Co ma żaba do kelnera, albo złote myśli Smudy o...
- Trener to musi być kawał skur... Z sercem na dłoni, ale i z tęgim batem w ręku - tak o swoim fachu mówi Franciszek Smuda. „Złotousty“ szkoleniowiec Górnika Łęczna słynie z wielu tego typu, barwnych wypowiedzi.
To postać dobrze znana wszystkim sympatykom piłki nożnej nad Wisłą. A nawet nie tylko im. W drugiej połowie lat 90. popularny „Franz” zdobywał mistrzostwa Polski z Widzewem Łódź i Wisłą Kraków.
Ponadto w trakcie swojej klubowej kariery trenerskiej prowadził Legię Warszawa, Lecha Poznań, Zagłębie Lubin i kilka innych polskich oraz zagranicznych drużyn. W latach 2009 - 2012 był selekcjonerem seniorskiej reprezentacji Polski. Okres w kadrze narodowej nie był jednak dla Smudy udany, bowiem biało-czerwoni nie wyszli z grupy podczas Euro 2012.
Niezależnie od miejsca pracy, pochodzący ze Śląska trener zawsze był gwarantem tego, że na konferencjach prasowych oraz podczas wywiadów z jego udziałem nie będzie nudno.
Smuda o Smudzie
Szkoleniowiec mógłby dawać lekcje z autoprezentacji - po godzinie dwudziestej drugiej.
- Ja nie jestem miękkim ch... robiony. Nie padam na kolana, nie lamentuję. Ja jestem Smuda. Mam swój charakter i dzięki temu dotrę do celu - tak trener Smuda opisywał się w czasach prowadzenia reprezentacji Polski.
Od wielu lat jest także znany z wysokiej samooceny. - Smuda to marka. Gwarantuje wyniki, ładną grę i emocje na dokładkę. Nikt nie powie, że zrobiłem gdzieś padlinę - przyznał niegdyś.
Popularny „Franz” często podkreślał także, że ma niesamowitą intuicję. - Widzę, jak piłkarze ruszają się w szatni. Jestem jak Cygan, czarodziej. Wyczuwam intencje i atmosferę. Wiele razy, tuż przed meczem, powiedziałem kolegom asystentom: Słuchajcie, ten mecz to będzie kicha. I była - wyjawia były selekcjoner.
Swoją intuicję Smuda określał mianem trenerskiego „nosa”. Jego zdaniem, zaawansowane technologie nie są mu potrzebne. - W „kompjuterze” to ja mogę sobie gołe baby pooglądać, a nie piłkarzy. Mój nos jest jak laptop. Mnie prawdziwy laptop służy jako podstawka pod kawę - zdradził trener.
„Franz” znany jest także z pomysłowości i nietypowych rozwiązań. Zapytany o sposób ustalania składu, zażartował: „jadę do sklepu metalowego po klucz nasadowy, żeby jakoś poskręcać skład”.
68-latka cechują także duża ambicja i zaangażowanie. To dlatego tak bardzo nie lubi porażek. - Jak przegrywam coś ważnego, to wszystko mnie wkurza. Nawet liść spadający na maskę samochodu. Wszystko, co się rusza. Porażka jest dla mnie katorgą, ale wygrana jest lepsza niż orgazm - tłumaczy.
Smuda o piłkarzach
Do zmęczonego po meczu pomocnika Rafała Murawskiego „Franz” zagaił: „wyglądasz jak dzwonnik z Rotterdamu”. Natomiast, gdy któryś z zawodników nagle zabrał głos w szatni, krzyknął: „Ty nie bądź taki Alfa i Romeo!”. Innej drużynie z kolei zapowiedział: „Ja was nauczę futbolu od A do O!”. Gdy dziennikarze dopytywali, czy, zgodnie z obecnym trendem w sporcie, w reprezentacji zostanie zatrudniony psycholog, usłyszeli od Smudy: „Nie zatrudnimy psychologa, bo nie mamy w zespole wariatów”.
- Arek to jest zawodnik, który nie kalkuluje. Gdyby ktoś rzucił mu cegłę czy kamień, to on zagłówkuje. Wybaczam mu czerwoną kartkę, którą otrzymał w dzisiejszym spotkaniu. To profesjonalista ze skóry i kości - powiedział swego czasu Smuda o obrońcy Wisły Kraków Arkadiuszu Głowackim.
Natomiast zapytany kiedyś o jednego ze swoich ówczesnych podopiecznych, Rafała Siadaczkę, odparł tylko: „Kaczka, sraczka, padaczka, Siadaczka”. W bardziej parlamentalnym tłumaczeniu, oznaczało to, że raczej nie był zadowolony z dyspozycji zawodnika.
Z kolei testowanego w jednej z jego drużyn piłkarza scharakteryzował następująco: „Jest wysoki, ma dobre warunki fizyczne, ale przyspieszenie jak pociąg towarowy”.
68-latek od zawsze czuł się specjalistą w ocenianiu. - Umiem ocenić piłkarza nawet po tym, jak wchodzi po schodach - przyznał kiedyś w wywiadzie.
Zdarzało się jednak, że „Franz” miał problemy ze zbudowaniem drużyny. Tak było chociażby w trakcie tworzenia kadry narodowej na Euro 2012.
- Skąd mam brać tych piłkarzy? Znów się pewnie ktoś obrazi, ale przecież z kibla ich nie wezmę - dumał trener.
Przed mistrzostwami Europy w Polsce i na Ukrainie Franciszka Smudę pytano na konferencjach prasowych o wielu potencjalnych kadrowiczów, których selekcjoner mógłby powołać do reprezentacji. - W tych poszukiwaniach zawodników nie możemy się zatracić. Żeby nie nabrać siódmej wody po śliwkach. Kupcy w Egipcie też zagadują po polsku: co słychać, jak się masz, kup coś. Ale może nie bierzmy ich od razu do kadry - odparł.
Smudę zapytano także o ewentualne powołanie dla Euzebiusza Smolarka, który grał wówczas w greckim klubie AO Kavala. - Gdzie gra Smolarek? W Kavali? Kawala to ja mogę wam opowiedzieć - odpowiedział.
Podczas prowadzenia Lecha Poznań, Smuda ściągnął do klubu Peruwiańczyków Hernana Rengifo oraz Andersona Cueto. Szkoleniowiec szybko wyrobił sobie zdanie na ich temat. - Hernan to mądry chłopak, bystry, szybko po angielsku się uczy. Największy leń to ten mały Cueto. Ta żaba nie chce się uczyć - skwitował.
Wreszcie, zaczepiony przez dziennikarza o transfer Roberta Lewandowskiego z Lecha Poznań do Borussii Dortmund odparł:
- Moim zdaniem, złapał Pana Boga za ręce.
- Za ręce? Chyba za nogi! - zdziwił się dzienikarz.
- No tak, za rogi!
Smuda o swoich drużynach
- Mój zespół musi pamiętać, że przed własną publicznością padliny grać nie można. Musimy przez dziewięćdziesiąt minut być „desperados” - skwitował.
- Często słychać, że gramy ładnie, tylko że my nie jesteśmy cyrkiem i przede wszystkim musimy zdobywać punkty - ocenił styl jednego ze swoich zespołów.
Po porażkach swoich zespołów, Smuda czasami nie zostawiał na swoich podopiecznych suchej nitki.
- To skandal, jak prezentowali się dzisiaj moi piłkarze. W historii Widzewa jeszcze nigdy takich kelnerów nie widziałem. Grali jak paroby! Po tym meczu wszyscy powinni iść na piechotę z Lubina do Łodzi. Jak mam przeżyć jeszcze dwanaście takich połówek meczu, jak ta pierwsza w Lubinie, to w poniedziałek idę sobie kupić trumnę - przyznał po jednej z przegranych.
Łódzki Widzew zawsze był dla Smudy szczególnym klubem, z którym świętował mistrzostwo kraju oraz awans do Ligi Mistrzów w drugiej połowie lat 90. Kilka lat później klub był jednak na granicy bankructwa. Kiedy „Franz” ponownie zostawał trenerem ekipy z Łodzi w 2002 roku, przyznał:
- Ja nie jestem od tego, żeby jeść tylko chleb z szynką. Czasami muszę zadowolić się suchym chlebem. Zwłaszcza że jest to Widzew, z którym przeżyłem tak wiele dobrego. Wracając do Łodzi cztery tygodnie temu, wiedziałem, że jest bardzo ciężko - ocenił.
Inną wielką miłością byłego selekcjonera jest Wisła Kraków. Za czasów pracy Smudy w klubie z Małopolski także nie brakowało intrygujących anegdot. - Przywróciliśmy tutaj do życia kilku piłkarzy, reanimowaliśmy ich. Śmiejemy się, że jesteśmy jak Polski Czerwony Krzyż. PCK Wisła wyciąga z bidy i stawia na nogi.
68-latek zawsze podkreślał, że nie boi się wyzwań i zawsze lubi grać z możliwie najmocniejszymi przeciwnikami. - Wolę grać z rywalami takimi, jak Legia. Mecze z teoretycznie słabszymi przeciwnikami niekiedy zmieniają się w takie „ecie-pecie” - podsumował.
Smuda o rankingu FIFA
Niektóre cytaty nie wymagają dodatkowego komentarza. - Ranking FIFA? Powiem bez ogródek, wręcz wkur... mnie te wyliczanki. To nie jest wyrocznia, rankingi nie grają roli! - oburzał się, będąc selekcjonerem. - Uganda jest przed nami w rankingu? To są jakieś jaja. Albo te inne afrykańskie drużyny, pałętają się tam po buszu, ale w rankingu są przed nami, to jest zabawa - dodawał.
Smuda o innych trenerach
Na temat Holendra Leo Beenhakkera, który był jednym z bezpośrednich poprzedników „Franza” na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski, Smuda powiedział: „Na początku wyglądał tak niedostępnie jak ta Statua Wolności w Nowym Jorku. A w piłce dziś jesteś na siódmym piętrze, a jutro w piwnicy. Pokora się przydaje”.
Swego czasu w środowisku piłkarskim krążyły plotki jakoby Smuda miał konflikt z innym z byłych opiekunów kadry narodowej, Jerzym Engelem. Wszystko zostało jednak zdementowane. - Jaki konflikt? Jeden drugiego podpuszczał. Było sporo nieporozumień. Od dłuższego czasu żyjemy dobrze. Jak miś z misiem.
Trener Smuda słynie z ekspresji przy linii bocznej boiska. Jeśli mecz nie układa się po jego myśli, to często krzyczy, skacze, łapie się za głowę, rwie włosy i obgryza paznokcie z nerwów. - Patrzę czasem na innych trenerów, jak sobie spokojnie siedzą na ławce, oglądają. Np. taki Orest Lenczyk. My jako zespół z nimi jedziemy jak chcemy, a on nic. Ja bym tak nie mógł.
Jak będzie w Górniku?
Po meczu otwarcia Euro 2012 z Grecją, Smuda zapytany o to, dlaczego zrobił tylko jedną zmianę przez całe spotkanie, odparł w swoim stylu: „Zmienić to ja mogę spodnie”. Teraz jednak były selekcjoner ma odmienić sytuację w tabeli Górnika Łęczna.
Po pierwszej części sezonu, zielono-czarni zajmują bowiem przedostatnie miejsce w ligowym zestawieniu i są typowani przez wielu jako jeden z głównych kandydatów do spadku z Lotto Ekstraklasy. W 20 dotychczasowych kolejkach łęcznianie zanotowali tylko cztery zwycięstwa.
Były selekcjoner objął Górnika w połowie grudnia zeszłego roku. Pod jego wodzą zielono-czarni rozegrali dotychczas jedno spotkanie ligowe, które przegrali w Warszawie z Legią aż 0:5. Następnie, z uwagi na zimową przerwę w rozgrywkach „Górnicy” udali się na urlopy, by potem przygotowywać się do rundy wiosennej. Według terminarza, pierwszy mecz czeka łęcznian w najbliższą sobotę. Niewykluczone jednak, że potyczka z Zagłębiem Lubin zostanie przełożona.
Smuda chce udowodnić w Łęcznej, że jego trenerski nos wciąż dobrze funkcjonuje. Szkoleniowiec wierzy w sukces w postaci utrzymania w lidze. Ponadto jest przekonany, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa jako trener.
- Ciągnie mnie do ligowej piłki, to jest jazz! Potrzebuję adrenaliny. Ja się już napracowałem, mógłbym pójść na emeryturę, ale po co, skoro jest forma? Skończę, jak będę chodził o lasce. A jak widać - nie chodzę! - powiedział niedawno.