Co minutę umiera jeden Polak, czyli dlaczego za rządów PiS zeszło najwięcej rodaków od czasów II wojny. Kwadratura kuli Zbigniewa Bartusia
Zanim dobrną Państwo do połowy tego felietonu, umrze jeden Polak. Pod koniec ostatniego akapitu umrze kolejny. Do zmroku ofiar zrobi się ponad tysiąc. Zabójcą nie będzie koronawirus. Ten pojawił się wprawdzie w jednym z małopolskich szpitali, ale… Wyznaczyli mu wizytę na koniec października 2027 roku i sobie poszedł.
Na medialną pandemię ludzie reagują różnie. Jedni kupują - chroniące wyłącznie przed zdrowym rozsądkiem - maseczki oraz żele dezynfekcyjne w cenie chivas regala. Inni wymyślają żarty lub zwracają uwagę, że naszą REALNĄ sytuację najcelniej opisuje dowcip z cyklu „przychodzi pacjent do lekarza”. Lekarz: „Potrzebuje pan pilnego zabiegu, więc mogę pana zapisać za półtora roku”. Pacjent: „Ale ja do tego czasu najpewniej skonam!”. Lekarz: „Ok, to wpiszę pana ołówkiem”.
Nieszczęśliwie dla PiS, w okresie rządów tej partii umarło najwięcej Polek i Polaków od czasów II wojny. Czyż to nie jest dobre hasło na konwencję któregoś z rywali Andrzeja Dudy? Populistycznie? Niekoniecznie.
W samym tylko 2018 roku zeszło z tego świata 414 tysięcy krajan, co daje 1134 istoty ludzkie dziennie, 47 na godzinę. Dane za 2019 (wciąż weryfikowane) są zbliżone. Na pewno, mimo 500 plus, kilkadziesiąt tysięcy osób więcej umiera nad Wisłą niż się rodzi.
Zimą mamy, niestety, spiętrzenie zgonów – przez przeziębienia i grypę, smog, ogólne osłabienie oraz głupie wypadki, typu poślizgnięcie na chodniku (teraz, szczęśliwie, rzadziej – chwała globalnemu ociepleniu!). Efekt: co minutę umiera jakiś Polak.
Czy możemy coś z tym zrobić? Pytanie niby od czapki. Bo co człowiek miałby zrobić ze śmiercią. Skoro jednak właśnie w celu „zrobienia czegoś” tylu maniaków rzuciło się na maseczki i żele, to może warto zastanowić się, jak chronić życie, przedłużać je i czynić lepszym – na co dzień, a nie pod wpływem (to dobre słowo) gargantuicznej paniki.
Weźmy „zwykłą” grypę. W 2019 roku umarło na nią 146 Polaków, co jest rekordem od dekad . Można by tę liczbę zasadniczo zmniejszyć, gdyby wszyscy się szczepili i gdyby dostęp do lekarzy był lepszy. Dotyczy to zwłaszcza seniorów – stanowią ponad 80 procent ofiar grypy.
Smog? Zabija w Polsce w sezonie grzewczym 200 osób dziennie, czyli więcej niż koronawirus na całym świecie! Tych ofiar mogłoby w ogóle nie być, gdyby palący „węglem plus” nie popełniali rozszerzonego samobójstwa i przeszli na inne źródła energii.
Choroby krążenia i zawały? Umiera na nie średnio 600 Polek i Polaków dziennie! Ja rozumiem, że na coś umrzeć trzeba, ale może niekoniecznie z powodu śmieciowego żarcia i „ruchu” ograniczającego się do zmiany kanałów w TV (kiedyś wymagało to przynajmniej podejścia do odbiornika…).
Nowotwory? Zabierają 300 rodaków dziennie. Gdyby większość palaczy rzuciła papierosy, diagnostyka miała poziom czeski, a dostęp do terapii był na poziomie Bułgarii – liczba ta spadłaby o połowę.
Zimą na polskich drogach ginie średnio 9 osób dziennie. Gdybyśmy mieli drogi zorganizowane jak w Beneluksie i jeździli jak Szwedzi, ofiar byłoby trzy razy mniej. Równie wiele moglibyśmy zrobić w celu ograniczenia – szokująco ogromnej na tle reszty globu – liczby samobójstw chłopców i mężczyzn.
Moglibyśmy. Ale gadamy o d… wirusa. Do upadłego.