Co się stanie z pomnikiem Czynu Rewolucyjnego w Rzeszowie? Pani Irena chce wykupić go od zakonników i przekazać miastu
Paryż ma wieżę Eiffla, Los Angeles biały napis „Hollywood”, Warszawa - Pałac Kultury, a Rzeszów pomnik Czynu Rewolucyjnego, znany również jako „Wielka C...”. Symbol miasta wyróżnia się jednak z innego powodu niż erotyczne skojarzenie. Kilka lat temu IPN wydał na niego wyrok, którego konsekwencją ma być jego zniknięcie z mapy miasta. Ocalić chce go pani Irena z Rzeszowa. I ma na to pomysł.
Kiedy w 1974 stawał, wysiłkiem finansowym ludu pracującego miast i wsi Rzeszowszczyzny, budził ironię tegoż ludu. Ironię nieprzyzwoicie lubieżną, bo oficjalnie mówiono o pomniku Czynu Rewolucyjnego, ale lud szeptał między sobą o „Wielkiej C…ie”. Entuzjastów tej instalacji wśród ludu nie było, bo każdego pracującego pozbawiano niewielkiej - ale jednak - części miesięcznych poborów, byle sfinansować budowę tego żelbetonowego giganta.
Po jednej stronie skrzydeł stalowa Nike, po drugiej bratali się: stalowy chłop, żołnierz i robotnik. Socjalistyczny, choć nie nachalny, pomnikowy standard socrealistyczny. W centralnym miejscu Rzeszowa przez lata wpisał się w pejzaż miasta, stał się punktem orientacyjnym w terenie, czasem władza ludowa składała pod nim okolicznościowe wiązanki, częściej młodzież umawiała się tu na spotkania.
Stał sobie nieniepokojony do początku lat 90., kiedy to po transformacji ustrojowej lokalne środowiska antykomunistyczno-patriotyczne zaczęły w pomniku dostrzegać komucha. Część ówczesnych radnych Rzeszowa postulowała, żeby zmieść ten pomiot socjalistyczny z powierzchni ziemi, bo to symbol słusznie minionej epoki ucisku.
I już wtedy rodził się u wielu rzeszowian opór przed burzeniem, bo dla nich pomnik stał się tym, czym wieża Eiffla dla paryżan i Big Ben dla londyńczyków. Władze miasta też nie paliły się do likwidacji instalacji, bo koszt takiej operacji byłby gigantyczny.
Zamach na komucha
Przez następną dekadę nikt ręki na pomnik nie podnosił. W lipcu 2006 roku Rada Miasta Rzeszowa uchwałą zdecydowała o sprzedaży zakonowi O.O. Bernardynów działki wraz z parkingiem i pomnikiem za 1 procent wartości. Była to forma zadośćuczynienia za tereny, odebrane zakonnikom jeszcze przez władzę ludową. Zakonnicy na odzyskanym terenie wybudowali parking podziemny i ogrody.
Przez kolejne lata betonowy pomnik nie budził większych emocji społecznych, aż w 2016 r. pojawiła się ustawa o „zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego”. Marchlewscy i Róże Luksemburg przestali patronować ulicom, Leniny poznikały z przestrzeni publicznej, ze ścian budynków zdjęto tablice wdzięczności dla milicjantów oraz żołnierzy Armii Ludowej. A pomnik Czynu Rewolucyjnego w Rzeszowie stał. I nadal sobie stoi.
W 2011 r. studenci rzeszowskiej Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania zmontowali etiudę filmową, w której żelbetowy kolos nagle odrywa się od podłoża i „rusza w miasto”, budząc - jak Godzilla - fascynację i popłoch wśród przechodniów. Film okazał się proroczy.
- W opinii IPN pomnik Czynu Rewolucyjnego jest niezgodny z artykułem 5 ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego
- orzekł w maju 2018 r. Adam Siwek, dyrektor Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa IPN.
Ratusz wchodzi do gry
To nieformalna opinia, ale zwolennikom zburzenia kolosa dawała mocny argument. Chłop i robotnik nie wadzili nikomu, ale ten żołnierz musiał być „utrwalaczem władzy ludowej”. A w dodatku cała trójka dzierżyła sztandar. A jaki to sztandar mogła dzierżyć w 1974 roku? I jaką wtedy można było sławić rewolucję?
Im silniej środowiska prawicowe głosiły o potrzebie wyburzenia, tym większy był opór rzeszowian. Przeciwko burzeniu zaprotestowali członkowie Stowarzyszenia Historyków Sztuki, krajowe autorytety w dziedzinie architektury i urbanistyki. W pisemnej ekspertyzie ocenili dzieło Mariana Koniecznego jako wybitne, o ogromnych walorach artystycznych, więc nietykalne. Zwolennicy ułaskawienia pomnika poczuli wiatr w żaglach. A u stóp instalacji zaczęto - w obronie pomnika - organizować happeningi, koncerty, powstał nawet teledysk.
Do jego obrony oficjalnie włączyły się władze miasta: w 2017 r. prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc złożył u Podkarpackiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wniosek, by obiekt wpisać do rejestru zabytków i tym samym objąć ochroną konserwatorską. PWKZ odpowiedział: nie ma podstaw prawnych do wpisania pomnika do rejestru zabytków, bo do rejestru wpisuje się zabytek ruchomy tylko na wniosek właściciela.
Właścicielem od sześciu lat był zakon bernardynów, a ten wniosku nie złożył. Ani też nigdy nie wypowiedział się oficjalnie, jakie ma wobec pomnika plany. Być może z takiej też przyczyny, że to ojcowie - jako właściciele obiektu - musieliby zorganizować i sfinansować rozbiórkę. A to bardzo kosztowna operacja.
Tymczasem w ratuszu poczęto się zastanawiać, dlaczego konserwator uznał pomnik za „zabytek ruchomy”, wszak osadzony jest na kilkudziesięciu żelbetowych palach, wbitych na 10 metrów. Na ponowiony przez prezydenta miasta wniosek, PWKZ uświadomił go na piśmie: „Pomnik, wbrew Pana opinii, można przenieść, może być odłączony bez uszkodzenia lub istotnej zmiany całości albo bez uszkodzenia lub istotnej zmiany przedmiotu odłączonego”. Prezydent Rzeszowa dostał odmowę, więc w 2018 r. swój wniosek o wpisanie do rejestru zabytków złożyła Fundacja Rzeszowska. Z podobnym skutkiem, konserwator wojewódzki odmówił przyjęcia wniosku. Z przyczyn formalnych.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień