracał z zagranicy to wzywało się go na rozmowę, by stwierdzić, czy obcy wywiad go nie pozyskał. Mówi, że Florkowi potrzebny był paszport, bo dzięki niemu mógł zarabiać. Zawsze spotykali się w komendzie
- Na pewno musiał napisać zobowiązanie do współpracy. Inaczej nie mógłbym go zarejestrować jako TW - mówi Pycha. Już nie pamięta po latach, czy pierwsze spotkanie odbyło się w hotelu Orbis. - Na pewno się przedstawiłem i pokazałem legitymację, by człowiek wiedział, z kim gada.
Florka określa jako słabe źródło informacji. - Opowiadał jakieś pierdoły. Nie realizował zadań, ale pod to źródło było pozyskiwane inne, by go sprawdzić, a którego panu nie wyjawię. Po to, by wiedzieć, po co Florek jeździł do Niemiec i co tam robił, skąd brał pieniądze - mówi. Pamięta, że Florek miał znajomego Niemca, psychiatrę. Odwiedzał go, a on Florka w Polsce.
- Ten Niemiec to był prawdopodobnie etatowy pracownik BND, czyli niemieckiego wywiadu. Zwracałem się w tej sprawie do naszego wywiadu - przypomina sobie.
W wolnej Polsce spotkał się z Florkiem tylko raz. Prowadził firmę ochroniarską i myślał, że znajdzie u niego pracę. Biznesmen nie podjął jednak tematu. Dziwi się zapowiedziom, że Florek chce iść do sądu i walczyć o autolustrację. - To głupie z jego strony. Jak o nią wystąpi, to mogą wyjść inne rzeczy - zauważa Pycha. Tego tematu nie rozwija.
Rozmowa z Ryszardem Florkiem
Od czego zaczęły się Pana kontakty ze służbami PRL?
Studiowałem na Politechnice Krakowskiej, gdy po raz pierwszy w 1976 roku wyjechałem do Republiki Federalnej Niemiec. Wróciłem w terminie. Chciałem wyjechać drugi raz i nagle, z niewiadomych przyczyn, odmówiono mi paszportu.
Co Pan zrobił?
Zastanawiałem się: czy ja zawiniłem? Zacząłem szukać różnych dojść i dotarłem do pewnego sekretarza komisji uczelnianej. Też był z Nowego Sącza, więc powiedziałem mu, że mam problem. Obiecał, że się zorientuje. Potem dostałem wezwanie, żebym się zgłosił na komendę milicji. Przyjął mnie Edward Bilik.
Z jego raportu wynika, że podpisał Pan zobowiązanie do współpracy, ale tego dokumentu nie ma w Pana teczce.
To nie było zobowiązanie do współpracy. Już dziś nie pamiętam, czy to było podczas pierwszego czy drugiego spotkania, a może nawet rok później.
To Edward Bilik poprosił o podpisanie dokumentu?
Tak. Powiedział, że takie ma obowiązki, przepisy i że to, o czym rozmawiamy, musi pozostać w tajemnicy. Wtedy podpisałem druk i to było zobowiązanie do zachowania w tajemnicy treści rozmów, a nie oświadczenie o współpracy. Wiedziałem, że jest z wywiadu naukowo-technicznego.
Pisał Pan wyjaśnienia z zagranicznych wyjazdów. Są w Pana teczce w Instytucie Pamięci Narodowej.
Faktycznie, napisałem ogólną notatkę z podróży i nie widziałem w tym nic złego. Takie były czasy. Unikałem podawania niektórych informacji. Choćby takich, że chodziłem do polskiego kościoła, gdzie spotykała się opozycja, że oferowano mi niemieckie obywatelstwo, gdy ubiegałem się o pozwolenie na pracę.
O tym nie wspominałem. Jak i o tym, że w polskim kościele w Hanowerze remontowałem ołtarz i że był taki klub, w którym wszyscy się spotykali. Polacy z dawnej emigracji i uciekinierzy z kraju. Nie ma żadnego śladu, że tam byłem i nimi rozmawiałem.
Według Pana wywiad naukowo-techniczny nie był niczym złym?
Te kontakty traktowałem jako normalny obowiązek obywatela. To nie był dla mnie kłopot.
Ma Pan korzenie niemieckie?
Mój prapradziadek od strony mamy pochodzi z okolic Mannheim. Niemieckiego nauczyłem się w liceum, ale podczas rozmów w domu padało wiele niemieckich słów. Mama mówiła, że trzeba się uczyć języków sąsiadów.
Te spotkania z Bilikiem trwały kilka lat?
Tak. Gdy oddawałem paszport, kierowano mnie zawsze do niego, a gdy go nie było, to proszono mnie, bym pojawił się w innym terminie. Na mnie ciążył obowiązek, by przyjść i opowiedzieć, co robiłem za granicą.
Trwało to gdzieś do 1985 r.?
Tak. W pewnym momencie Bilik powiedział, że będzie mnie prowadził pan Pycha.
To już był kontrwywiad.
Tego wtedy nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że on jest od czegoś innego i że to bardziej SB.
Wasze pierwsze spotkanie odbyło się w 1986 r. w hotelu Orbis w Nowym Sączu?
Nie pamiętam tego. Bardziej przypominam sobie spotkania w biurze paszportowym.
Z akt wynika, że chorąży Krzysztof Pycha namawiał Pana przez dwie godziny do podpisania zobowiązania do współpracy i cel osiągnął. Oryginału dokumentu jednak nie ma w aktach.
Nie podpisałem żadnego zobowiązania do współpracy. On tylko tak pisze. Podpisałem tylko zobowiązanie do zachowania w tajemnicy treści rozmów z funkcjonariuszem Pychą, identyczne jak z Bilikiem.
Skąd się wziął w aktach pseudonim Andrzej?
Powiedziałem mu, że jak chce, to niech sobie wymyśli, bo ja nigdy go nie używałem.
Miał Pan do niego telefon? Z akt wynika, że dał Panu także swój prywatny numer.
Nie pamiętam, bym miał taki telefon.
W aktach można przeczytać, że odbyło się 14 spotkań z chorążym Pychą. Podczas 11 udzielił Pan ustnych informacji.
Spotykałem się, by nie mieć większych problemów. Miałem takie wewnętrzne usprawiedliwienie, że absorbuję funkcjonariusza, pogrywam sobie z nim w kulki i przyczyniam się do tego, że nie będzie się zajmował innym człowiekiem, który mógłby w tym czasie zorganizować strajk i zrobić coś pożytecznego. Liczba funkcjonariuszy SB też była ograniczona.
Nie rezygnował Pan z kontaktów z funkcjonariuszem SB.
Gdybym powiedział: „nie i koniec”, to mogłoby skutkować kolejnymi szykanami. Staraliśmy się wówczas o kredyt w banku na budowę zakładu w Tymbarku.
Mieliśmy maszyny, halę w połowie wybudowaną, ale kredytu jednak nie dostaliśmy. Z tyłu głowy miałem, czy to czasem nie jest ich działanie, by mnie w taki sposób zmiękczyć.
Miał Pan świadomość, że SB może w czymś pomóc albo zaszkodzić?
Tak, ale w niczym mi nie pomogli i o nic ich nie prosiłem. Zaszkodzić mogli, choćby utrudniając wydanie paszportu. Pokazali mi wtedy, kto ma nad kim władzę.
Chorąży Pycha raportował w 1989 r., że wycofał się Pan ze spotkań, więc przyjechał i zabrał Pana z domu na rozmowę ostrzegawczą.
Nie pamiętam tego. Wiem, że nie chciałem się z nim więcej spotykać.
Spotkał Pan tych esbeków w wolnej Polsce?
Raz jeden przyszedł, ale już nie pamiętam, czego chciał. Wiem, że nie podjąłem tematu.
Czy ta sprawa z przeszłości to dla Pana problem?
Raczej nie. Akta z IPN znam i uważam, że nie ma tam niczego, czego mógłbym się wstydzić. Może tylko kłopotem jest to, że w inwentarzu IPN moja teczka jest opisana jako teczka Tajnego Współpracownika. To się ludziom jednoznacznie kojarzy.
Chce Pan to zmienić?
Wystąpiłem do IPN o zmianę opisu w inwentarzu, bo moim zdaniem z akt jednoznacznie wynika, że współpracy nie było. Tym bardziej że funkcjonariusz, który próbował mnie zwerbować, pozostawił następujące zapisy: „Informacje od niego są bez żadnej wartości operacyjnej”, „Nie był wynagradzany w żadnej formie”.
IPN nie usunął wpisu.
Odpowiedział, powołując się na przepisy prawa, że tego zrobić nie może. Nie jestem osobą, która podlega lustracji, ale dowiedziałem się, że jest możliwość przeprowadzenie autolustracji.
Zdecydował się Pan na taki krok?
Jest taka możliwość. Jak będę miał trochę czasu, to z niej skorzystam, bo IPN opisując i udostępniając informacje o teczkach skorzystał z esbeckiego opisu, nie weryfikując treści. Jeśli wygram w sądzie, to IPN będzie miał obowiązek dokonać zmian w opisie inwentarza.