Patryk Dudek: – Nokaut. Mogę z tego miejsca przeprosić kibiców, bo oni najbardziej na nas liczyli.
Jarosław Hampel: – Ten wynik jest nie do pomyślenia. Chyba nikt nie spodziewałby się, że możemy tak wysoko przegrać w Lesznie.
Patryk Dudek: – Nokaut. Mogę z tego miejsca przeprosić kibiców, bo oni na pewno najbardziej na nas liczyli.
Trener Marek Cieślak: – Zimny prysznic, dostaliśmy przykładnie w tyłek. Najlepiej jest zrobić jedną rzecz: zapomnieć.
Ale niedzielnej klęski nie da się tak łatwo puścić w niepamięć. Tak dotkliwej porażki Falubaz doznał w Lesznie ostatnio w 2001 roku. W podobnych rozmiarach przegrywał na wyjeździe z Unią jeszcze dwa razy. To było jednak w czasach dla żużla prehistorycznych, bo w sezonie 1967 – wynik 57:19 i rok później – 60:18.
I nie ma sensu pastwić się na przykład nad Hampelem, który w I wyścigu w niespełna pół okrążenia spadł z drugiej pozycji na czwartą, a w VIII nie potrafił odeprzeć ataku 18-letniego Dominika Kubery. Nie ma sensu psioczyć na juniorów, którzy jeden jedyny punkcik dowieźli, przegrywając 1:5 swój najważniejszy bieg. Nie ma sensu wytykać Piotrowi Protasiewiczowi, że w VII gonitwie najpierw dał się wyprzedzić Peterowi Kildemandowi, a po chwili także Emilowi Sajfutdinowowi. Tego dnia w Falubazie nie było nikogo, kto z ręką na sercu mógłby powiedzieć, że nie zawiódł.
Co tu się czarować
– Ja to sobie wyobrażałem, że tutaj będzie mecz nie do jednej bramki przynajmniej – nie ukrywa trener Cieślak. – Ale stało się to, co wszyscy widzieliśmy. Najgorsze jest to, że dalej nie wiemy, o co chodzi, bo szukaliśmy w lewo, w prawo, wyżej, niżej i nic to nie dawało.
– Co tu się czarować. Początek w miarę, ale później im dalej w las, tym zawodnicy Unii zaczęli nam odjeżdżać – dodaje Protasiewicz. – My pogubiliśmy się totalnie, nie mogliśmy znaleźć odpowiednich ustawień. No bo nagle wszyscy nie zapomnieli jeździć.
A niestety, tak to właśnie wyglądało. Wspomniany przez kapitana Falubazu las zaczął się od V wyścigu. Druga seria startów to jakiś koszmar. 1:5, 1:5, 1:5... „W beret, w beret i do domu” – mawiał o takich ciosach „złotousty” Sławomir Drabik.
– Myślę, że ta druga seria położyła nas na łopatki, bo jednak poprzegrywaliśmy trzy razy z rzędu i powietrze z drużyny uszło – przyznaje trener Cieślak. – Byliśmy bezradni. Jeżeli zawodnicy klasy światowej – Doyle czy Dudek, który dzień wcześniej stał na podium Grand Prix, i „Protas” – przegrywali właściwie z juniorami, to nawet taktycznej nie miałem jak użyć. Bo kogo? I za kogo?
Na starcie wszystko się kończyło
Co właściwie stało się z liderami Falubazu? – Kurczę, co by tu powiedzieć... – zastanawia się Dudek, który przed rokiem w Lesznie w wyśmienitym stylu wywalczył tytuł indywidualnego mistrza Polski, w cuglach wygrywając wszystkie biegi. – Właśnie rozmawialiśmy w szatni, na gorąco, i ciężko jakieś wnioski wyciągnąć, ponieważ każdy zmieniał w sprzęcie, ale niestety, żadnych efektów to nie przynosiło. Ja robiłem wszystko – w dół, w górę, wracałem do tego, co było na początku – i efekt był taki, że na starcie wszystko się kończyło.
– Różne korekty, w różnym kierunku i to nie jechało generalnie – potwierdza Protasiewicz. – Żeby choć jeden z nas trochę ruszył czy trzymał kontakt, to jeszcze byłby jakiś sygnał dla nas. Ale chyba trzeba było trzymać to, co na początku, i za dużo nie kombinować. Może za dużo było mieszania, a za mało skupienia na jeździe. Trudno powiedzieć tak na gorąco, ja nie mam jakichś złotych myśli.
– Szukaliśmy prędkości, ustawień, ale nikt nie mógł tego znaleźć. Nawet rozmawiając między sobą w parkingu, nie mogliśmy dojść do ładu z tym, co zrobić, żeby jechać szybciej i skuteczniej. Były różne teorie, różne kombinacje i niewiele to pomagało. Nie wiem, dlaczego tak się stało... – rozkłada ręce Hampel, który przez sześć sezonów bronił barw Unii i tor w Lesznie znał wtedy jak mało kto.
– Mnie cały czas się wydawało, że jedziemy za nisko. Jason Doyle poszedł wyżej i mówi, że jest dobrze, wygrał. Ale nasi porobili podobnie i poprzegrywali – zauważa trener Cieślak i wypala: – No, cóż mam się tłumaczyć? Jakbym wsiadł na motocykl, to bym powiedział. Ja zawsze dobrze jeździłem w Lesznie, jak byłem zawodnikiem.
Tragedii jeszcze bym nie robił
Zatrzymajmy się na chwilę przy torze. Zakontraktowany przed sezonem w Unii trener Piotr Baron ściągnął swojego toromistrza i bardzo mocno pracował nad przygotowaniem nowej, dosypanej nawierzchni. Efekty widać zwłaszcza na pierwszym wirażu, który „Byki” rozgrywały perfekcyjnie, łapiąc niewyobrażalną prędkość na zewnętrznej. Ale to niejedyna przyczyna klęski Falubazu.
– Zawodnicy Unii byli zdecydowanie lepiej spasowani i szybciej jechali, obierali korzystne ścieżki, w każdym elemencie byli lepsi – wylicza Protasiewicz.
– Wymiatali ze startu, na dystansie wiedzieli, gdzie są te szybsze ścieżki, wykorzystywali to bezwzględnie, bezlitośnie – podkreśla Hampel.
– Jak my jechaliśmy po krawężniku, to oni nas mijali szerzej, a jak my jechaliśmy szerzej, to oni nas mijali po krawężniku – dorzuca Dudek.
Jakieś wnioski? Trener Cieślak: – No cóż, bywa i tak, że człowiek dostanie manto i musi się z tego podnieść. Tragedii jeszcze bym nie robił, dlatego że to jest dopiero drugi mecz. Leszno, wiadomo, na papierze jest faworytem ligi, no i to udowodniło.
Protasiewicz: – Unia potwierdziła, na naszym tle przynajmniej, że jest piekielnie silna. Kolejne mecze pokażą, jak to wygląda, bo trudno po jednym spotkaniu wyjazdowym od razu wyciągać wnioski czy wieszać się. Sezon dopiero się rozpędza. Ja zachowałbym spokój, ciężką pracę i skupił się na sobie. Tak będę robił, bo trudno od razu się poddawać.