Ze wszystkich insygniów koronacyjnych polskich władców do dzisiejszych czasów przetrwał jedynie miecz Szczerbiec oraz „awaryjny” komplet regaliów wykonany na zlecenie Augusta III
Korona koronacyjna polskich królów, zwana Koroną Chrobrego, już nie istnieje, możemy podziwiać jedynie jej wierną, współczesną replikę. Przepadły również inne klejnoty koronne - Korona Królowych, korony Węgierska i Szwedzka, królewskie jabłka i berła. Spotkał je najgorszy możliwy los, koszmar każdego jubilera - ponad 200 lat temu zostały przetopione na monety przez Prusaków.
Jakim cudem to właśnie Prusacy zdołali przejąć zawartość znajdującego się na Wawelu królewskiego skarbca? Takim, że w ostatnich chwilach I Rzeczypospolitej Kraków znalazł się chwilowo właśnie pod ich władaniem. Najpierw, 6 czerwca 1794 r., pod Szczekocinami to połączone prusko-rosyjskie wojska zadały cios oddziałom Kościuszki. Stamtąd Prusacy, już bez Rosjan, skierowali się na Kraków. Kościuszko nakazał insurekcyjnemu komendantowi krakowskiego garnizonu generałowi Ignacemu Wieniawskiemu obronę miasta przed pruskim korpusem. Gdyby sytuacja przybrała beznadziejny obrót, Wieniawski miał zaś poddać Kraków, ale koniecznie Austriakom, nie pruskiemu dowódcy generałowi Elsnerowi.
Rozkaz Kościuszki nie został wykonany. Wieniawski poddał się Prusakom, ledwo stanęli pod miastem. Na jego obronę zaznaczmy jednak, że miał do dyspozycji ledwie 3800 żołnierzy, z czego ponad 2000 nie miało nawet broni. I to nie uratowało go przed insurekcyjnym sądem polowym. Wieniawski został skazany zaocznie na śmierć. Wyrok udało się jednak wykonać jedynie symbolicznie - zgodnie z ówczesnym zwyczajem zamiast Wieniawskiego (którego nie dało się aresztować) powieszono na szubienicy tylko jego portret.
Prusacy wkroczyli więc do dawnej stolicy Polski 15 czerwca 1794 r. i zostali tam na prawie półtora roku. Austriacy przejęli miasto dopiero na podstawie ostatecznych postanowień rozbiorowych między trzema mocarstwami - na początku 1796 r.
Natychmiast po zajęciu Krakowa, na zlecenie samego Fryderyka II, pruscy administratorzy miasta - generał von Ruets i gubernator Krakowa Ludwig van Hoym - mieli się dowiedzieć jak najwięcej o miejscu i sposobie przechowywania najcenniejszych klejnotów Rzeczypospolitej oraz przygotować plan ich możliwie dyskretnego zrabowania. Dyskretnego - bo tym łupem byli zainteresowani także pozostali zaborcy, a sama kradzież klejnotów koronnych rozmontowanego przed momentem państwa nawet w XVIII w. nie należała bynajmniej do wizerunkowych atutów, którymi mógłby się poszczycić oświecony władca.
Do włamania doszło w nocy z 3 na 4 października 1795 r., gdy już jasne było, że niebawem Kraków dostanie się w ręce Austriaków. Prusacy sprowadzili na Wawel z Wrocławia profesjonalnego (i zaprzysiężonego!) ślusarza Langa, już w trakcie akcji ściągnięto też jednego z krakowskich majstrów - niejakiego Weissa. Obaj jednak nie dali rady sześciu zamkom skarbca, do których klucze (każdy po jednym) przechowywało niegdyś sześciu wojewodów Rzeczypospolitej. W końcu sforsowano skarbiec, rozbijając kilofami kamienny próg pod jego potężnymi drzwiami, przez wyrąbaną w ten sposób dziurę przecisnął się jeden ze ślusarzy (ściśle mówiąc Weiss) i rozsunął rygle. W najważniejszej z komnat skarbca Prusacy znaleźli dwie olbrzymie żelazne skrzynie. Przepiłowali ich zawiasy i wewnątrz odkryli łącznie 19 mniejszych skrzyń, w tym sepet, w którym przechowywano klejnoty koronne. Każdej ze skrzyń strzegły wymyślne zamki, sepet zaopatrzony był w aż trzy, ale Prusacy nie tracili czasu na ich rozpracowywanie, wywieźli skrzynie bez otwierania. Wzgardzili tylko jakimiś dwoma zardzewiałymi średniowiecznymi mieczami, bez żadnych klejnotów czy cennych zdobień, które porzucili na podłodze skarbca.
Na nasze szczęście, tak się bowiem składało, że były to słynne dwa miecze spod Grunwaldu, o czym Prusacy jakimś cudem nie mieli pojęcia. To świadectwo teutońskiej klęski z 1410 r. przecież niemal na pewno zniszczyliby dla samej czystej satysfakcji. Ostały się także spisy inwentarzowe zawartości skarbca, łącznie sześć. Ostatni z nich, z 1792 r., zawierał aż 120 pozycji. Wszystkie przedmioty z listy za wyjątkiem dwóch grunwaldzkich mieczy zostały wywiezione do Berlina.
A co stało się z mieczami spod Grunwaldu? Przechwycił je Tadeusz Czacki, który następnie przekazał je do kolekcji Czartoryskich w Puławach. Tam spokojnie leżały do klęski powstania listopadowego i następującej po niej likwidacji muzeum Izabeli Czartoryskiej. Następnie oba grunwaldzkie miecze zostały ukryte na plebanii we Włostowicach (wówczas pod Puławami, dziś w obrębie miasta). Przetrwały tam do 1853 r., kiedy podczas rutynowej rewizji zarekwirował je - uznając za niebezpieczną i nielegalnie przechowywaną, choć z pewnością cokolwiek staroświecką broń - patrol rosyjskich żandarmów. Zostały przewiezione do Zamościa, a tam zaginęły na amen.
Wróćmy teraz do października 1795 r. Rabunek skarbca już następnego ranka po feralnej nocy odkrył kustosz koronny na Wawelu Sebastian Sierakowski. W nocy słyszał podejrzane hałasy, ale wiedział, że ma pod ręką wszystkie sześć kluczy do skarbca. Początkowo jednak sprawie nie nadawano rozgłosu, oficjalnie pustki w skarbcu odkryli dopiero Austriacy po przejęciu od Prusaków władzy nad Krakowem i Wawelem.
W tym samym momencie klejnoty polskiej Korony leżały już w pilnie strzeżonym berlińskim skarbcu pruskich królów. Początkowo miały mieć chyba charakter wyjątkowo cennego trofeum, Fryderykowi II raczej nie chodziło o ich zniszczenie.
15 lat później przyciśnięte przez Napoleona Prusy miały jednak nóż na gardle, gospodarka państwa była w ruinie, a potrzeby wojenne były gigantyczne. Fryderyk Wilhelm III w 1809 r. rozkazał więc przetopić polskie klejnoty koronne na kruszec. Wymontowane z koron, mieczy i innych skarbów kamienie szlachetne oszacowano na około 500 talarów i sprzedano, a ze złota i srebra pozyskanego z regaliów Rzeczypospolitej wybito w 1811 r. monety, które posłużyły pruskiemu królowi do spłaty wojennych długów. Z przetopienia klejnotów koronnych Prusakom udało się uzyskać około 25 funtów (około 12 kg) kruszców, co skrzętnie odnotowano w archiwach. W ten sposób przestało istnieć dziewiętnaście absolutnie najcenniejszych przedmiotów ze skarbca na Wawelu, w tym Korona Chrobrego, korona homagialna (służąca do odbierania hołdów), Korona Królowych, tzw. Korona Węgierska (wykonana na wzór Korony św. Stefana, koronował się nią Stefan Batory), tzw. Korona Szwedzka, czyli prywatna korona dynastii Wazów, cztery berła i pięć jabłek królewskich, dwa miecze ceremonialne i dwa relikwiarze.
Jak łatwo policzyć, samych koron było pięć. Korona Chrobrego, czyli Corona Privilegiata (Korona Uprzywilejowana), była wśród nich najważniejsza. Tak naprawdę jednak nigdy nie należała do Chrobrego. Upowszechniona przez wielkiego kronikarza Jana Długosza legenda głosi wprawdzie, że to tę koronę miał wręczyć pierwszemu królowi Polski cesarz Otton, ale tak naprawdę wykonano ją dopiero trzy wieki po Chrobrym - dla Władysława Łokietka. To on też użył jej po raz pierwszy podczas swej koronacji w 1320 r.
Korona Chrobrego została wykonana z 11 połączonych zawiasami segmentów, co pozwalało na dopasowanie jej do obwodu głowy kolejnych władców. Wiadomo na przykład, że dość drobnej budowy Stanisław August Poniatowski nosił ją w wersji zmontowanej z 8 segementów. Na przestrzeni wieków korona była kilkakrotnie modyfikowana, na przykład dopiero pod koniec panowania Jagiellonów nadano jej formę korony zamkniętej, zwieńczonej złotym globem i krzyżem. Ostatnie, drobne zmiany w wyglądzie korony miały zaś miejsce za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Teoretycznie każdy z kolejnych królów miał prawo założyć tę koronę tylko raz, wyłącznie w trakcie ceremonii koronacyjnych. Miało miejsce kilka odstępstw od tej reguły - Jagiellonom zdarzało się używać Korony Chrobrego także podczas przyjmowania hołdów lennych, zapewne dla maksymalnego możliwego podkreślenia królewskiego majestatu.
Na co dzień jednak Korona spoczywała w skarbcu na Wawelu. Od XVI w. do otwarcia sepetu, czyli skrzyni, w której przechowywano klejnoty koronacyjne, każdorazowo potrzebna była zgoda Sejmu, podobnie jak do wykonania inwentaryzacji zawartości całego skarbca. Koronowani byli nią prawie wszyscy królowie ze Stanisławem Augustem Poniatowskim włącznie. Do wyjątków zaliczają się Stefan Batory (który „awaryjnie” koronował się Koroną Węgierską, o czym za moment) i August III Sas. Ten ostatni był zmuszony zamówić sobie własną koronę koronacyjną wraz z berłem i jabłkiem u drezdeńskiego jubilera. Sas bynajmniej nie wzgardził Koroną Chrobrego, po prostu ukryli ją przed nim zwolennicy odsuniętego od władzy Stanisława Leszczyńskiego, by nowy monarcha nie mógł się koronować po bożemu. Ten ratunkowy zestaw koronacyjny Augusta III jest jedynym zbiorem regaliów polskiego władcy, który przetrwał do naszych czasów. W 1924 r. otrzymał go od rządu Saksonii jej zdetronizowany za czasów Republiki Weimarskiej władca Fryderyk August III. Były król szybko sprzedał koronę z berłem i jabłkiem pewnemu niemieckiemu kolekcjonerowi, a rok później wszystkie te przedmioty odkupiło za 175 tysięcy złotych polskie Muzeum Narodowe. Klejnoty Augusta III do dziś znajdują się w jego zbiorach.
Niemal tak samo ważna jak Korona Chrobrego była Korona Królowych. Wykonano ją ze szczerego złota wysadzanego kamieniami szlachetnymi i perłami. Pierwsza użyła jej żona Władysława Łokietka, ostatnia - Maria Kazimiera, czyli Marysieńka Sobieska.
Niezwykle cenna była również kolejna z koron - wykonana w całości ze złota i oczywiście również wysadzana kamieniami szlachetnymi - korona homagialna. Ona również służyła tylko na specjalne okazje, królowie zakładali ją podczas przyjmowania hołdów lennych od innych władców, w tym np. książąt pruskich. To ostatnie sprawiało, że za tą akurat koroną Prusacy rzeczywiście mieli pełne prawo co najmniej nie przepadać. Korona homagialna była zauważalnie prostsza w formie od Korony Chrobrego, stąd też skłonność niektórych władców z dynastii Jagiellonów do używania podczas hołdów jednak tej drugiej.
Z kolei Korona Węgierska wykonana została na wzór Korony św. Stefana dla XVI--wiecznego króla Węgier Jana Zápolyi. Następnie po jego synu odziedziczył ją Zygmunt August. Ostatni Jagiellonowie traktowali ją jako rodzaj rodzinnej pamiątki, ale Anna Jagiellonka musiała ją wyjąć z rodowego skarbca, aby poratować Stefana Batorego, którego elekcji sprzeciwiali się senatorowie i prymas Jakub Uchański. Ten ostatni doprowadził do tego, że kustosz skarbca na Wawelu odmówił wydania Korony Chrobrego na koronację Batorego.
Prócz koron Prusacy zniszczyli też dwa szczerozłote berła i dwa z pozłacanego srebra. Berło Stanisława Augusta było wyjątkowo bogato zdobione najcenniejszymi kamieniami szlachetnymi, w tym diamentami, szmaragdami, szafirami i rubinami.
Spośród tych najcenniejszych klejnotów koronacyjnych zrabowanych przez Prusaków do dzisiejszych czasów przetrwał jedynie Szczerbiec. Najpierw nie trafił do przetopienia, później wszedł w jego posiadanie kolekcjoner, rosyjski ambasador w Paryżu Aleksander Bazilewski. Od niego z kolei odkupił miecz rosyjski rząd - Szczerbiec trafił do Ermitażu w Petersburgu, szczęśliwie przetrwał rewolucję bolszewicką. Do Polski powrócił na Wawel w 1928 r. na mocy traktatu ryskiego zawartego w 1921 r. z Sowietami po ich pokonaniu w wojnie polsko-bolszewickiej. Po raz ostatni został uratowany w 1939 r. - razem z kilkoma najcenniejszymi zabytkami z Wawelu został wywieziony do Kanady. Po raz ostatni powrócił na Wawel w 1959 r. Tam, w królewskim skarbcu, czyli w miejscu jak najbardziej właściwym, znajduje się do dziś.
Szczerbiec pozostaje jednym z najcenniejszych polskich zabytków. Nie znaczy to jednak, że w przekazach na jego temat mamy do czynienia wyłącznie z czystą historyczną prawdą.
Tarcza z piastowskim orłem uważana dziś za jednoznaczny znak rozpoznawczy Szczerbca została umieszczona na mieczu nie przez Piastów, lecz przez ich następców - nie jest jasne kiedy. „Miecza koronacyjnego dynastii Piastów” tak naprawdę zdążyli użyć tylko dwaj królowie Piastowie, za to obaj z czołowych miejsc w poczcie polskich władców - Władysław Łokietek i jego syn Kazimierz Wielki. Pierwszym posiadaczem Szczerbca i zarazem zleceniodawcą jego wykucia był zaś najprawdopodobniej panujący do 1248 r. książę mazowiecki Bolesław.
Ten obosieczny miecz ceremonialny ma niecały metr długości (98,4 cm), jego głownia ma 82 cm długości i 5 cm szerokości. Wbrew legendzie - o czym za moment - nigdy nie służył do walki. Przed koronacją władcy miecz czekał na niego na ołtarzu katedry na Wawelu. Głowica, trzon i jelec Szczerbca zostały wykonane ze złotych płytek, bogato inkrustowanych techniką niello.
Legenda o Szczerbcu mówi nam jednak, że miał się nim osobiście posługiwać inny Bolesław. Oczywiście Chrobry. Szczerba na klindze, od której pochodzi nazwa najsłynniejszego polskiego miecza, miała zaś powstać, gdy pierwszy król Polski (na wezwanie anioła zresztą) uderzył nim w kijowską Złotą Bramę. Dodajmy tu tylko, że w czasach Chrobrego Złota Brama w Kijowie jeszcze nie istniała. Całą legendę o Bramie, Chrobrym i Szczerbcu zawdzięczamy zaś trzem polskim kronikarzom - od Galla Anonima przez Wincentego Kadłubka aż po anonimowego autora Kroniki Wielkopolskiej, z których każdy dopisywał kolejny element tej historii. Szczerbiec i szczerba pojawiły się dopiero w wersji nr 3 - tej ze spisanej pod koniec XIII w. Kroniki Wielkopolskiej.
Przetopionych przez Prusaków klejnotów koronacyjnych już nigdy nie odzyskamy. Prócz Szczerbca pocieszyć się możemy jedynie tym, że być może udało się odzyskać część złota i srebra uzyskanego przez nich z przetopienia insygniów władzy polskich królów. Wszystko za sprawą dość niezwykłej inicjatywy nowosądeckiego antykwariusza Adama Orzechowskiego, który prowadził akcję skupu pruskich monet wybijanych w 1811 r., czyli wtedy, gdy do pruskich mennic trafiło złoto i srebro z polskich klejnotów koronnych. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że przynajmniej część tych monet zawierała właśnie kruszec z królewskich koron, jabłek i bereł.
Następnie - w latach 2001-2003 - grupa złotników i jubilerów, pasjonatów polskiej historii, z udziałem Orzechowskiego wykonała replikę Korony Chrobrego. Replika została oparta na wynikach pracy dwóch historyków sztuki - Jerzego Lileyki i Michała Rożka. Przeanalizowali oni rysunki i obrazy Wernera i Bacciarellego - malarzy, którzy „na żywo” portretowali Stanisława Augusta Poniatowskiego w insygniach koronacyjnych. Posłużyli się również dokumentami z lustracji skarbca koronnego z 1730 r. Znalazły się w nich szczegółowe szkice wszystkich insygniów koronacyjnych, w tym oczywiście na pierwszym miejscu Korony Chrobrego. Współcześni złotnicy do wykonania kopii Korony Chrobrego zużyli między innymi 0,6 kg złota (zadbano o to, by jak oryginał miało ono 16-18 karatów), 0,6 g srebra, 88 kamieni szlachetnych (szmaragdy, szafiry i granaty) i 80 pereł. Replika ma docelowo trafić do wawelskiego skarbca.